Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 123 из 124

– Musisz podejmować decyzje – zaprotestował major Danby.

– Człowiek nie może wegetować jak jarzyna.

– Dlaczego?

W oczach majora Danby pojawił się daleki, ciepły błysk.

– To musi być przyjemne, wegetować sobie jak jarzyna – przyznał z rozmarzeniem.

– To paskudne – odpowiedział Yossarian.

– Nie, to musi być bardzo przyjemne, kiedy się jest wolnym od wszelkich trosk i wątpliwości – obstawał przy swoim major Danby.

– Myślę, że chciałbym wegetować jak jarzyna, nie podejmując żadnych ważnych decyzji.

– Jaką jarzyną chciałbyś być, Danby?

– Ogórkiem albo marchewką.

– Jakim ogórkiem? Ładnym czy brzydkim?

– Oczywiście ładnym.

– Ścięto by cię w kwiecie wieku i pokrajano do sałatki. – Twarz majora Danby wydłużyła się.

– No to brzydkim – powiedział.

– - Pozwolono by ci zgnić i użyto by cię na kompost dla ładnych ogórków.

– W takim razie nie chcę już być jarzyną – powiedział major Danby z uśmiechem smutnej rezygnacji.

– Danby, czy ja naprawdę muszę się zgodzić na ten wyjazd do kraju? – spytał Yossarian poważnie. Major Danby wzruszył ramionami.

– To jedyny sposób, żeby wszystko uratować.

– To jest sposób, żeby wszystko stracić, Danby. Powinieneś to wiedzieć.

– Mógłbyś mieć prawie wszystko, co zechcesz.

– Nie chcę mieć wszystkiego, co zechcę – odparł Yossarian i w przystępie bezsilnego gniewu uderzył pięścią w materac. – Niech to szlag trafi, Danby! Na tej wojnie zginęli moi przyjaciele. Nie mogę wdawać się teraz w konszachty. To, że mnie ta cholera zraniła, było najlepszą rzeczą, jaka mi się kiedykolwiek przydarzyła.

– Wolisz iść do więzienia?

– A ty pozwoliłbyś się odesłać do kraju?

– Jasne, że tak! – oświadczył major Danby z przekonaniem.

– Niewątpliwie tak – dodał po chwili nieco mniej pewnie. – Tak, myślę, że pozwoliłbym się odesłać do kraju, gdybym był na twoim miejscu – zdecydował niepewnie po paru chwilach bicia się z myślami.

Potem z odrazą odwrócił głowę gwałtownym ruchem wyrażającym udrękę i wyrzucił z siebie: – Oczywiście, że pozwoliłbym się odesłać do kraju! Ale jestem tak okropnym tchórzem, że nie mógłbym być na twoim miejscu.

– Ale gdybyś nie był tchórzem? – dopytywał się Yossarian przyglądając mu się wnikliwie. – Przypuśćmy, że miałbyś dość odwagi, żeby się komuś przeciwstawić?

– Wówczas nie pozwoliłbym się odesłać do kraju – oświadczył major Danby z radosną energią i entuzjazmem wczuwając się w rolę.

– Ale na pewno nie pozwoliłbym się też postawić przed sądem polowym.

– Latałbyś dalej?

– Nie, oczywiście, że nie. To byłaby całkowita kapitulacja. Poza tym mógłbym zginąć!

– Więc uciekłbyś?

Major Danby chciał dać dumną odpowiedź, ale nagle zatrzymał się, a jego półotwarte usta zatrzęsły się. Wydął wargi z wyrazem zmęczenia.

– Przecież wtedy chyba nie miałbym żadnej szansy?

Jego czoło i wyłupiaste białe gałki oczne znowu lśniły nerwowo. Bezwładne dłonie skrzyżował na kolanach i zdawało się, że nie oddycha, gdy tak siedział ze świadomością klęski wbi;ając wzrok w podłogę. Ciemne ukośne cienie zaglądały przez okno. Yossarian wpatrywał się w majora z powagą i żaden z nich nie drgnął nawet na odgłos samochodu hałaśliwie hamującego przed budynkiem i kroków biegnących pośpiesznie do wejścia.



– Tak, jest jedna szansa – przypomniał sobie Yossarian w spóźnionym przypływie natchnienia. – Milo mógłby ci pomóc. Jest ważniejszy od pułkownika Cathcarta i ma wobec mnie dług wdzięczności.

Major Danby potrząsnął głową.

– Milo i pułkownik Cathcart są teraz kumplami – powiedział bezbarwnym głosem. – Zrobił pułkownika Cathcarta wiceprezesem i obiecał mu eksponowane stanowisko po wojnie.

– W takim razie pomoże nam były starszy szeregowy Wintergreen

– wykrzyknął Yossarian. – On nienawidzi ich obu i ta wiadomość doprowadzi go do pasji.

Major Danby znowu pokręcił głową ponuro.

– Milo i były starszy szeregowy Wintergreen połączyli się w zeszłym tygodniu. Wszyscy oni teraz są udziałowcami firmy “M i M".

– Więc nie mamy żadnych szans?

– Żadnych.

– Ani cienia szansy, co?

– Ani cienia szansy – potwierdził major Danby. Po chwili podniósł wzrok myśląc na głos: – Czy nie byłoby najlepiej, gdyby nas zniknęli tak jak i

Yossarian powiedział, że nie. Major Danby przyznał mu rację melancholijnym kiwnięciem głowy, znowu spuszczając wzrok, i znowu nie mieli żadnej szansy, kiedy nagle na korytarzu zadudniły czyjeś kroki i krzycząc na cały głos wpadł do pokoju kapelan z elektryzującą wieścią na temat Orra. Był tak przejęty radosnym podnieceniem, że przez kilka pierwszych chwil nie można go było zrozumieć. W jego oczach błyszczały łzy uniesienia i Yossarian wyskoczył z łóżka z rykiem niedowierzania, kiedy wreszcie zrozumiał.

– Szwecja? – krzyknął.

– Orr! – krzyknął kapelan.

– Orr? – krzyknął Yossarian.

– Szwecja! – krzyknął kapelan kiwając głową w radosnej ekstazie i nie panując nad sobą przeskakiwał z miejsca na miejsce uśmiechnięty, oszalały z zachwytu. – To cud! Mówię wam, że to cud! Znów wierzę w Boga. Naprawdę. Wyrzucony na brzeg w Szwecji po tylu tygodniach na morzu! To cud.

– Wyrzucony na brzeg, akurat! – stwierdził Yossarian i również podskakiwał i ryczał triumfalnie ze śmiechu zwracając się do ścian, sufitu, kapelana i majora Danby. – Jego wcale nie wyrzuciło na brzeg w Szwecji. On tam dopłynął! On tam dopłynął, kapelanie, on tam dopłynął.

– Jak to dopłynął?

– On to sobie zaplanował! To nie przypadek, że on wylądował w Szwecji.

– A, co mi tam! – Kapelan podskoczył z nie słabnącym zapałem.

– To i tak jest cud, cud ludzkiej inteligencji i wytrwałości. Pomyślcie tylko, czego on dokonał! – Kapelan złapał się obiema rękami za głowę i pokładał się ze śmiechu. – Czy potraficie go sobie wyobrazić?

– wykrzyknął z podziwem. – Czy możecie go sobie wyobrazić w tej żółtej łódce, jak wiosłuje nocą przez Cieśninę Gibraltarską tym malutkim niebieskim wiosełkiem…

– Jak ciągnie za sobą żyłkę z przynętą, rąbie surowe dorsze przez całą drogę do Szwecji i codzie

– Jakbym go widział! – zawołał kapelan przerywając na chwilę taniec radości, aby złapać oddech. – To jest cud ludzkiej wytrwałości, powiadam wam. I od dzisiaj ja też będę taki! Będę wytrwały. Tak jest, będę wytrwały.

– On wiedział, co robi, od początku do końca! – cieszył się Yossarian, unosząc triumfalnie obie pięści do góry, jakby w nadziei, że wyciśnie z nich jakieś rewelacje. Zakręcił się na pięcie stając twarz w twarz z majorem Danby. – Danby, ty głupku! Więc jednak jest jakaś szansa. Nie rozumiesz? Może nawet Clevinger ukrywa się gdzieś w tej swojej chmurze, czekając, aż będzie mógł wyjść bezpiecznie.

– Co ty wygadujesz? – spytał major Danby zupełnie zbity z tropu.

– O czym wy mówicie?

– Przynieś mi jabłek, Danby, i kasztanów też. Pędź, Danby, pędź. Przynieś mi rajskich jabłuszek i kasztanów, zanim będzie za późno, i nie zapomnij o sobie.

– Kasztany? Rajskie jabłuszka? Po jakie licho?

– Żeby sobie wypełnić policzki, oczywiście. – Yossarian wyrzucił obie ręce w górę gestem straszliwego i rozpaczliwego samopotępienia.

– O, czemuż go nie słuchałem? Dlaczego mu nie ufałem?

– Czyś ty zwariował? – spytał major Danby ze zdumieniem i niepokojem. – Yossarian, czy możesz mi wytłumaczyć, o czym ty mówisz?

– Słuchaj, Orr to sobie zaplanował. Nie rozumiesz? Zaplanował to sobie od samego początku. Dawał się nawet zestrzeliwać dla nabrania wprawy. Każdy jego lot to była repetycja. A ja nie chciałem z nim latać! O, czemuż go nie słuchałem? Zapraszał mnie, a ja nie skorzystałem! Danby, przynieś mi też wystające zęby i zawór do reperacji, i głupio-naiwny wygląd, za którym nikt nie będzie podejrzewał przemyślności. Wszystko to będzie mi potrzebne. O, czemuż go nie słuchałem? Teraz rozumiem, co chciał mi powiedzieć. Wiem nawet, dlaczego tamta dziewczyna waliła go butem po głowie.