Страница 29 из 68
– Oficjalnie się tym nie zajmuję. Mam tylko pewne podejrzenia. Drugi mózg, który właśnie analizował twój fantastyczny komputer, należy do Fitzhugha. A jeżeli Peabody uda się przebić przez różne biurokratyczne bzdury, wprowadzę tu jeszcze senatora Pearly” ego.
– I spodziewasz się znaleźć w mózgu senatora to samo mikroskopijne oparzenie?
– Szybko chwytasz. Zawsze mi się to w tobie podobało.
– Dlaczego?
– Bo nie cierpię wyjaśniać wszystkiego krok po kroku.
Rzucił jej ostrzegawcze spojrzenie.
– Eye.
Podniosła ręce.
– Już dobrze. Fitzhugh po prostu me wyglądał mi na człowieka, który byłby do tego zdolny. Nie mogłam jednak zamknąć sprawy, dopóki nie zbadam wszystkich możliwości. Powoli możliwości zaczęły mi się kończyć i powi
Zaczęła niespokojnie chodzić po pokoju.
– On też nie miał żadnych skło
Roarke skinął głową.
– Mów dalej.
– Sekcja Fitzhugha wykazała tę me wyjaśnioną nieprawidłowość w mózgu. Chciałam się przekonać, czy przypadkiem Mathias nie miał czegoś podobnego. – Wskazała ekran. – Okazało się, że miał. Teraz muszę się dowiedzieć, skąd się to wzięło.
Roarke znów popatrzył na ekran.
– Skaza genetyczna?
– Być może, ale komputer twierdzi że to mało prawdopodobne. Przynajmniej nie spotkał się wcześniej z podobnym śladem – ani z powodów genetycznych, ani mutacji, ani przyczyn zewnętrznych.
– Wróciła za pulpit i przewinęła ekran. – Widzisz to? Możliwy wpływ na psychikę? Zmiany w zachowaniu. Typ nieznany. Dużo mi to pomogło. Przetarła oczy, namyślając się głęboko.
– Wiem jednak, że mogli zachowywać się niezgodnie z przyjętymi normami, a samobójstwo chyba odbiega od przyjętego wzorca zachowań.
– Niewątpliwie – zgodził się Roarke. Oparł się o pulpit, zakładając nogę na nogę. – Ale tak samo odbiega od normy tańczenie nago na środku kościoła albo kopanie staruszek na ulicy. Dlaczego obaj postanowili ze sobą skończyć?
– Oto jest pytanie. Spróbuję na nie odpowiedzieć, tylko przedtem muszę wykombinować jakiś sposób, żeby Whitney zgodził się zostawić obje sprawy otwarte. Wyślij dane na dysk i wydrukuj – poleciła komputerowi, po czym odwróciła się do Roarke”a. – Mam jeszcze kilka minut.
Zmarszczył jedną brew – był to jeden z gestów, który skrycie uwielbiała.
– Naprawdę?
– Jakie to przepisy chciałeś złamać?
– Właściwie kilka różnych. – Rzucił okiem na zegarek, a Eye podeszła do niego i zaczęła rozpinać jego elegancką lnianą koszulę.
– Dzisiaj musimy jechać na premierę do Kalifornii.
– Dziś. – Mina jej nagle zrzedła, a palce zastygły przy guziku.
– Ale wcześniej mamy chyba czas na drobne wykroczenie. – Ze śmiechem porwał ją z podłogi i położył na pulpicie.
Eve wciągała długą do ziemi, czerwoną, obcisłą sukienkę, narzekając, że nie sposób włożyć pod nią ani skrawka bielizny. Nagle rozdzwonił się videokom. Naga do pasa, z wiszącą do kolan zwiewną górą sukienki, skoczyła jak oparzona.
– Peabody?
– Tak jest. – Po początkowym wahaniu, Peabody przybrała swój zwykły, obojętny wyraz twarzy. – śliczna sukienka. To jakiś nowy styl?
Zbita z tropu Eve spojrzała w dół, lecz zaraz podniosła na nią oczy.
– Cholera, widziałaś już przecież moje cycki. – Jednak uporała się jakoś z wąskim materiałem i wciągnęła na siebie górę.
– Zgadza się. Pozwolę sobie zauważyć, że są bardzo ładne.
– Podlizujesz się, Peabody?
– No pewnie.
Eve powstrzymała wybuch śmiechu i przysiadła na brzegu kanapy.
– Masz dla mnie meldunek?
– Tak jest, mam…
Eve zauważyła, że Peabody utkwiła rozmarzony wzrok gdzieś za nią, więc obejrzała się przez ramię. Do pokoju wszedł Roarke prosto spod prysznica, ociekający wodą i odziany tylko w biały ręcznik, niedbale okręcony wokół bioder.
– Mógłbyś zniknąć na chwilę, Roarke, zanim moja podwładna dostanie pomieszania zmysłów?
Spojrzał na ekran videokomu i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Cześć, Peabody.
– Cześć. – Wyraźnie usłyszeli, jak dziewczyna przełknęła ślinę.
– Miło cię widzieć. Chcia… Wszystko w porządku?
– W najlepszym. A u ciebie?
– Słucham?
– Roarke. – Eye ciężko westchnęła. – Daj jej spokój albo zablokuję video.
– Nie trzeba, poruczniku. – Z Peabody jakby uszło powietrze, gdy Roarke zniknął z kadru. – Jezu – wyszeptała i uśmiechnęła się głupkowato do Eye.
– Uspokój hormony, Peabody, i melduj.
– Już opanowałam, poruczniku. – Chrząknęła. – Udało mi się pokonać różne biurokratyczne przeszkody, zostało tylko kilka drobiazgów. Udostępnią nam wszystkie dane jutro przed dziewiątą. Ale żeby je obejrzeć, musimy jechać do Waszyngtonu.
– . Właśnie tego się bałam. W porządku, Peabody. Złapiemy wahadłowiec o ósmej.
– Nie wygłupiaj się – powiedział zza niej Roarke, wpatrując się krytycznie w prążkowaną marynarkę, którą trzymał w rękach.
– Skorzystasz z mojego transportu.
– To służbowy wyjazd policji.
– Nie ma sensu, żebyście jechały ściśnięte jak sardynki w puszce. Wygodna podróż wcale nie znaczy, że pojedziecie tam mniej oficjalnie. Zresztą ja też mam pewną sprawę do załatwienia w Waszyngtonie. Zabiorę was ze sobą. – Przechylając się przez ramię Eye, uśmiechnął się do Peabody. – Przyślę po ciebie samochód. Za piętnaście szósta – może być?
– Jasne. – Nie pokazała po sobie rozczarowania, że Roarke jest już w koszuli. – Świetnie.
– Słuchaj, Roarke…
– Przepraszam, Peabody. – Łagodnym ruchem powstrzymał Eye przed dokończeniem zdania. – I tak jesteśmy już spóźnieni. Do zobaczenia rano. – Wyciągnął rękę i wyłączył videokom.
– Dobrze wiesz, że kiedy się tak zachowujesz, okropnie się wkurzam.
– Wiem – odparł spokojnie Roarke. – Dlatego właśnie tak trudno mi się oprzeć.
Odkąd cię poznałam, spędzam pół życia w podróży – mruknęła Eye, gdy sadowili się w Jet Secie Roarke”a.
– Wciąż się dąsasz – zauważył i dał znak stewardessie. – Moja żona chciałaby jeszcze trochę kawy. Ja chętnie się do niej przyłączę.
– Służę. – Dziewczyna zwi
– Uwielbiasz to powtarzać, prawda? Moja żona.
– Rzeczywiście, lubię. – Roarke lekko uniósł głowę Eye i pocałował niewielki dołeczek w jej brodzie. – Nie wyspałaś się – powiedział cicho, patrząc na cienie pod jej oczami. – Prawie nigdy nie wyłączasz tego zapracowanego mózgu. – Uniósł wzrok i spojrzał na stewardessę, która postawiła na stole przed nimi parującą kawę.
– Dziękuję, Karen. Startujemy, gdy tylko przyjedzie posterunkowa Peabody.
– Powiadomię pilota. Życzę miłego lotu.
– Tak naprawdę wcale nie musisz jechać do Waszyngtonu, prawda?
– Mogłem to załatwić w Nowym Jorku. – Wzruszył ramionami i wziął kawę. – Ale moja obecność na miejscu będzie miała lepszy efekt. Poza tym będę miał okazję poobserwować cię przy pracy.
– Nie chcę cię w to angażować.
– Zawsze tak mówisz. – Wziął ze stołu filiżankę i podał jej z uśmiechem. – Ale zauważ, poruczniku, że jestem zaangażowany w związek z tobą i dlatego nie możesz mnie wyłączyć z gry.
– Chcesz powiedzieć, że to raczej ty nie dasz się wyłączyć.
– Zgadza się. A oto i nasza groźna Peabody we własnej osobie.
Weszła na pokład w odprasowanym mundurze i lśniąca czystością, lecz zepsuła efekt, rozglądając się na wszystkie strony z rozdziawionymi ustami.