Страница 11 из 94
— Czy było coś żywego na pokładzie Sondy? Jeśli nie, to skąd możesz wiedzieć, jak zareagują żywe organizmy, gdy podda się je hiperwspomaganiu? Co wiesz o hiperwspomaganiu?
— Nic.
— A dlaczego? Pracujesz w samym laboratorium. Nie zajmujesz się uprawą roli tak jak ja.
(Jest zazdrosny — pomyślała Insygna.) Głośno powiedziała:
— Mówiąc o laboratorium sugerujesz, że wszyscy jesteśmy zamknięci w jednym pomieszczeniu. Ja, jak wiesz, zajmuję się astronomią i nie mam nic wspólnego z hiperwspomaganiem.
— Chcesz powiedzieć, że Pitt nigdy ci o nim nie mówił?
— O hiperwspomaganiu? On sam nie ma o nim pojęcia.
— To znaczy, że nikt o nim nic nie wie?
— Oczywiście, że nie. Wiedzą o nim hiperspecjaliści. Przestań Krile. Ci. którzy powi
— A więc jest to sekret dla wszystkich poza garstką specjalistów.
— Dokładnie.
— No więc nikt nie wie, czy hiperwspomaganie jest bezpieczne. Oprócz hiperspecjalistów. A niby skąd oni wiedzą?
— Przypuszczam, że przeprowadzili eksperymenty.
— Przypuszczasz?
— Mam po temu wszelkie powody. Zapewniają nas, że jest to bezpieczne.
— I nigdy nie kłamią, jak sądzę.
— Oni też polecą. Poza tym jestem pewna, że prowadzili eksperymenty.
Spojrzał na nią zmrużywszy oczy.
— Teraz jesteś pewna. Sonda była twoim dzieckiem. Czy na okładzie były żywe organizmy?
— Nie pracowałam nad tym zagadnieniem. Zajmuję się jedynie obserwacjami astronomicznymi.
— Nie odpowiedziałaś na moje pytanie o żywe organizmy. Insygna straciła cierpliwość.
— Słuchaj, dość już mam tych pytań, poza tym dziecko śpi niespokojnie. Sama szukam odpowiedzi na parę pytań, na przykład, co masz zamiar zrobić? Czy lecisz z nami?
— Nie muszę na to odpowiadać. Warunki referendum były tale, że ci, którzy powiedzieli „nie”, nie lecą.
— Wiem o tym, ale pytam czy ty chcesz lecieć z nami? Nie chcesz chyba rozbijać rodziny.
Mówiąc to próbowała się uśmiechnąć, ale nie wyglądało to byt przekonująco.
— Nie chcę także opuszczać Układu Słonecznego — powiedział powoli Fisher z ponurym wyrazem twarzy.
— W takim razie opuścisz mnie? I Marlenę?
— Dlaczego miałbym opuszczać Marlenę? Nawet jeśli chcesz ryzykować własnym życiem, czy musisz ryzykować życiem dziecka?
— Jeśli ja polecę. Martena poleci także — powiedziała przez zaciśnięte zęby. — Wybij to sobie z głowy, Krile. Dokąd chcesz ją zabrać? Do jakiejś na wpół wykończonej Osady?
— Oczywiście, że nie. Pochodzę z Ziemi i mogę tam wrócić, jeśli zechcę.
— Wrócić na umierającą planetę? Wspaniale!
— Zapewniam clę, że pozostało jej jeszcze kilka lat życia.
— Dlaczego więc ją opuściłeś?
' — Myślałem, że polepszę sobie warunki życia. Nie wiedziałem, że przyjazd na Rotora oznacza bilet donikąd.
— Nie, nie donikąd! — Insygna nie potrafiła już dłużej powstrzymać wybuchu, nie mogła już dłużej znosić tych tortur.
— Gdybyś wiedział dokąd lecimy, na pewno wolałbyś zostać!
— Dlaczego? Dokąd leci Rotor?
— Do gwiazd…
— Ku zagładzie!
Spoglądali na siebie. Marlena obudziła się i otworzywszy oczy zaczęła cicho gaworzyć. Fisher spojrzał na dziecko i zaczął mówić o pół tonu ciszej:
— Eugenio, wcale nie musimy się rozstawać. Nie chcę zostawiać Marleny ani ciebie. Pojedźcie ze mną.
— Na Ziemię?
— Tak. Dlaczego nie. Mam tam przyjaciół. Nawet teraz. Ty jako moja żona i Marlena jako moje dziecko nie będziecie miały kłopotów z wyjazdem. Ziemia nie przejmuje się tak bardzo równowagą ekologiczną. Zamieszkamy na olbrzymiej planecie, zamiast na małej, cuchnącej bańce gdzieś w kosmosie.
— Tak, na olbrzymiej bani, cuchnącej pod niebiosa. Nie, dziękuję.
— Pozwól mi więc zabrać Marlenę. Jeśli ty uwierzyłaś, że warto podejmować taką podróż, ponieważ jako astronom chcesz badać kosmos, to twoja sprawa, ale dziecko powi
— Bezpieczne na Ziemi? Nie bądź śmieszny! Czy tylko o to ci chodzi? Chcesz odebrać mi moje dziecko?
— Nasze dziecko.
— Moje dziecko. Odejdź, chcę, żebyś odszedł, ale nie waż się tknąć mojego dziecka. Mówisz, że znam Pitta i to jest prawda. Oznacza to, że mogę załatwić, że wyślą cię na asteroidy czy tego chcesz czy nie, a potem możesz sobie wracać na swoją gnijącą Ziemię. A teraz wynoś się z mojego mieszkania i znajdź sobie jakieś miejsce do spania, dopóki cię nie odeślą. Daj mi znać, gdzie jesteś, to prześlę ci twoje rzeczy. I nie myśl, że będziesz mógł tu wrócić. To miejsce będzie strzeżone.
W chwili, gdy to mówiła — z sercem przepełnionym goryczą — rzeczywiście wierzyła we własne słowa. Mogła przecież prosić go, kusić pochlebstwami, błagać, a nawet kłócić się, ale nie zrobiła tego. Odwróciła się do niego plecami i kazała mu odejść.
I Fisher rzeczywiście odszedł, a ona naprawdę przesłała mu jego rzeczy. I w końcu odmówił zgody na odlot na Rotorze. I odesłano go z powrotem. I mogła tylko przypuszczać, że wrócił na Ziemię.
Odszedł na zawsze, od niej i od Marleny.
Kazała mu odejść i odszedł na zawsze.
Rozdział 5
DAR
Insygna siedziała zaskoczona własnymi słowami. Nigdy jeszcze ile opowiadała nikomu tej historii, chociaż niemal codzie
Historia ta nie przynosiła jej ujmy — była po prostu bardzo osobista.
I oto opowiedziała ją — w całości i bez wstydu — dorastającej córce; komuś, kogo aż do chwili, gdy zaczęła mówić, traktowała jak dziecko — jak dziwnie bezradne dziecko.
I teraz dziecko to spoglądało na nią poważnie swoimi ciemnymi oczyma — bez zmrużenia powieki, jakoś tak po dorosłemu i wreszcie powiedziało:
— A więc to ty sprawiłaś, że odszedł, czyż nie tak?
— Tak, w pewnym sensie. Byłam wściekła, a on chciał mi zabrać ciebie. Na Ziemię! — Przerwała, a potem zapytała niezobowiązująco:
— Rozumiesz?
— Czy ty potrzebujesz mnie aż tak bardzo? — zapytała Marlena.
— Oczywiście! — odpowiedziała z oburzeniem Insygna, a potem pod spokojnym spojrzeniem tych oczu przestała myśleć o rzeczach niepojętych. Czy naprawdę potrzebowała Marleny?
— Oczywiście — powtórzyła cicho. — Jakże mogłoby być inaczej? — Marlena potrząsnęła głową i na jej twarzy zagościł przez chwilę ponury cień.
— Myślę, że nie byłam czarującym dzieckiem. Może on mnie potrzebował. Czy cierpiałaś, dlatego, że potrzebował mnie bardziej niż ciebie? Czy zatrzymałaś mnie tylko dlatego, że on mnie chciał?
— To co mówisz jest potworne. Wcale tak nie było… — odpowiedziała Insygna, niezbyt pewna, czy wierzy we własne słowa. Poruszanie tego tematu w rozmowie z Marleną było bardzo niewygodne. Marlena coraz częściej wgryzała się w ten swój okropny sposób w interesujące ją kwestie. Insygna zauważyła to już wcześniej, lecz wyjątkowy upór Marleny w drążeniu pewnych tematów przypisywała okazjonalnym zbiegom okoliczności w życiu nieszczęśliwego dziecka. Teraz jednak zdarzało się to coraz częściej, a Marlena celowo jątrzyła rany.
— Marleno — powiedziała po chwili — dlaczego myślisz, że kazałam odejść twojemu ojcu? Nigdy tego nie powiedziałam, co więcej, nigdy nie dałam ci powodu, aby tak myśleć.
— Tak naprawdę nie wiem, skąd wiem o różnych rzeczach, mamo. Czasami wspominasz ojca w mojej obecności lub w obecności kogoś i
— Naprawdę? Ja tego nie czuję.
— Tak. Za każdym razem jest to dla mnie coraz bardziej jasne. To jak mówisz, jak patrzysz…
Insygna przyglądała się z napięciem córce, a potem powiedziała nagle: