Страница 32 из 53
— Chyba wiem, kim jesteś — powiedział. — A jeżeli tak i się nie mylę, to trafiłeś, przyjacielu, w sam raz gdzie trzeba. Czy nie twoje zdjęcie było dziś rano w gazetach? Czy nieszczęsna ofiara tej okrutnej nowej techniki to właśnie ty? Bo jeżeli tak, w takim razie zesłała cię tu Opatrzność. Najpierw torturowany w więzieniu, potem wyrzucony z niego, aby dalej mogła cię torturować policja. Szczerze ci współczuję, mój biedny biedny chłopcze. — Ani słowa nie zdołałem wtrącić, braciszkowie, chociaż japsko miałem rozpachnięte i gotowe odpowiadać na jego pytania. — Nie ty pierwszy się tu pojawiasz w takim stanie — wyjaśnił. — Policja lubi przywlekać ofiary swe na okrainy tej wsi. Ale to naprawdę opatrznościowe, że ty, będący też ofiarą i
Musiałem bardzo uważać, bracia. Odrzekłem: — Słyszałem coś o Mechanicznej pomarańczy. Nie czytałem jej, ale słyszałem.
— Ooo — powiedział i ryj mu pojaśniał jak słońce w ognistej chwale poranka. — Teraz mi opowiedz o sobie.
— Niedużo jest do powiedzenia — odrzekłem pokornie — szanowny panie. Zdarzył się taki chłopięcy i głupi wybryk. Moi tak zwani przyjaciele namówili mnie, a raczej zmusili, żebym się włamał do domu jednej starej psiochy, to znaczy damy. Nic złego nie miałem na myśli. Niestety ona tak w kość dała swemu poczciwemu, staremu sercu, starając się mnie wyrzucić, chociaż i tak byłem gotów wyjść po dobrej woli, że umarła. Więc oskarżono mnie o spowodowanie jej śmierci. No i wsadzono, proszę pana, do więzienia.
— No no no, mów dalej.
— A potem wybrał mnie ten Minister Spraw Niewdzięcznych czy też Wewnętrznych, aby wypróbować na mnie tę nową sztuczkę, tak zwaną technikę Ludovycka.
— Opowiedz mi o tym — zakrzyknął, nachylając się do mnie pożądliwie, a łokcie u swetra miał całe w dżemie truskawkowym z talerzyka, który ja odsunąłem na bok. Więc wszystko mu opowiedziałem — wszyściutko — wsio — braciszkowie moi. Słuchał aż mu się uszy trzęsły, patrzałki świeciły i usto przyotwierało, a tłuszcz na talerzach zastygał stygł i zastygł. Kiedy skończyłem, wstał od stołu, raz po raz kiwając i robiąc hm hm hm zbierał ze stołu talerze i całe to barachło, nosił do zlewu.
Ja powiedziałem:
— Chętnie to pozmywam, proszę pana.
— Ty sobie odpocznij, biedaku — odkazał i tak odkręcił kran, aż para zaczęła pyrkać. Nie jesteś wolny od grzechu, jak sądzę, ale ukarano cię całkiem po drakońsku. Przerobili cię na coś i
— Tak jest, proszę pana — odrzekłem, kopcąc jego rakotwora z korkowym filtrem.
— Oni zawsze chapną za dużo — powiedział, jakby w zamyśleniu wycierając talerz. — Ale ich podstawowy grzech to sama intencja. Człowiek niezdolny wybierać to już nie człowiek.
— To samo powiedział kapłon — wciąłem się. ~ — To znaczy ksiądz kapelan więzie
— Aha, tak powiedział? Oczywiście. No bo musiał, a jak, skoro to chrześcijanin? No — przemówił, wciąż, wycierając ten sam talerz co dziesięć minut temu — wobec tego jutro zaprosimy tu parę osób na spotkanie z tobą. Chyba da się z ciebie, mój biedaku, zrobić użytek. Mógłbyś przyczynić się do wyrzucenia na zbity pysk tego bezczelnego Rządu. Zmieniać porządnego młodzieńca w jakiś nakręcany mechanizm, słowo daję, to nie tytuł do chwały dla jakiegokolwiek bądź rządu! chyba dla takiego, co pyszni się stosowaniem przymusu i represji. — Mówiąc to krugom wycierał ten sam talerz.
Więc powiedziałem: — Proszę pana, pan wyciera wciąż ten sam talerz. Zgadzam się z panem co do tego chwalenia się. Ten rząd to chyba się głównie przechwala.
— Och — zrobił, jakby pierwszy raz w życiu ujrzał ten talerz, i odstawił go. — Jeszcze mi nie za dobrze idą — wyjaśnił — te zajęcia domowe. Wszystko to robiła moja żona, a mnie zapewniała spokój, żebym tylko mógł pisać.
— Pańska żona? — spytałem. — Czy odeszła od pana? — Bo naisto chciałem się dowiedzieć, co z tą jego zako
— Tak, odeszła — rzekł takim bardzo gromkim i rozgoryczonym głosem. — Rozumiesz, umarła. Została brutalnie zgwałcona i pobita. Nie przeżyła szoku. Stało się to w tym domu — grabki mu się trzęsły, ściskał w nich ścierkę — tam, w sąsiednim pokoju. Musiałem się bardzo przełamać, aby nadal tu mieszkać, ale ona by sobie życzyła, abym pozostał tu, gdzie ciągle się unosi jej wo
5
Tej nocy spało mi się naprawdę horror szoł, braciszkowie, żadnego tam drzymu, a na zawtra było jasno i wziął przymrozek, i z dołu dochodził bardzo krasiwy zapach jakby śniadanka smażącego się. Dopiero po chwili wspomniało mi się, gdzie jestem, jak to u mnie zawsze, ale zaraz wróciło i poczułem się ujutno, ciepło, bezpiecznie. Ale kiedy się tak wylegiwałem, czekając, aż mnie zawoła na zawtrak, przyszedł mi ten błysk że powinienem wiedzieć, jak się nazywa ten opiekuńczy i jakby macierzyński członio, więc ruszyłem po cichu boso na poszukiwanie tej Mechanicznej pomarańczy, w której musi być jego nazwisko, jak on to naścibolił. W mojej sypialce nic więcej nie było jak to wyrko i krzesło i lampa, więc polazłem do sąsiedniego pokoju, który był jego, i tam na ścianie zobaczyłem tę żonę, jego zako
— Ale długo spałeś — powitał mnie, wyławiając ugotowane jajka i spod gryla wyciągnąwszy czarnego tosta. — Już prawie dziesiąta. Ja pracuję od wielu godzin.
— Pisze pan jakąś nową książkę? — spytałem.
— Nie nie, teraz nie o to chodzi — odkazał i siedli my przyjemnie po drużeski do stołu przy tym trach trach trach jajek i chrum chrup-chrup chrup tostów z czarnego chlebka, a czaj z mlekiem ogromnym stał obok w tych pora