Страница 3 из 77
Dziesiątki agentów i pracownicy wydziału sprawiedliwości przeczesują dom i okoliczne lasy, szukając odpowiedzi na powyższe pytania. Cu
Podszedłszy do otwartych drzwi w końcu korytarza, zobaczyła ich. Czarne worki ułożone jeden obok drugiego na stołach z nierdzewnej stali, stwarzające pozór jakiegoś makabrycznego dzieła sztuki. Wyglądało to nawet zbyt dziwacznie, by było prawdziwe. Zupełnie jak jej życie ostatnimi czasy. Bywało, że z trudem odróżniała to, co rzeczywiste od tego, co należało do jej rutynowych koszmarów.
Ze zdumieniem ujrzała Stana Wenhoffa, który ubrany w fartuch czekał na nią. Zazwyczaj Stan zostawiał nocne wezwania swoim kompetentnym i zdolnym asystentom.
– Dzień dobry, Stan.
– Uhm – powitał ją znajomym burknięciem, stając plecami do Maggie i oglądając slajdy we fluorescencyjnym świetle.
Tak, będzie teraz udawał, że to wcale nie ta pilna i poważna sprawa wyciągnęła go z pościeli, choć w i
– Spóźniłaś się – warknął, tym razem zaszczycając ją spojrzeniem.
– Przyjechałam najszybciej, jak mogłam.
– Uhm – powtórzył. Grubymi, spiczasto zakończonymi palcami wsadził slajdy z powrotem do pojemnika, a uczynił to z trzaskiem, który sygnalizował, jak bardzo jest niezadowolony.
Maggie zignorowała go. Zdjęła żakiet i sięgnęła do szafy, nie czekając na zaproszenie, którego się nie spodziewała. Miała na końcu języka, że Stan nie jest jedyną osobą, która wolałaby znajdować się w tej chwili gdzie indziej.
Związała plastikowy fartuch w talii, zastanawiając się równocześnie, jaka część jej życia kierowana jest przez morderców, którzy zmuszają ją do zrywania się z łóżka w środku nocy i polowania na nich w zatopionych w księżycowym świetle lasach, wzdłuż wzburzonych ponurych rzek, na pastwiskach lub polach kukurydzy? Uświadomiła sobie równocześnie, że tym razem jednak dopisało jej szczęście. Przynajmniej tego wczesnego ranka jej stopy są suche i ciepłe, w przeciwieństwie do stóp agenta Tully’ego.
Kiedy odwróciła się od szafy, okazało się, że Stan rozpiął już suwak torby pierwszego klienta i właśnie rozchylał worek, uważając, by jego zawartość – w tym także pły
Chłopak miał bardzo spokojną twarz. Nie było na niej śladu krwi, żadnych zadrapań czy ran, siniaków, niczego, co tłumaczyłoby tę śmierć.
– Cu
Stan wziął plastikowy woreczek z blatu za plecami i podał jej nad ciałem chłopca.
– Wypluł to ten, który przeżył. Podejrzewam, że to arszenik albo cyjanek. Prawdopodobnie cyjanek. Siedemdziesiąt pięć miligramów cyjanku potasu całkowicie wystarczy.
W woreczku znajdowała się czerwono-biała kapsułka. Maggie z łatwością zobaczyła na niej nazwę wytwórcy. Takie kapsułki sprzedawano bez recepty jako lek na ból głowy. W tej ktoś wymienił zawartość, posłużył się nią jako wygodnym opakowaniem.
– A więc byli przygotowani na taką ewentualność.
– Jak widać. Cholera, skąd tym gówniarzom przychodzą do głowy takie pomysły?
Maggie podejrzewała, że nie był to pomysł chłopców. Ktoś musiał ich do niego nakłonić, przekonać, że nie wolno im się poddać. I chyba zrobiła to ta sama osoba, która zgromadziła broń, wypełniła kapsułki śmiercionośnym środkiem i nie zawahała się dla nieznanej idei poświęcić życia młodych ludzi. Ktoś o wiele bardziej niebezpieczny niż ci chłopcy.
– Moglibyśmy zajrzeć do pozostałych, zanim zaczniemy autopsję?
Maggie starała się zadać to pytanie najzwyczajniejszym tonem. Chciała się przekonać, czy wszyscy chłopcy są biali, co potwierdzałoby jej wstępne podejrzenie, że mogli należeć do jakiejś grupy o zabarwieniu rasistowskim. Stan od razu się zgodził. Pewnie sam był ciekaw, co zobaczy.
Zabrał się za suwak kolejnego worka, celując spiczastym palcem w Maggie.
– Ale najpierw włóż te okulary, na nic ci się nie przydadzą na czubku głowy.
Nienawidziła tego, ponieważ jednak Stan miał kompletnego bzika na punkcie regulaminu, musiała go posłuchać. Zsunęła ochro
– Jezu drogi! – Wlepiła wzrok w poszarzałą twarz mężczyzny, na której widniała idealnie okrągła dziura po kuli, nieduża i czarna na tle bladego czoła. Słyszała chlupot jakiegoś płynu, który na szczęście nie wylał się z worka.
– Co jest?
Wzdrygnęła się. Stan pochylił się nad zwłokami, starając się zobaczyć, co ją tak przeraziło.
– To pewnie ten agent. Mówili, że jeden zginął – oznajmił zniecierpliwiony.
Maggie cofnęła się parę kroków. Jej ciało zlał zimny pot, chwyciła się blatu, nie dowierzając własnym nogom. Stan patrzył na nią, tym razem zaniepokojony.
– Znam go – powiedziała tylko i rzuciła się w stronę umywalki.
ROZDZIAŁ TRZECI
Suffolk, Massachusetts
R.J. Tully chorobliwie nie znosił furkotu śmigieł helikoptera. Nie chodzi nawet o to, że w ogóle bał się latać, ale lot tym właśnie wehikułem uświadamiał mu za każdym razem, że znajduje się dziesiątki metrów nad ziemią w czymś, co da się porównać wyłącznie do mydlanej bańki z silnikiem. Poza tym równie jazgotliwa maszyna po prostu nie może być bezpieczna, uważał. Z drugiej strony w duchu dziękował hałasowi za to, że uniemożliwia jakąkolwiek konwersację. Zastępca dyrektora Cu
Cu
W dalszym ciągu nie ustalono tożsamości zmarłych. Tully doskonale zdawał sobie sprawę, że szef nie może usiedzieć spokojnie, ponieważ nie zna nazwiska zabitego agenta, z tego powodu bez przerwy obraca i tłamsi coś w ręku i bez ustanku przestawia swoje radio, jakby zmiana częstotliwości mogła przynieść mu nowe dane. Marzył o tym, żeby Cu