Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 121 из 123

– To tu po raz pierwszy poczułem, że kocham Flipę.

– Tak bardzo ją kochałeś, że aż musiałeś ją zabić?

Twarz mu spochmurniała.

– Nie wiedziałem, że to się tak skończy.

– Nie?

Potrząsnął głową.

– Aż do chwili, gdy ją złapałem za gardło… nawet wtedy chyba jeszcze nie wiedziałem.

Głęboko wciągnęła powietrze.

– Ale jednak to zrobiłeś.

Kiwnął głową.

– No więc tak, zrobiłem to. – Spojrzał na nią. – To chciałaś usłyszeć, prawda?

– Chciałam poznać Quizmastera.

Rozłożył ramiona.

– Jestem do usług.

– Chciałam również dowiedzieć się dlaczego.

– Dlaczego? – Wydął wargi. – Ile chcesz powodów? Jej okropni przyjaciele? Jej ciągłe fochy? Jej wieczne czepianie się i wszczynanie awantur? Szukanie pretekstu do zerwania tylko po to, żeby potem patrzeć, jak się do niej czołgam z powrotem?

– Mogłeś przecież odejść.

– Ale ja ją kochałem! – Roześmiał się, jakby utwierdzając się we własnej głupocie. – Wciąż jej to powtarzałem i wiesz, co mi na to mówiła?

– Co?

– Że nie ja jeden.

– Ranald Marr?

– Tak, ten stary cap. Jeszcze z jej czasów szkolnych. I wciąż to trwało, nawet kiedy już byliśmy razem! – Przerwał i przełknął ślinę. – Wystarczy ci tych powodów, Siobhan?

– Dałeś upust wściekłości na Marra, niszcząc mu tego żołnierzyka, jednak Flipę… Flipę musiałeś aż zabijać? – Czuła zupełny spokój, niemal odrętwienie. – To chyba niezbyt sprawiedliwe.

– Ty tego nie zrozumiesz.

Spojrzała na niego.

– A ja myślę, że tak. Jesteś po prostu tchórzem. Twierdzisz, że tamtego wieczoru nie miałeś zamiaru zabijać Flipy, ale to kłamstwo. Miałeś wszystko dokładnie zaplanowane… a potem przez cały czas zachowywałeś lodowaty spokój, rozmawiałeś z jej przyjaciółmi niewiele ponad godzinę po jej zabiciu. A więc wiedziałeś dokładnie, co robisz. Byłeś przecież Quizmasterem. – Przerwała. Stał, słuchając jej, wpatrzony gdzieś w dal. – Tylko jednego nie rozumiem… wysłałeś do Flipy wiadomość już po jej śmierci?

Uśmiechnął się.

– Wtedy u niej w domu, kiedy Rebus mnie wypytywał, a ty tkwiłaś przy jej komputerze… Powiedział wtedy coś ważnego. Powiedział mi, że jestem jedynym podejrzanym.

– I w ten sposób chciałeś odwrócić od siebie uwagę?

– Miała być tylko ta jedna wiadomość… Ale potem, kiedy na nią odpowiedziałaś, nie mogłem się powstrzymać. Wciągnęło mnie to tak samo jak ciebie, Siobhan. Gra zaczęła rządzić nami obojgiem. – Oczy mu zaiskrzyły. – Czy to nie coś?

Wyglądało, że oczekuje odpowiedzi, więc wolno pokiwała głową.

– Mnie też masz zamiar zabić? – spytała.

Gwałtownie potrząsnął głową, jakby oburzony, że coś takiego mogło jej w ogóle przyjść do głowy.

– Przecież znasz odpowiedź – rzucił. – Inaczej byś tu nie przyszła. – Zrobił kilka kroków i oparł się o jakiś nagrobek. – Może nic by się nie wydarzyło – dodał – gdyby nie ten profesor.

Siobhan pomyślała, że musiała się przesłyszeć.

– Jaki profesor?

– Devlin. Kiedy mnie spotkał po tym wszystkim, od razu się domyślił, że to ja. Dlatego wymyślił tę historyjkę o kimś kręcącym się pod domem. Próbował mnie osłaniać.

– Ale dlaczego miałby coś takiego robić, Davidzie? – Czuła się dziwnie, mówiąc mu po imieniu. Dla niej był Quizmasterem.

– Przez te nasze wszystkie rozmowy… o popełnianiu morderstw i o unikaniu odpowiedzialności.





– Z profesorem Devlinem?

Spojrzał na nią.

– O tak. On też zabijał, wiesz? Ten staruch praktycznie mi to powiedział, a potem mnie podpuszczał, żebym poszedł w jego ślady… Może był z niego zbyt dobry nauczyciel? – Przeciągnął dłonie po nagrobku. – Prowadziliśmy długie rozmowy na klatce schodowej. Chciał o mnie wszystko wiedzieć, o moim dzieciństwie, o moich czasach buntu. Byłem u niego raz w mieszkaniu. Pokazał mi wtedy wycinki z gazet… o ludziach, którzy utonęli lub zaginęli. Był tam nawet jeden o studencie z Niemiec…

– I to stąd się wziął ten pomysł?

– Może. – Wzruszył ramionami. – A kto to wie, skąd się biorą pomysły? – Zamilkł na chwilę. – Pomagałem jej, wiesz? Strasznie ją to fascynowało, te zagadki… Rwała sobie włosy z głowy i wtedy ja się zjawiałem… – Roześmiał się. – Flipa nigdy nie była za dobra w komputerach. To ja jej nadałem ksywę Flipaja, a potem wysłałem jej pierwszą wskazówkę.

– Poszedłeś do niej wtedy powiedzieć, że rozwiązałeś zagadkę dotyczącą Piekliska…

Costello pokiwał głową.

– Oświadczyła, że mnie z sobą nie weźmie, więc musiałem jej obiecać, że ją tylko podwiozę i zostawię… Znów mnie wykopała – tym razem na dobre, bo mi złożyła ciuchy na krześle – a po wizycie na Pieklisku wybierała się na drinka z tymi swoimi koszmarnymi znajomymi… – Zamknął na chwilę oczy, potem je otworzył, zamrugał i spojrzał na Siobhan. – Jak się raz zacznie, to potem trudno przestać… – Wzruszył ramionami.

– To znaczy, że wcześniej nie było Rygorów?

Wolno pokręcił głową.

– Całość wymyśliłem tylko dla ciebie, Siobhan…

– Nie wiem, dlaczego wciąż do niej wracałeś ani co tą grą chciałeś osiągnąć, ale jedno wiem na pewno: nigdy jej nie kochałeś. Tobie chodziło tylko o to, żeby ją kontrolować. – Pokiwała głową, utwierdzając się w słuszności swych słów.

– Niektórzy lubią być kontrolowani. – Nie spuszczał z niej wzroku. – A ty, Siobhan, nie?

Przez moment zastanowiła się… a może tylko tak jej się zdawało. Otworzyła usta, by coś powiedzieć, jednak przeszkodził jej jakiś hałas. Costello gwałtownie szarpnął głową: ścieżką zbliżało się ku nim dwóch mężczyzn. Pięćdziesiąt metrów dalej szło następnych dwóch. Wolno obrócił głowę i spojrzał na Siobhan.

– Okłamałaś mnie – powiedział z wyrzutem.

Siobhan potrząsnęła głową.

– To nie ja.

Costello odskoczył od nagrobka, dał susa na mur i chwyciwszy za jego krawędź, spróbował przerzucić przez nią nogi. Dwaj cywile zaczęli biec i jeden z nich zawołał: „Trzymaj go!” Jednak Siobhan nawet nie drgnęła, jakby przykuta do miejsca. Quizmaster… dała mu przecież słowo… Wymacał nogą jakiś występ w murze i opierając o niego stopę, podciągnął się w górę…

Dopiero teraz Siobhan zerwała się, skoczyła do muru, chwyciła go obiema rękami za drugą nogę i pociągnęła. Próbował ją kopnąć, ale się nie dała i sięgnęła ręką do jego marynarki, starając się go ściągnąć. Potem oboje runęli do tyłu, a panującą ciszę rozdarł jego krzyk. Miała wrażenie, że jak na zwolnionym filmie jego okulary słoneczne przelatują jej obok głowy, za nimi spada on i ląduje na niej całym ciężarem, zapierając jej dech w piersiach. Boleśnie uderzyła głową o coś ukrytego w trawie. Costello już się zerwał i zaczął uciekać, ale dwaj mężczyźni go dopadli i rzucili z powrotem na ziemię. Udało mu się odwrócić głowę i spojrzeć na Siobhan. Był zaledwie kilka kroków od niej. Z twarzą wykrzywioną nienawiścią splunął w jej kierunku. Jego ślina trafiła ją w brodę i zawisła. Poczuła, że nie ma siły, by się wytrzeć…

Jean spała, a lekarz zapewnił Rebusa, że wszystko będzie dobrze: to tylko skaleczenia i stłuczenia, „nic, czego by czas nie uleczył”.

– Bardzo wątpię – odrzekł Rebus. Przy łóżku siedziała Ellen Wylie. Podszedł i stanął obok. – Chciałem ci podziękować – powiedział.

– Za co?

– Choćby za pomoc w wywalaniu drzwi Devlina. Sam bym nie dał rady.

W odpowiedzi wzruszyła tylko ramionami.

– Jak twoja kostka? – spytała.

– Puchnie równo, dziękuję.

– To masz z tydzień albo dwa zwolnienia.

– Może nawet więcej, jeśli łyknąłem trochę wody z Water of Leith.

– Słyszałam, że Devlin nieźle się opił. – Spojrzała na niego. – Przygotowałeś sobie jakąś dobrą historyjkę?

Uśmiechnął się.

– Czy to znaczy, że chcesz mnie podeprzeć jakimiś kłamstewkami?

– Powiedz tylko słowo.

Pokiwał wolno głową.

– Problem w tym, że kilkunastu świadków może twierdzić co i

– Może mogą, pytanie, czy będą?

– Poczekamy, zobaczymy – odparł Rebus.

Pokuśtykał do ambulatorium pourazowego, gdzie na ranę na głowie Siobhan założono właśnie kilka szwów. Był z nią Eric Bain. Na widok Rebusa przerwali rozmowę.