Страница 42 из 94
— Może to robić, ile tylko mu się podoba, to i tak niczego nie zmieni. On umiera.
— Nie wiem. Współczesna medycyna dokonuje cudów, jestem przekonany, że lekarze zrobią wszystko dla Tanayamy.
— Nawet współczesna medycyna nie powstrzyma śmierci. Rozmawiałam z lekarzami.
— I co ci powiedzieli? Wydawało mi się, że sprawa zdrowia Tanayamy jest tajemnicą państwową.
— Nie dla mnie, nie w tych warunkach, Krile. Poszłam do zespołu medycznego, który zajmował się tutaj Tanayama, i powiedziałam, że bardzo zależy mi na zbudowaniu statku zdolnego do przenoszenia ludzi do gwiazd zanim umrze Tanayama. Zapytałam ich, ile mam jeszcze czasu.
— I co powiedzieli?
— Że mam tylko rok. Tak brzmiała ich odpowiedź. Co najwyżej rok. Nalegali, abym się pospieszyła.
— Możesz to zrobić przez rok?
— Przez rok? Oczywiście, że nie, Krile, i cieszę się z tego. Duża przyjemność sprawia mi fakt, że ten złośliwy staruch nie doczeka pierwszego statku superluminalnego. Dlaczego się krzywisz? Martwi cię to, że jestem taka okrutna?
— To nieistotne, Tesso. A staruch, o którym mówisz — jakkolwiek rzeczywiście złośliwy — sprawił, że wszystko to jest możliwe. to on zbudował Hiper City.
— Tak, ale dla własnych celów, a nie dla Ziemi czy dla ludzkości. Mam prawo być zła. Jestem pewna, że dyrektor Tanayama nigdy nie ulitował się nad nikim, kogo uważał za wroga, i zawsze chwytał przeciwników za gardło.
Wyobrażam sobie także, że sam nie oczekuje litości czy współczucia. Każdy, kto okazałby mu litość czy współczucie, potraktowany zostałby jako godny pogardy słabeusz.
Fisher w dalszym ciągu wyglądał na niezadowolonego.
— Ile czasu ci to zajmie, Tesso?
— Skąd mogę wiedzieć? Może wieczność? A nawet gdyby przyjąć optymalny wariant rozwoju wydarzeń, z pewnością nie zajmie mi to mniej niż pięć lat.
— Ale dlaczego? Macie już przecież lot superluminalny. Tessa wyprostowała się.
— Nie bądź naiwny, Krile. Wszystko, co mamy, to pokaz laboratoryjny. Mogę wziąć lekki obiekt — piłeczkę pingpongową, w której dziewięćdziesiąt procent masy stanowi silnik hiperatomowy — i przenieść go superluminalnie. Jednak statek, i to w dodatku z ludźmi, to zupełnie coś i
Krile Fisher potrząsnął głową i nic nie powiedział. Tessa Wendel przyglądała mu się uważnie, a potem powiedziała z ociąganiem.
— O co ci chodzi? Czy tobie także się spieszy?
— Wszystkim nam zależy na czasie — odpowiedział pojednawczo Fisher — a jeśli chodzi o mnie, to rzeczywiście chciałbym polecieć twoim statkiem.
— Zależy ci na tym bardziej od i
— Tak, chyba tak.
— Dlaczego?
— Chciałbym polecieć na Sąsiednią Gwiazdę. Spojrzała na niego.
— Marzysz o powrocie do porzuconej żony? Fisher nigdy nie rozmawiał z Tessa o Eugenii. Teraz także nie miał zamiaru dać się schwytać w pułapkę.
— Zostawiłem tam córkę — odpowiedział. — Myślę, że potrafisz to zrozumieć, Tesso. Masz przecież syna.
Rzeczywiście miała syna — dwudziestolatka studiującego na Uniwersytecie Adeliańskim, który pisywał do niej od czasu do czasu listy. Twarz Tessy złagodniała.
— Krile, na twoim miejscu przestałabym się łudzić. Co prawda, istnieje duże prawdopodobieństwo, że Rotor poleciał na Sąsiednią Gwiazdę, lecz sama podróż zajęła im przynajmniej dwa lata — dysponowali jedynie hiperwspomaganiem. Nie wiadomo, czy przetrwali tak długą podróż. A nawet jeśli, to szansa znalezienia odpowiedniej dla ludzi planety w pobliżu czerwonego karła jest niemal równa zeru. Mogli więc wyruszyć w dalszą drogę w poszukiwaniu jakiejś planety. Dokąd? Gdzie ich szukać?
— Wiedzieli chyba, że nie znajdą odpowiedniej planety w pobliżu czerwonego karła. Czy w takim razie nie zdecydowali się na pozostawanie na orbicie wokół gwiazdy?
— Nawet jeśli przetrwali lot i nawet jeśli zdecydowali się na pozostanie na orbicie, pomyśl, jaki rodzaj życia muszą prowadzić. Nie wytrzymają długo, a przynajmniej nie w tak cywilizowanej formie, do jakiej przywykli. Krile, musisz być silny. Musisz przygotować się na to, że nawet jeśli zorganizujemy ekspedycję, która poleci na Sąsiednią Gwiazdę, to może ona wrócić z niczym lub w najlepszym razie z fotografiami z martwego kadłuba Rotora.
— Liczę się z tym — odpowiedział Fisher. — Wydaje mi się jednak, że mają jakąś szansę na przetrwanie.
— Chodzi ci o dziecko? Mój drogi Krile, to są mrzonki. Nawet jeśli Rotor przetrwał, to twoja córka miała rok, gdy ją opuściłeś w roku 22. Gdyby teraz pojawiła się nagle przed tobą, miałaby dziesięć lat. Za pięć lat — bo dopiero wtedy możesz myśleć o podróży na Rotora — będzie piętnastoletnią panienką. Nie pozna cię. Ty również jej nie poznasz.
— Dziesięć lat czy piętnaście, a nawet pięćdziesiąt — dla mnie to nie ma znaczenia, Tesso. Poznam ją, gdy tylko ją zobaczę — odpowiedział Fisher.
Rozdział 19
POBYT
Marlena uśmiechnęła się niepewnie do Sievera Genarra. Przyzwyczaiła się wchodzić do jego biura o każdej porze.
— Nie przeszkadzam ci, wujku Sieverze?
— Nie, moja droga. Nie mam akurat nic pilnego do roboty. A zresztą tutaj rzadko zdarza się coś absolutnie pilnego.
Pitt wymyślił moje stanowisko po to, by pozbyć się mnie — a ja zaakceptowałem to i w ten sam sposób pozbyłem się Pitta. Nie powtarzaj tego jednak, tylko ty znasz prawdę, bo ciebie nie można okłamać.
— Chyba nie obawiasz się tego, wujku Sieverze? Komisarz Pitt bał się, Orinel także bałby się, gdybym pokazała mu, co potrafię.
— Nie, nie obawiam się, Marleno. Poddałem się. Właśnie doszedłem do wniosku, że dla ciebie jestem przezroczysty. Nawet podoba mi się to. Kłamanie jest bardzo wyczerpujące, gdy starasz się o nim nie myśleć. Gdyby ludzie byli rzeczywiście leniwi, nigdy by nie kłamali.
Marlena uśmiechnęła się ponownie.
— Czy dlatego mnie lubisz? Bo przy mnie możesz być leniwy?
— A sama nie potrafisz zgadnąć?
— Nie. Wiem, że mnie lubisz, ale nie wiem dlaczego. Twoje zachowanie mówi mi, że mnie lubisz, lecz powód jest ukryty w tobie — nic o nim nie wiem, poza paroma niejasnymi przeczuciami. Nie mogę wejść w ciebie — zastanawiała się przez chwilę — i czasem żałuję, że nie mogę.
— Ciesz się z tego, Marleno. Ludzkie umysły są brudne, ciemne i nieciekawe.
— Dlaczego tak mówisz, wujku?
— Doświadczenie, Marleno. Nie posiadam, co prawda, zdolności podobnych do twoich, lecz jestem wśród ludzi już od bardzo dawna, dłużej niż ty. Czy podoba ci się twój własny umysł?
Marlena wyglądała na zaskoczoną.
— Nie wiem. A nie powinien?
— Podoba ci się wszystko, o czym myślisz? Co sobie wyobrażasz? Każdy targający tobą impuls? Bądź uczciwa, Marleno. Ja, co prawda, nie potrafię odczytywać myśli, ale bądź uczciwa.
— No cóż, czasami zdarza mi się myśleć o rzeczach niezbyt mądrych, a nawet złych. Niekiedy bywam zła i myślę o zrobieniu czegoś, czego w rzeczywistości nigdy bym nie zrobiła. Ale zdarza się to bardzo rzadko.
— Bardzo rzadko? Nie zapominaj, że zdążyłaś przywyknąć do swojego umysłu. Nie czujesz go. To tak jak z ubraniem, które nosisz. Nie czujesz go, ponieważ jesteś przyzwyczajona do jego obecności. Włosy drapią cię w szyję, ale tego również nie zauważasz. Jeśli natomiast dotknęłyby cię włosy kogoś i