Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 13 из 64

Wyciągnął z kieszeni portfel, wyjął zwitek banknotów i podał je H~eronowi.

Główny agent przeliczył pieniądze. Na jego twarzy odbił się wyraz wielkiego zadowolenia.

– A teraz – rzekł, upewniwszy się o ilości banknotów, co mi powiesz o tym członku ligi?

– Znam go od lat – odpowiedział de Batz – jest krewnym Antoniego St. Justa i należy z pewnością do ligi.

– Gdzie mieszka?

– To twoja sprawa. Widziałem go w teatrze, a następnie w zielonym gabinecie. Asystował obywatelce Lange. Słyszałem, że miał ją odwiedzić jutro o czwartej; wiesz chyba, gdzie ona mieszka.

De Batz poczekał, aż H~eron skreślił znów parę słów na skrawku papieru, po czym wstał spokojnie, nałożył płaszcz na ramiona i zwrócił się ku wyjściu.

Pożegnanie między tymi dwoma ludźmi było krótkie. De Batz skinął głową, a H~eron odprowadził go do drzwi i zawołał żołnierza, pełniącego służbę na korytarzu.

– Wskaż obywatelowi drogę do bramy – rzekł krótko. – Do widzenia – dodał w końcu, zwracając się do towarzysza.

W dziesięć minut później Gaskończyk znalazł się na ulicy między murami Temple a małym kościółkiem św. Elżbiety. Spojrzał do góry ku zakratowanemu okienku w wieży – blade światełko wskazywało miejsce, gdzie syna Bourbonów uczono przeklinać tradycje swego rodu na rozkaz szewca, dawnego marynarza, karanego swego czasu za kradzież i niesubordynację. I nie zdając sobie sprawy z haniebnego czynu, popełnionego przed chwilą, pomyślał o H~eronie z oburzeniem, a o Simonie z obrzydzeniem. Następnie myśl jego odbiegła daleko od głównego agenta. – Ten intrygancki „Szkarłatny Kwiat” będzie miał dopiero robotę jutro! – pomyślał – przynajmniej przez kilka dni nie będzie miał czasu mieszać się do moich spraw. Zdaje się, że po raz pierwszy członek tej ce

Rozdział IX. Co może miłość

– Wczoraj byłeś niegrzeczny i nieuprzejmy. Jakże mogłam się uśmiechać, gdy byłeś taki zimny.

– Wczoraj nie byłem z tobą sam na sam. Czyż mogłem być szczery, gdy obojętne uszy słuchały tego, co miało być wyłącznie dla ciebie?

– Ach, monsieur! Czy w Anglii nauczono cię tych pięknych słówek?

– Nie, mademoiselle, one rodzą się pod wpływem twych pięknych oczu.

Pa

Pa

Pa

Nie robiła najmniejszej tajemnicy ze swego niskiego pochodzenia; przeciwnie, dumna była, że doszła tak daleko o własnych siłach. Liczyła dopiero 20 lat, a miała już wybitne stanowisko w artystycznym świecie Paryża.

Armand słuchał jej szczebiotu z zajęciem, wypytując ją z taktem o rozmaite szczegóły, a ona nawzajem pytała o jego lata dzieci

W ten sposób rozmowa zeszła znów na Anglię; pa





– Dawniej zdawało mi się, że to brzydki kraj, pełen hałasu i wrzenia przemysłowego życia, przesycony mgłą i dymem zabójczym dla rośli

– A zatem w przyszłości – pani – odrzekł – myśl o Anglii jako o kraju okrytym zielonością, gdzie na wiosnę drzewa owocowe przystrajają się kwieciem, jak w czarownej bajce, a bujna trawa roztacza puszysty kobierzec w cieniu prastarych dębów i odwiecznych zamków obrosłych bluszczem i powojem.

– A „Szkarłatny Kwiat”? Opowiedz mi o nim, monsieur.

– Ach, mademoiselle, czegóż jeszcze o nim nie wiesz? „Szkarłatny Kwiat” jest człowiekiem, który poświęcił całe życie cierpiącej ludzkości. Słucha tylko jednego głosu – jęku uciemiężonych.

– Przecież twierdzą, monsieur, że filantropia gra podrzędną rolę u waszego bohatera, i że naraża się jedynie dla sportu.

– Jak każdy Anglik, mademoiselle, „Szkarłatny Kwiat” wstydzi się wszelkiej uczuciowości. Będzie się jej wypierał do upadłego, choć szlachetne jego serce odczuwa głęboko każdy ból. Sport?… A może sport i miłość bliźniego zbliżone są do siebie pod pewnym względem? Zawody na śmierć i życie, walka o zwycięstwo, rzucanie na hazard własnego życia z pogardą śmierci…

– Lękają się go we Francji, monsieur; wybawił tylu, tylu ludzi skazanych przez „komitet bezpieczeństwa publicznego”!

– Daj Boże, by więcej jeszcze wyratował.

– Ach, monsieur! Niech ratuje biedne dziecko, więzione w Temple!

– Litujesz się nad nim, mademoiselle?

– Jak każda dobrze mi myśląca kobieta we Francji. Ach! – dodała, wdzięcznym ruchem składając ręce i patrząc na Armanda oczyma pełnymi łez – gdyby wasz szlachetny „Szkarłatny Kwiat” chciał zająć się tym niewi

– Niech cię Bóg błogosławi za te słowa, mademoiselle – rzekł Armand z uniesieniem i olśniony jej urokiem i kobiecością klęknął przed nią na jedno kolano.

– Zacząłem tracić wiarę we własny naród, uważając Francuzów za podłych, a kobiety za godne pogardy. Mógłbym dziękować ci na kolanach za słodkie słowa współczucia i prawdziwie macierzyńskie serce dla małego delfina.

Nie wstrzymywała łez. Wzbierały w jej oczach i spływały po świeżych policzkach, nie odejmując uroku twarzyczce. W jednej ręce trzymała koronkową chusteczkę, którą od czasu do czasu ocierała oczy, a drugą oddała prawie bezwiednie Armandowi.

Zapach fiołków wypełniał pokój.

St. Just klęczał u jej stóp, przyciskając usta do jej ręki. Armand był bardzo młodym idealistą. W tej chwili trudno było twierdzić, że kochał się w pa

Wkoło niego świat szedł za popędem najniższych instynktów; ludzie zwalczali się wzajemnie wśród obłudy i nienawiści; ale do tego małego stylowego saloniku, zdobnego w jedwabie i koronki, nie dotarł nigdy zewnętrzny świat. Tu panowały jedynie spokój i piękno.

Z młodzieńczego upojenia wyrwały ich ciężkie kroki na starych dębowych schodach. Rozległ się groźny rozkaz, krzyk kobiety, i w tej samej chwili wpadła do pokoju opiekunka młodej aktorki pani Belhomme, drżąc na całym ciele.

– Janko! Janko! Moje dziecko, to okropne! Mój Boże, co się z nami stanie? – Jęcząc i zawodząc rzuciła się na krzesło, kryjąc twarz w fałdach fartucha. Pa