Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 115 из 123

Zostały jeszcze niecałe dwie godziny, więc trzeba jakoś ten czas zabić…

Jean Burchill wielokrotnie próbowała się dodzwonić do profesora Devlina, ale wciąż nikt nie odpowiadał. W końcu napisała krótki liścik, w którym prosiła go o kontakt, i postanowiła doręczyć go osobiście. Siedząc w taksówce, zastanawiała się, skąd się u niej wziął ten pośpiech i doszła do wniosku, że chyba chce się jak najszybciej uwolnić od Ke

Jeśli zgłębianie życia Lovella miało się posunąć do przodu, potrzebowała jakiegoś dowodu na jego stolarskie zainteresowania. Bez tego tkwiła w ślepym zaułku. Zapłaciła za taksówkę i z liścikiem w ręku stanęła przed drzwiami kamienicy profesora. Okazało się, że przy drzwiach nie ma skrzynki na listy. Widocznie każde mieszkanie miało własną skrzynkę, a listonosz tak długo naciskał kolejne przyciski domofonu, aż go ktoś wpuścił do środka. Pomyślała, że mogłaby wsunąć list przez szparę pod drzwiami, obawiała się jednak, że zawieruszy się wśród zalewu reklamówek i pozostanie niezauważony. Przyjrzała się tabliczce z przyciskami. Obok przycisku profesora było tylko napisane D. DEVLIN. Pomyślała, że może jednak już wrócił i nacisnęła przycisk. Kiedy nikt się nie odezwał, zaczęła czytać pozostałe nazwiska, zastanawiając się, do kogo zadzwonić. I wtedy nagle domofon zachrypiał.

– Halo?

– Doktor Devlin? Tu Jean Burchill z muzeum. Czy moglibyśmy zamienić słowo…?

– Pa

– Próbowałam telefonować, ale…

Przerwał jej brzęczyk sygnalizujący, że drzwi zostały odblokowane.

Devlin czekał na nią na klatce schodowej przed swoimi drzwiami. Miał na sobie białą koszulę z podwiniętymi rękawami i spodnie na szerokich szelkach.

– Proszę, proszę – powiedział, podając jej rękę.

– Przepraszam za najście.

– Nic podobnego, młoda damo. Proszę do środka. Obawiam się, że uzna pani moje gospodarstwo za nieco bałaganiarskie… – Wprowadził ją do salonu zawalonego kartonami i książkami. – Zajmuję się właśnie oddzielaniem ziarna od plew – poinformował ją.

Podniosła jakąś walizeczkę i otworzyła ją. W środku były stare narzędzia chirurgiczne.

– Mam nadzieję, że pan tego nie wyrzuca. Może muzeum byłoby zainteresowane…

Devlin skinął głową.

– Jestem w stałym kontakcie z kuratorem Domu Lekarza. On też jest zdania, że w ich ekspozycji może się znaleźć miejsce na kilka moich rzeczy.

– Major Cawdor?

Devlin uniósł brwi.

– Zna go pani?

– Rozmawiałam z nim o portrecie Ke

– A więc traktuje pani serio moją teorię?

– Pomyślałam, że warto się temu bliżej przyjrzeć.

– Doskonale. – Devlin klasnął w dłonie. – No i do czego pani doszła?

– Do niczego. Właśnie dlatego tu jestem. Nie udało mi się znaleźć żadnej wzmianki na temat stolarskich zainteresowań Lovella.

– Och, zapewniam panią, że jest to udokumentowane, choć zetknąłem się z tym wiele lat temu.

– Pamięta pan gdzie?

– W jakiejś monografii czy rozprawie naukowej… doprawdy nie pamiętam. A może to była jakaś praca dyplomowa?

Jean pokiwała głową. Jeśli to praca dyplomowa, to można jej szukać tylko w archiwum uniwersyteckim. W żadnej i

– Powi

– Ale czy nie uważa pani, że to niezwykła postać? – zapytał Devlin.

– Z całą pewnością żył pełnią życia… w odróżnieniu od jego żon.

– Była pani na jego grobie? – Aż się uśmiechnął z naiwności tego pytania. – Oczywiście, że pani była. I wynotowała sobie pani jego małżonki. No i, co pani sobie pomyślała?

– W pierwszej chwili nic szczególnego… ale potem, kiedy się nad tym zastanowiłam…

– Zaczęła się pani zastanawiać, czy przypadkiem ktoś im nie pomógł w ostatniej podróży? – Znów się uśmiechnął. – To się samo narzuca, prawda?





Do Jean dotarł nagle zaduch panujący w mieszkaniu: woń starego potu. Czoło Devlina było zroszone, a jego okulary wyglądały jak zaparowane. Zdumiało ją, że coś przez nie widzi.

– Bo któż łatwiej niż anatomopatolog może zatuszować morderstwo?

– Myśli pan, że on je zamordował?

Pokręcił głową.

– Nie da się tego po tylu latach stwierdzić ani wykluczyć, To jedynie moje spekulacje.

– Ale dlaczego miałby to zrobić?

Devlin wzruszył ramionami, a jego szelki naprężyły się.

– Może dlatego, że mógł. A jak pani myśli?

– Tak się zastanawiałam… W sekcji Burke’a uczestniczył jako bardzo młody człowiek. Młody i pewnie wrażliwy. To by mogło tłumaczyć, dlaczego potem uciekł do Afryki…

– I Bóg jeden wie, jakie potworności musiał tam oglądać – dodał Devlin.

– Bardzo by nam pomogło, gdybyśmy odnaleźli jego korespondencję.

– Chodzi pani o listy między nim a pastorem Kirkpatrickiem?

– Nie wie pan przypadkiem, gdzie mogą być?

– Pewnie odeszły w niepamięć. Rzucone na stos przez jakiegoś potomka dzielnego pastora…

– A pan robi to samo ze swoją przeszłością.

Devlin rozejrzał się po panującym wokół bałaganie.

– Istotnie – powiedział. – Selekcjonuję to, po czym historia będzie sądzić moje skromne dokonania.

Jean wzięła do ręki fotografię kobiety w średnim wieku, w wieczorowym stroju.

– To pańska żona – domyśliła się.

– Tak, moja A

Jean spojrzała na niego zdziwiona.

– Dlaczego musi mnie pan zapewniać?

Uśmiech zniknął z jego twarzy.

– Była dla mnie całym światem… więcej niż światem… – Klasnął w dłonie. – Ależ ze mnie gospodarz, nawet nie zaproponowałem pani nic do picia. Może herbaty?

– Z przyjemnością.

– Niestety bez żadnych rarytasów, zwykłe torebki herbaty PG – powiedział z wymuszonym uśmiechem.

– A potem może zechce mi pan pokazać ten stół zrobiony przez Lovella.

– Ależ oczywiście. Stoi w jadalni. Kupiłem go w markowym sklepie z antykami, choć muszę przyznać, że nie mieli stu procentowej pewności co do jego pochodzenia – był to, jak mawiają, tak zwany caveat emptor – ale oni umieli przekonywać, a ja chciałem im wierzyć. – Zdjął okulary i przetarł je chusteczką. Kiedy je znów włożył, jego oczy zdały się powiększone. – Aha, herbata – powtórzył i ruszył do kuchni. Jean poszła za nim.

– Długo pan tu mieszka? – spytała.

– Od kiedy A

– Więc już trzydzieści lat?

– Prawie – dotarł do kuchni. – Zajmie mi to moment.

– Oczywiście. – Zawróciła do salonu. Latem 1972 roku umarła mu żona… Minęła otwarte na oścież drzwi do jadalni. Niemal całą powierzchnię pokoju zajmował ogromny stół. Na blacie leżała skończona układanka… chociaż nie, nie do końca: brakowało w niej jednego kawałka. Układanka przedstawiała widok Edynburga z lotu ptaka. Sam stół miał dość prostą konstrukcję. Podeszła bliżej i przyjrzała się wypolerowanemu drewnu stołu. Nogi były masywne i pozbawione wszelakich ozdób. Czysta funkcjonalność, pomyślała. Ułożenie puzzli musiało mu zająć wiele godzin… może nawet dni. Rozejrzała się wokół za brakującym kawałkiem i dostrzegła go – leżał niemal całkowicie schowany za jedną z nóg. Kucnęła, by go podnieść, i zauważyła, że stół ma zmyślną skrytkę. W miejscu, gdzie schodziły się dwie połowy blatu znajdowała się wstawka, a w nią wbudowano niewielką szafkę. Spotkała się już z podobnymi konstrukcjami, nigdy jednak nie pochodziły z dziewiętnastego wieku. Zastanowiła się, czy czasem profesor nie dał się nabrać na kupno mebla znacznie młodszego niż z czasów Lovella… Wcisnęła się pod stół i spróbowała otworzyć skrytkę. Drzwiczki nie ustępowały i już chciała zrezygnować, gdy nagle odskoczyły, a jej oczom ukazała się zawartość skrytki.