Страница 2 из 124
Położono go obok Teksańczyka, który siadał bokiem na swoim łóżku i przemawiał do niego rano, po południu i wieczorem przyjemnym basem południowca, rozciągając głoski. Brak odpowiedzi zupełnie mu nie przeszkadzał.
Dwukrotnie w ciągu dnia chorym mierzono temperaturę. Codzie
– Morderca – powiedział spokojnym głosem Dunbar. Teksańczyk spojrzał na niego z niepewnym uśmiechem.
– Zabójca – dodał Yossarian.
– O czym wy mówicie? – spytał nerwowo Teksańczyk.
– To ty go zamordowałeś – powiedział Dunbar.
– Zabiłeś go – zawtórował Yossarian. Teksańczyk cofnął się przerażony.
– Czyście powariowali? Nawet go nie dotknąłem.
– Zamordowałeś go – powiedział Dunbar.
– Słyszałem, jak go zabijałeś – powiedział Yossarian.
– Zabiłeś go, bo był Murzynem – powiedział Dunbar.
– Oszaleliście? – krzyknął Teksańczyk. – Tutaj Murzynów nie wpuszczają. Dla czarnych mają osobne miejsce.
– Sierżant go tu przeszmuglował – powiedział Dunbar.
– Sierżant komunista – dodał Yossarian.
– A ty się o tym dowiedziałeś.
Na chorążym, który leżał na lewo od Yossariana, cala sprawa żołnierza w bieli nie zrobiła wrażenia. Na chorążym w ogóle nic nie robiło wrażenia i jeśli się odzywał, to tylko po to, żeby dać upust niezadowoleniu.
Na dzień przed tym, jak Yossarian poznał kapelana, w jadalni wybuchł piec, wskutek czego barak kuche
Kapelan zjawił się nazajutrz po pożarze. Yossarian był właśnie zajęty wykreślaniem z listów wszystkiego prócz zaklęć miłosnych, kiedy na krześle koło łóżka usiadł kapelan i spytał go, jak się czuje. Siedział bokiem, Yossarian widział więc jedynie dystynkcje kapitana na jego kołnierzu. Nie wiedząc, kto to jest, uznał, że to jakiś nowy lekarz albo nowy wariat.
– Zupełnie nieźle – odpowiedział. – Mam lekkie bóle wątroby i nie bardzo można na mnie polegać, jeśli chodzi o stolec, ale w sumie muszę przyznać, że.czuję się zupełnie nieźle.
– To dobrze – powiedział kapelan.
– Tak – przyznał Yossarian. – Tak, to dobrze.
– Przyszedłbym wcześniej – powiedział kapelan – ale czułem się niezbyt dobrze.
– To niedobrze – powiedział Yossarian.
– Byłem tylko przeziębiony – wyjaśnił pośpiesznie kapelan.
– Mam temperaturę sto jeden stopni – dorzucił Yossarian równie szybko.
– To niedobrze – powiedział kapelan.
– Tak – zgodził się Yossarian. – To niedobrze. Kapelan zaczął się wiercić na krześle.
– Czy mógłbym coś dla pana zrobić? – spytał po chwili.
– Nie – westchnął Yossarian. – Lekarze robią chyba wszystko, co w ludzkiej mocy.
– Ależ nie – zarumienił się z lekka kapelan. – Miałem na myśli coś i
– Nie, nie – powiedział Yossarian. – Dziękuję. Mam wszystko, czego człowiekowi potrzeba, wszystko prócz zdrowia.
– To niedobrze.
– Tak – westchnął Yossarian. – Tak, to niedobrze. Kapelan znowu zaczął się wiercić. Zerknął kilka razy na boki, spojrzał na sufit, potem na podłogę. Wreszcie westchnął głęboko.
– Porucznik Nately przesyła panu pozdrowienia – powiedział.
Yossarian z przykrością się dowiedział, że mają wspólnego znajomego. Wyglądało na to, że teraz mają rzeczywiście temat do rozmowy.
– Zna pan porucznika Nately? – spytał z żalem w głosie.
– Tak, znam go dość dobrze.
– Trochę zwariowany, prawda? Kapelan uśmiechnął się z zażenowaniem.
– Na ten temat niestety nic nie mogę powiedzieć. Nie znam go aż tak dobrze.
– Może mi pan wierzyć na słowo – powiedział Yossarian.
– Trudno o większego wariata.
Kapelan stara
– Pan kapitan Yossarian, prawda?
– Nately miał trudne dzieciństwo. Pochodzi z dobrej rodziny.
– Proszę mi wybaczyć – nalegał bojaźliwie kapelan – ale możliwe, że popełniłem poważny błąd. Czy pan jest kapitan Yossarian?
– Tak – wyznał kapitan Yossarian. – Kapitan Yossarian to ja.
– Z 256 eskadry?
– Z 256 eskadry bojowej. Nie słyszałem, żeby byli jacyś i
– Rozumiem – powiedział kapelan z nieszczęśliwą miną.
– To jest dwa do ósmej potęgi bojowej – zauważył Yossarian
– gdyby chciał pan napisać symboliczny wiersz o naszej eskadrze.
– Nie – mruknął kapelan – nie planuję pisania symbolicznego wiersza o pańskiej eskadrze.
Yossarian poderwał się gwałtownie, gdyż wypatrzył maleńki srebrny krzyżyk po drugiej stronie kołnierza kapelana. Wywarło to na nim piorunujące wrażenie, bo nigdy dotąd nie rozmawiał z kapelanem.
– Pan jest kapelanem! – krzyknął zachwycony. – Nie wiedziałem, że pan jest kapelanem.
– Ależ tak – odpowiedział kapelan. – To pan nie wiedział, że jestem kapelanem?
– Ależ skąd! Nie wiedziałem, że pan jest kapelanem. Yossarian pożerał go zachwyconymi oczami, z uśmiechem szczęścia na twarzy.
– Nigdy w życiu nie widziałem kapelana – wyznał.
Kapelan znów się zapłonił i spuścił oczy. Był to drobny, może trzydziestodwuletni mężczyzna o kasztanowatych włosach i nieśmiałych piwnych oczach. Twarz miał pociągłą i bladą. Niewi
– Czy mogę coś dla pana zrobić? – spytał kapelan.
Yossarian potrząsnął głową, nadal uśmiechając się od ucha do ucha.
– Nie, dziękuję. Mam wszystko, czego mi potrzeba, i czuję się zupełnie dobrze. Prawdę mówiąc, nie jestem nawet chory.
– To dobrze – powiedział kapelan i natychmiast się zreflektował. Parsknąwszy śmiechem zasłonił dłonią usta, ale Yossarian sprawił mu zawód, gdyż pozostał niewzruszony. – Muszę jeszcze odwiedzić i
– Odwiedzę pana znowu, może jutro.
– Bardzo proszę.
– Przyjdę pod warunkiem, że sam pan sobie tego życzy – powiedział kapelan spuszczając nieśmiało głowę. – Zauważyłem, że wielu moja obecność krępuje.
Yossarian promieniował serdecznością.
– Ależ chcę, żeby mnie pan odwiedził. Wcale nie będę się czuł skrępowany.
Kapelan uśmiechnął się z wdzięcznością i zerknął w dół na skrawek papieru, który przez cały czas ukrywał w dłoni. Poruszając bezgłośnie wargami policzył łóżka i z powątpiewaniem zatrzymał wzrok na Dunbarze.