Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 68 из 77



Pamiętała wyraz niedowierzania, ból na twarzy Maggie. I jej zdumienie, kiedy ją uderzyła w policzek. Te smutne, brązowe oczy – oczy dwunastoletniej dziewczynki, która nadal tak bardzo kocha swojego tatusia.

Dlaczego to zrobiła? Co ją do tego skłoniło? Nic dziwnego, że córka jej nie kocha. Może po prostu nie zasługuje na miłość? Ale Thomas też sobie na nią nie zasłużył.

Kathleen nie zapomniała telefonu ze straży pożarnej, który odebrała w środku nocy. Dyspozytor dzwonił do wszystkich strażaków, bo to był alarm trzeciego stopnia. Okłamała go, mówiąc, że Thomas jest na górze, że śpi. Potem do niego zadzwoniła. Była wściekła, że wie, gdzie go szukać. Była wściekła jeszcze bardziej, że musi po niego dzwonić do mieszkania tamtej kobiety. Ale nie miała wyjścia. Nie miała wyboru. By nikt nie odkrył jej kłamstwa, tylko w ten sposób mogła przekazać mu wiadomość.

Zawsze wyobrażała sobie, że przerwała im stosunek, tę ich namiętną erotyczną ucztę, do której, jak mówił Thomas, tamta kobieta miała niezwykły talent w przeciwieństwie do Kathleen. Może dlatego przez dwadzieścia lat wdowieństwa obsesyjnie próbowała mu udowodnić, że bardzo się mylił. Sypiała z każdym, kto miał na nią ochotę, a zebrało się takich mężczyzn całkiem sporo.

Ale to było później. Bo wtedy, tamtego szczególnego dnia, przysięgła sobie, że dłużej nie będzie tego znosić. Chciała coś uratować, coś, co jeszcze w niej żyło niezszargane i niezdeptane. Postanowiła zabrać Maggie i odejść. A wtedy ten sukinsyn poszedł w ogień i zginął. Mało tego, że się zabił, to jeszcze został bohaterem.

Niejednokrotnie zastanawiała się, co pomyślałaby Maggie o swoim świętym, heroicznym ojcu, gdyby znała prawdę. Wiele razy, będąc pod wpływem alkoholu, chciała jej wszystko powiedzieć. Ale jakoś zawsze w końcu zaciskała zęby.

Po śmierci Thomasa wyjechała tak daleko, jak tylko było to możliwe. Była to część paktu, jaki zawarła z diabłem, z tą dziwką, która twierdziła, że nosi w brzuchu dziecko jej męża. Żeby Maggie nie poznała prawdziwego oblicza swojego ojca, Kathleen musiała trzymać ją z dala od jej przyrodniego brata. W tamtym czasie nie uważała tego za zbyt wysoką cenę. Przeciwnie, uznała, że to dobre rozwiązanie. Teraz nie była taka pewna.

Poprzedniego dnia Maggie była tak wzburzona, tak bardzo nie chciała dopuścić do siebie prawdy o swoim ojcu. Pewnie również nie uwierzyła w istnienie przyrodniego brata, co Kathleen ukrywała przed nią latami. Czy była zbyt wściekła, żeby uwierzyć?

Tamta kobieta dała swojemu synowi na imię Patryk, po bracie Thomasa, który zginął w Wietnamie. Kathleen była nawet ciekawa, czy jest podobny do Thomasa. Był już w końcu młodym mężczyzną, musiał mieć jakieś dwadzieścia jeden lat, tyle co Thomas, kiedy się poznali.

Kathleen poczuła lekkie klepnięcie w ramię. Podniosła wzrok i zobaczyła, że stoi nad nią wielebny Everett. Uśmiechnął się do Alice, potem do niej.

– Musimy porozmawiać o pewnych sprawach, Kathleen – powiedział. – Najlepiej w moim przedziale.

Kathleen ruszyła za nim na tył autobusu. Szła na miękkich kolanach, czując ucisk w żołądku. Wielebny nie odezwał się do niej słowem od chwili wymierzenia kary. Czyżby wciąż się na nią gniewał?

Jego przedział był ciasny. Najwięcej przestrzeni zajmowało łóżko, była też maleńka łazienka w kącie obok biurka. Kathleen słyszała szum silników. Wielebny zamknął drzwi na zamek.

– Wiem, jaki bolesny i ciężki był dla ciebie ten wieczór, Kathleen – zaczął tak miękkim, łagodnym głosem, że natychmiast odetchnęła. – Chciałem się wtrącić, ale wyglądałoby to tak, jakbym cię faworyzował, przez co wzbudziłabyś tylko zawiść w wielu niedoskonałych sercach. Bardzo mi na tobie zależy i dlatego chcę ci zrobić specjalną przysługę.

Zaprosił ją, żeby usiadła wygodnie na łóżku. Mówił ciepło i życzliwie, ale w oczach miał chłód, którego nie znała i który wzbudził jej niepokój.

Wolała go jednak nie denerwować, zwłaszcza że chciał zrobić jej tę specjalną przysługę. Poza tym w przeszłości był dla niej bardzo dobry.

– Ogromnie mi przykro – odezwała się, nie wiedząc, jakich wyjaśnień oczekuje od niej wielebny. Nie lubił, kiedy ktoś zaczynał się tłumaczyć. Nieważne, co by mu powiedziała, mógłby to uznać za wymówkę.

– Cóż, to już przeszłość. Z moją specjalną łaską na pewno nigdy więcej nas nie zdradzisz.

– Oczywiście – odparła krótko.

Potem, z tym samym zimnym spojrzeniem, zaczął rozpinać suwak w swoim rozporku.



– Robię to dla twojego dobra, Kathleen – powiedział. – Teraz musisz się rozebrać do naga.

ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY DZIEWIĄTY

Gwen znalazła Maggie w jej biurze, skuloną na fotelu, z nogami przewieszonymi przez oparcie, stosem dokumentów na piersi i zamkniętymi oczami. Nie mówiąc słowa, puściła smycz Harveya i klepnęła go z tyłu, dając w ten sposób znak, żeby wracał do swojej pani. Pies nie wahał się ani nie pytał o pozwolenie, tylko wsparł potężne łapska na fotelu, żeby dosięgnąć twarzy Maggie i polizać ją.

– Hej, ty! – Maggie złapała psa za łeb i uściskała. Zeskoczył w chwili, gdy otworzyły się teczki z dokumentami i papierzyska zaczęły go zasypywać. – Nic się nie bój, olbrzymie – zapewniła go i wstała, zanim Gwen znalazła się obok, żeby pomóc pozbierać z podłogi zdjęcia dokumentujące miejsca zbrodni i odbitki z laboratorium. – Dzięki, że go przyprowadziłaś. – Przerwała na moment zbieranie papierów i czekała, aż Gwen na nią spojrzy. – I dzięki, że przyszłaś.

– Cieszę się, że zadzwoniłaś. – Prawdę mówiąc, Gwen zdziwiła się, oczywiście nie samym telefonem Maggie, lecz jej prośbą. Harvey był znakomitym pretekstem, ale Gwen natychmiast usłyszała w głosie przyjaciółki tę szczególną bezbro

– Potrzebuję cię, Gwen. Mogłabyś wpaść? Proszę…

Gwen nie wahała się ani chwili. W zlewozmywaku zostawiła linguine w kolendrze, a domowej roboty sos Alfredo pewnie już zastygł na zimnym piecu. Wyszła natychmiast po telefonie, a kiedy jechała do Quantico, Maggie przekazała jej przez telefon skąpe szczegóły, którymi dysponowali.

– Więc jaki jest plan? – spytała teraz. – Czy w ogóle wiesz, jak to ma zostać rozegrane?

– Po co pytasz, czy wiem, skoro nie biorę w tym udziału?

Gwen badawczo wpatrywała się w oczy przyjaciółki. Nie było w nich agresji. To dobrze.

– Wiesz, że to dla ciebie najlepsze rozwiązanie. Wiesz o tym, prawda?

– Jasne. – Ale Maggie patrzyła na Harveya, który zwiedzał kąty jej biura. Udawała, że jest nim zajęta. – Cu

Gwen poczęstowała się dietetyczną pepsi z małej lodówki, a potem spojrzała na przyjaciółkę i spytała:

– Żadnego scotcha?

Maggie posłała jej uśmiech i wyciągnęła rękę, więc Gwen sięgnęła po drugą pepsi, mówiąc jednocześnie:

– Ten informator… Skąd wiemy, że nie działa na dwa fronty? Skąd wiemy, że można mu ufać?

– Nie jestem o tym przekonana. Z jednej strony to może właśnie Caldwell posłużył się tą bardzo ważną przepustką, żeby zyskać dostęp do zmagazynowanej, nieużywanej broni, tej znalezionej w domu letniskowym. Ale Cu

– Tak, Boston. – Gwen zmieszała się, ale jakoś szczęśliwie uszło to uwagi przyjaciółki. O ile wiedziała, Maggie nie słyszała nawet, że Eric Pratt zamierzał się na jej życie. Nie było sensu teraz z tym wyskakiwać, bo nic nie wnosiło do sprawy. – Jeśli to Caldwell skradł broń i przekazywał Everettowi tajne informacje, to czemu tak nagle zmienił front i chce współpracować z rządem?

– Chyba przywiązał się do senatora Briera i jego rodziny. – Maggie wywalczyła od Harveya swój but do tenisa. – Zabójstwo Gi