Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 29 из 75

Eve wyprostowała się i napotkała spojrzenie Peabody.

– Zupełnie jakby pani to wszystko widziała na własne oczy – mruknęła dziewczyna. – Chciałabym umieć to robić, tak wnikać w umysł zabójcy.

– To przyjdzie samo, jak obejrzysz jeszcze kilka miejsc zbrodni. O wiele trudniej jest potem wrócić do rzeczywistości. Gdzie, do diabła, jest ta szkatułka?

– Mogła zabrać je ze sobą.

– Nie sądzę. Gdzie klucz, Peabody? Ta szuflada jest zamknięta. Gdzie klucz?

Peabody w milczeniu wyjęła łącze i ściągnęła z głównej bazy danych listę przedmiotów znalezionych przy denatce.

– Wśród dowodów nie ma żadnego klucza.

– Czyli to zabójca go zabrał, nie? A potem wrócił tu, wziął szkatułkę i wszystko, co było mu potrzebne. Sprawdźmy dysk z systemu monitoringu.

– Czy ekipy śledcze już tego nie zrobiły?

– A po co? Przecież nie tu ją zamordowano. Kazano im tylko sprawdzić, o której wyszła. – Eve podeszła do monitora i odnalazła nagranie z interesującego ją przedziału czasowego. Patrzyła w skupieniu, jak Pandora wypada z budynku i znika w oddali. – Druga zero osiem. Dobra, zobaczmy, co z tego wyjdzie. Czas zgonu ustalony został na około trzeciej. Komputer, przewiń do trzeciej, a potem odtwarzaj na potrójnych obrotach. – Wbiła wzrok w zegar. – Zatrzymaj. Sukinsyn. Widzisz to, Peabody?

– Widzę. Zegar przeskoczył z czwartej zero trzy na czwartą trzydzieści pięć. Ktoś wyłączył kamerę. Musiał to zrobić przy użyciu pilota. Wiedział, co robi.

– Ktoś tak bardzo chciał tu wejść, żeby coś stąd zabrać, że nie zawahał się przed podjęciem takiego ryzyka. Bardzo ważna była dla niego ta szkatułka z nielegalnymi prochami. – Eve uśmiechnęła się ponuro. – Mam pewne przeczucie, Peabody. Chodźmy pomęczyć chłopaków z laboratorium.

9

– Czemu zawracasz mi głowę, Dałlas?

Okręcony białym kitlem główny laborant Dickie Berenski – nazywany pieszczotliwie Baranim Łbem przez tych, którzy go znali i szczerze nienawidzili – ślęczał nad kosmykiem włosów łonowych. Berenski był człowiekiem niezwykle pedantycznym i wszystkim potwornie działał na nerwy. Mimo że prowadził badania w ślimaczym tempie, jego osiągnięcia na sali sądowej były tak imponujące, że stał się ulubieńcem policji i sił bezpieczeństwa.

– Nie widzisz, ile mam roboty? Jezu. – Swoimi ruchliwymi, cienkimi palcami ustawił ostrość w mi-krogoglach. – Dziesięć zabójstw, sześć gwałtów, masa zgonów w podejrzanych okolicznościach i tyle włamań, że wolę o tym nie myśleć. Nie jestem pieprzonym robotem.

– Niewiele ci do tego brakuje – mruknęła Eve pod nosem. Nie lubiła przychodzić do laboratorium; drażnił ją antyseptyczny zapach unoszący się wokół i nieskazitelnie białe ściany. To pomieszczenie za bardzo przypominało szpital czy budzący w niej jeszcze większą odrazę oddział testów. Każdy policjant, który użył siły ze skutkiem śmiertelnym, musiał przejść specjalne testy. Nie było to przyjemne doświadczenie. – Słuchaj no, Dickie, miałeś mnóstwo czasu na analizę tej substancji.

– Taa, mnóstwo czasu. – Oczy Berenskiego, zasłonięte za goglami, były wielkie i wyłupiaste jak u sowy. – Wszyscy gliniarze w tym mieście uważają, że ich sprawy są najważniejsze. Zupełnie jakbyście oczekiwali, że rzucimy wszystko w cholerę, by spełnić wasze zachcianki. Wiesz, co się dzieje z ludźmi w taki upał, Dałlas? Dostają pierdolca, ot co. Wy ich tylko obezwładniacie, a ja z moimi pracownikami muszę przyjrzeć się każdemu włoskowi i tkance. To trwa.

Jego głos nabrał rozżalonego tonu, co jeszcze bardziej rozdrażniło Eve.

– Wydział zabójstw i ci od narkotyków ciągle mnie molestują o wyniki badań jakiegoś cholernego proszku. Przecież dałem wam wstępny raport.

– Potrzebne mi są ostateczne wyniki.

– Przecież ich nie urodzę. – Wydął mięsiste wargi, odwrócił się do ekranu i wbił wzrok w powiększony obraz włosa. – Muszę skończyć analizę DNA. Eve wiedziała, jak sobie z nim poradzić. Nie była z tego zadowolona, ale znała niezawodny sposób.

– Mam dwa bilety na jutrzejszy mecz Jankesów z Red Sox.

Jego palce poruszyły się powoli na klawiaturze.



– Dobre miejsca?

– Przy trzeciej bazie.

Dickie uniósł gogle i rozejrzał się po sali. Jego podwładni pracowali pilnie przy swoich stanowiskach.

– Może znajdę coś dla ciebie. – Odepchnął się nogą od biurka i podjechał na fotelu do następnego stanowiska. Ostrożnie włączył komputer i otworzył pożądany plik. Nerwowo bębniąc palcami w stół, przesunął wzrokiem po ekranie. -1 tu właśnie mamy problem, widzisz? Chodzi o ten składnik.

Eve widziała na ekranie tylko kolorowe plamy i nieznane jej symbole, ale na wszelki wypadek mruknęła coś potakująco. Pewnie to ten sam związek, którego nawet sprzęt Roarke'a nie był w stanie zidentyfikować, pomyślała.

– To czerwone?

– Nie, nie, nie, to najzwyklejsza w świecie amfetamina. Zawiera ją Zeus, Bzyk, Śmieszek. Jej łagodniejszą pochodną można dostać w każdej aptece, bez recepty. Mówię o tym związku. – Stuknął palcem w zielony zawijas.

– Co to jest?

– Sam chciałbym wiedzieć. Widzę to pierwszy raz w życiu. Komputer nie potrafi tego zidentyfikować. Domyślam się, że to coś pozaziemskiego.

– To oznaczałoby, że gra toczy się o dużą stawkę. Za próbę przemytu nieznanych substancji z obcych planet można dostać dwadzieścia lat więzienia o zaostrzonym rygorze. Wiesz, jak to coś działa?

– Pracuję nad tym. Wygląda na to, że ma podobne właściwości i skład chemiczny jak lek przeciwko starzeniu się. W każdym razie robi sieczkę z wolnych rodników. Ale w połączeniu z i

– Nie powiedziałeś mi nic, czego bym już nie wiedziała z twojego raportu wstępnego.

– To dlatego, że utknąłem na składniku X. Jest pochodzenia rośli

– To trucizna?

– Przyjmowana w odpowiednich dawkach, bez i

– To ziele lecznicze?

– Tego nie powiedziałem. Za mało jeszcze wiem. – Wydął policzki. – Prawdopodobnie to jakaś pozaziemska hybryda. Tyle mogę w tej chwili powiedzieć. A jeśli ty i wydział nielegalnych substancji dalej będziecie mi siedzieć na karku, to nieprędko dowiem się czegoś więcej.

– Wydział nielegalnych substancji nie ma tu nic do gadania. Ja prowadzę to dochodzenie.

– Powiedz to im, nie mnie.

– Dobrze. A teraz, Dickie, daj mi raport toksykologiczny z zabójstwa Pandory.

– To nie moja działka, Dallas. Zajęła się tym Su-zie-Q, a dzisiaj ma dzień wolny.

– Jesteś tu szefem, Dickie, a mnie ten raport jest natychmiast potrzebny. – Eve zamilkła na chwilę. – Wiesz, do biletów dołączone są dwie przepustki do szatni zawodników.

– Aha. Cóż, nie zaszkodzi od czasu do czasu sprawdzić, co robią moi ludzie. – Wpisał swój kod i otworzył poszukiwany plik. – Zabezpieczyła go hasłem, bardzo dobrze. Główny laborant Berenski, ominąć zabezpieczenie pliku Pandora, numer identyfikacyjny 563922-H.