Страница 74 из 75
– Dawałeś Peabody narkotyki?
– Od czasu do czasu, żeby się dowiedzieć, co pomijałaś w oficjalnych raportach. No i żeby smacznie spała, kiedy ja musiałem wychodzić w nocy do miasta. Dzięki niej miałem żelazne alibi. W każdym razie wiesz, jak to było z Pandorą. Wszystko wydarzyło się tak, jak to opisywałaś. Tyle że tamtej nocy obserwowałem dom Pandory. Zabrałem ją w chwili, kiedy wybiegła na zewnątrz. Chciała pojechać do tego projektanta. W tamtym czasie właściwie już zerwaliśmy ze sobą, łączyły nas tylko interesy. Pomyślałem więc: czemu by jej nie sprzątnąć? Wiedziałem, że starała się odstawić mnie na boczny tor. Chciała mieć wszystko dla siebie. Uważała, że nie potrzebuje jakiegoś tam gliniarza, nawet jeśli on pierwszy dał jej to cholerstwo. Wiedziała też o Boo-merze, ale nim się nie przejmowała. Co ją obchodził jakiś tam szpicel z ulicy? No i nie spodziewała się, że mogę jej coś zrobić.
– I była w błędzie.
– Zabrałem ją tam, gdzie chciała. Nie jestem pewien, czy już wtedy wiedziałem, co zamierzam zrobić, ale kiedy zobaczyłem zniszczoną kamerę monitoringową, uznałem to za dobry omen. No, a w dodatku studio było puste. Tylko ona i ja. Wina spadnie na tego projektanta, nie? Albo na panienkę, która pobiła się z nią tego wieczoru. Dlatego uderzyłem Pandorę. Upadła na podłogę, ale od razu się podniosła. To gówno dawało jej niespożyte siły. Musiałem ją bić, bez przerwy, raz po razie. Krew tryskała na wszystkie strony. W końcu Pandora upadła i już nie wstała. Wtedy pojawiła się twoja przyjaciółka i wiesz, co było dalej.
– Tak, wiem. Wróciłeś do mieszkania Pandory i zabrałeś szkatułkę z tabletkami. A po co ci było jej miniłącze?
– Zawsze z niego do mnie dzwoniła. Mogła zapisać mój numer w pamięci.
– A Karaluch?
– Drobne urozmaicenie. Chciałem trochę na-mieszać. Karaluch zawsze był chętny do kosztowania nowych produktów. Ty drążyłaś i drążyłaś, więc na wszelki wypadek dorzuciłem ci kolejne zabójstwo; tym razem chciałem mieć pewne alibi. Do tego potrzebna mi była DeeDee.
– Załatwiłeś też Jerry, prawda?
– Kaszka z mlekiem. Podałem jednemu z agresywnych pacjentów silny środek pobudzający i czekałem, aż zacznie się zamieszanie. Szybko ocuciłem Jerry i wyprowadziłem ją z pokoju, zanim zorientowała się, co jest grane. Obiecałem jej działkę i rozpłakała się jak dziecko. Zacząłem od morfiny, żeby nie próbowała się opierać. Potem dałem jej Nieśmiertelność i odrobinę Zeusa. Umierała szczęśliwa, Eve. Dziękowała mi za to, co dla niej zrobiłem.
– Jesteś wielkoduszny, Casto.
– Nie, Eve, jestem samolubnym człowiekiem, który chce zajść na szczyt i wcale się tego nie wstydzę. Spędziłem dwanaście lat na ulicach, paprząc się w krwi, rzygowinach i spermie. Swoje odcierpiałem. Dzięki temu narkotykowi dostanę wszystko, na czym zawsze mi zależało. Awansuję na kapitana i wykorzystując swoją pozycję, przez cztery-pięć lat będę przelewał zyski ze sprzedaży na tajne konto; a potem odejdę ze służby, wyjadę na jakąś tropikalną wysepkę i do końca życia będę sączył mai tai.
Eve wyczuła, że Casto dochodzi do końca opowieści. Podniecenie i arogancja brzmiące w jego głosie zmieniły się w chłód.
– Najpierw będziesz musiał mnie zabić.
– Wiem, Eve. To cholernie przykre. Wystawiłem ci Fitzgerald, ale ty nie mogłaś sobie odpuścić. – Pogładził ją po włosach. – Nie będziesz cierpiała. Mam tu coś, co działa bardzo łagodnie. Niczego nie poczujesz.
– Cholernie jesteś troskliwy, Casto.
– Jestem ci to winien, kochanie. My, gliniarze, musimy sobie pomagać. Gdybyś po tym, jak twoja przyjaciółka została uwolniona od zarzutów, dała sobie spokój z tą sprawą… ale węszyłaś dalej. Szkoda, że tak się stało, Eve. Naprawdę miałem na ciebie chętkę. – Pochylił się nad nią tak blisko, że czuła na ustach jego oddech.
Powoli podniosła na niego oczy.
– Casto – powiedziała łagodnym tonem.
– Spokojnie, wyluzuj się. To nie potrwa długo.
– Włożył rękę do kieszeni.
– Pieprz się. – Gwałtownym ruchem uniosła kolano ku górze. Jeszcze nie w pełni odzyskała zdolność oceny odległości. Zamiast w krocze, trafiła go w podbródek. Casto sturlał się z łóżka, a strzykawka wypadła mu z ręki.
Obydwoje rzucili się w tę stronę.
– Gdzie ona jest, do diabła? Przecież nie wy-szłaby z imprezy zorganizowanej na jej cześć. – Ma-vis niecierpliwie tupała szpilkami w podłogę, rozglądając się po klubie. -W dodatku tylko ona z nas wszystkich jest trzeźwa.
– Może poszła do toalety? – podsunęła Nadine, z ociąganiem wkładając bluzkę.
– Peabody już dwa razy tam zaglądała. Doktor Miro, Dallas nie uciekłaby stąd, prawda? Wiem, że jest podenerwowana, ale…
– Nie, to nie w jej stylu. – Choć ciągle kręciło jej się w głowie, Mira starała się mówić pły
– Ciągle szukacie tej swojej pa
– Crack podszedł do ich stolika, szeroko uśmiechnięty. – Wygląda na to, że miała ochotę ostatni raz zasmakować wolności. Tamten facet widział, jak wchodziła do pokoju razem z gościem w typie kowboja.
– Dallas? – Mavis prychnęła na samą myśl.
– Niemożliwe.
– Cóż, pewnie chce się zabawić. – Crack wzruszył ramionami. – Mamy tu jeszcze dużo i
– Do którego pokoju poszła? – spytała Peabody, już trzeźwa po tym, jak zwymiotowała wszystko, co miała w żołądku, a nawet więcej.
– Numer pięć. Hej, jeśli macie ochotę na orgietkę, mogę zorganizować paru miłych młodych chłopców. Wszystkie kształty, rozmiary i kolory. – Potrząsnął głową, kiedy wstały i ruszyły w głąb korytarza, po czym uznał, że na wszelki wypadek lepiej będzie pójść z nimi, by w razie czego przywrócić porządek.
Palce Eve ześliznęły się ze strzykawki, a kiedy łokieć Casto wbił się w jej policzek, poczuła przeszywający ból. Mimo to miała przewagę, bowiem to ona zadała pierwszy cios, a Casto jeszcze się nie otrząsnął z zaskoczenia wywołanego faktem, że jego ofiara zdołała podjąć walkę.
– Powinieneś był dać mi większą dawkę. – Dla podkreślenia swoich słów uderzyła go w krtań. – Dzisiaj nie piłam, ty dupku. – Udało jej się przewrócić go na plecy. – Jutro wychodzę za mąż. – Wypowiedziawszy te słowa, rąbnęła go w nos. – To za Peabody, ty draniu.
Kolejny cios trafił ją w żebra. Eve przez chwilę nie mogła złapać tchu. Poczuła na ręku chłód strzykawki i podniosła biodra, chcąc kopnąć leżącego na podłodze przeciwnika. Nie miała pojęcia, czy sprawił to ślepy traf, niedoskonała ocena odległości czy też błąd Casto, ale kiedy napastnik usiłował wykonać unik, jej stopy trafiły go prosto w twarz.
Oczy stanęły mu w słup, a głowa z głośnym hukiem uderzyła w podłogę.
Jednak udało mu się wstrzyknąć Eve część przygotowanego narkotyku. Odurzona, zaczęła się czołgać po podłodze; czuła się, jakby pływała w gęstej, złotej mazi. Udało jej się dotrzeć do drzwi, ale miała wrażenie, że zamek znajduje się cztery metry nad jej wyciągniętą ręką.
Nagle drzwi się otworzyły i rozpętał się prawdziwy chaos.
Eve poczuła, że ktoś ją podnosi z podłogi i obmacuje. Ktoś nakazywał głosem nieznoszącym sprzeciwu, by wynieść ją na świeże powietrze. Chciało jej się śmiać. Pięła się ku niebu, o niczym i
– Ten drań ich zabił – powtarzała. -Ten drań zabił ich wszystkich. A ja nawet go nie podejrzewałam. Gdzie Roarke?
Ktoś uniósł jej powieki. Eve mogłaby przysiąc, że jej gałki oczne obracają się niczym płomieniste małe kulki. Usłyszała, jak ktoś mówi „szpital", i zaczęła walczyć jak tygrysica.
Roarke szedł schodami na dół, głęboko zamyślony. Wiedział, że Feeney wciąż siedzi w jego gabinecie i ciężko pracuje, ale on sam nie miał już wątpliwości. Żeby wprowadzić na rynek narkotyk o takim potencjale, jak Nieśmiertelność, trzeba było zapewnić sobie pomoc eksperta i mieć swojego człowieka w policji. Casto nadawałby się idealnie.