Страница 1 из 77
Thomas Harris
Czerwony Smok
przełożył: Andrzej Marecki
Tytuł oryginału: RED DRAGON
Bo Dobroć serce ma człowieka,
A Litość twarz ma z niego,
Miłość – człowieka postać boską,
A Pokój – suknię jego.
William Blake – Pieśni niewi
Człowiecze serce – okrucieństwo,
A Zazdrość ma człowiecze lica;
Groza człowieka postać boską,
Człowiecze suknie – tajemnica.
Człowiecze suknie są z żelaza,
Człowieczy kształt – ognista kuźnia,
Człowiecze lica – piec hutniczy.
Człowiecze serce, głodna próżnia.
William Blake- Pieśni doświadczenia („Podobieństwo Boże")
Przekład Adama Pomorskiego
1
Will Graham usadził Crawforda przy stole piknikowym pomiędzy domem a oceanem i poczęstował go herbatą z lodem.
Jack Crawford spojrzał na sympatyczny stary dom. W ostrym świetle bielały wypłukane solą belki.
– Powinienem cię złapać w Marathon, jak wychodziłeś z pracy – zaczął. – Tutaj pewnie nie chcesz o tym mówić.
– Ja nigdzie nie chcę o tym mówić, Jack. Ale skoro musisz, to zaczynaj. Tylko nie wyciągaj żadnych zdjęć. Jeżeli przyniosłeś zdjęcia, to zostaw je w teczce… Molly i Willy wkrótce wrócą.
– Ile wiesz?
– Tyle, ile było w „Miami Herald" i „Timesie" – odparł Graham. – Dwie rodziny zabite w swoich domach w odstępie miesiąca. W Birmingham i Atlancie. Okoliczności podobne.
– Nie podobne, tylko takie same.
– Ilu już się przyznało?
– Kiedy dzwoniłem po południu, to było osiemdziesięciu sześciu – objaśnił Crawford. – Szurnięci. Żaden nie znał szczegółów. Morderca tłucze lustra i posługuje się ich kawałkami. Żaden tego nie wiedział.
– Czego jeszcze nie podałeś do prasy?
– Jest blondynem, praworęczny i naprawdę silny, nosi buty rozmiar jedenaście. Zna się na węzłach. Działa zawsze w gładkich rękawiczkach.
– To mówiłeś w wywiadach.
– Niezbyt dobrze sobie radzi z zamkami – ciągnął Crawford. – Ostatnim razem używał diamentu i przyssawki, żeby się dostać do domu. Aha, grupa krwi AB dodatnia.
– Ktoś go skaleczył?
– Tego nie wiemy. Określiliśmy go przez nasienie i ślinę. Zostawia je na miejscu zbrodni. – Crawford spojrzał na gładkie morze. – Will, chcę cię o coś zapytać. Widziałeś to w gazetach. O drugim przypadku trąbiła telewizja. Nie przyszło ci na myśl, żeby do mnie zadzwonić?
– Nie.
– Dlaczego?
– O tym w Birmingham nie było zbyt dużo szczegółów. Wszystko wchodziło w grę… zemsta, krewni.
– Ale po drugim wiedziałeś, kto to.
– Tak, psychopata. Nie zadzwoniłem, bo nie chciałem. Wiem, kogo już w to wciągnąłeś. Masz najlepsze laboratorium. Masz Heimlicha w Harvardzie, Blooma z Uniwersytetu Chicago…
– i ciebie. Siedzisz sobie tutaj i naprawiasz jakieś pieprzone motory do łodzi.
– Nie wydaje mi się, żebym znowu tak bardzo ci się przydał. Nawet już o tym nie myślę.
– Naprawdę? Złapałeś dwóch. Dwóch ostatnich ty złapałeś.
– Jak? Robiąc dokładnie to samo, co reszta.
– Nie dokładnie to samo, Will. Rozumujesz w trochę i
– Myślę, że z tym moim rozumowaniem to zdrowa zadyma.
– Wykonałeś kilka posunięć, których nigdy nie wyjaśniłeś.
– Dowody były oczywiste.
– Tak, tak, z pewnością. Nawet bardzo, tylko potem. Dopóki ich nie mieliśmy w garści, wiedzieliśmy tyle, co kot napłakał.
– Masz ludzi, których ci potrzeba, Jack. Ja wiele nie pomogę. Przyjechałem tutaj, żeby od tego wszystkiego uciec.
– Wiem. Ostatnim razem porządnie dostałeś. Ale teraz wyglądasz dobrze.
– I czuję się dobrze. Nie chodzi o tę ranę. Tobie też się dostało.
– Owszem, ale nie aż tak.
– Nie o to chodzi. Postanowiłem z tym skończyć. Nie potrafię ci tego wytłumaczyć.
– Rozumiem, nie mogłeś już na to patrzeć…
– Nie. Nie chodzi o… samo patrzenie. To zawsze jest paskudne, ale po jakimś czasie można się przyzwyczaić, jeżeli tylko ofiary nie żyją. Gorsze są szpitale i wywiady. Trzeba wszystko z siebie wyrzucić, żeby główkować dalej. Wydaje mi się, że już bym tak nie mógł. Może jeszcze umiałbym patrzeć, ale już nie myśleć.
– Ci nie żyją, Will – podsunął Crawford delikatnie.
W głosie Grahama Jack Crawford słyszał własny rytm mowy i składnię. Widywał już, jak Will demonstrował to z i
Później zorientował się, że Graham robi to nieświadomie, że czasami chce przerwać, ale nie potrafi.
Crawford sięgnął do kieszeni marynarki i wyłożył na stół dwa zdjęcia.
– Wszyscy nie żyją – stwierdził.
Graham wpatrywał się w niego przez chwilę, zanim wziął zdjęcia.
Zwykłe fotografie rodzi
Po niecałej minucie odłożył zdjęcia, zsunął je razem jednym palcem i spojrzał na plażę daleko w dole, gdzie chłopczyk nachylał się nad czymś w piasku. Kobieta przyglądała mu się z ręką opartą na biodrze, a rozbite fale obmywały jej stopy. Odchyliła się trochę, by odrzucić z ramion mokre włosy.
Graham, ignorując gościa, obserwował Molly i chłopca tak długo, jak długo patrzył na zdjęcia.
Crawford był zadowolony. Z taką samą stara
Trzy nadzwyczaj szpetne psy podeszły do stołu i rozłożyły się wokół.
– Rany boskie! – zdziwił się Crawford.
– To najprawdopodobniej psy – wyjaśnił Graham. – Ludzie ciągle podrzucają nam szczeniaki. Co ładniejszym znajduję właścicieli. A reszta trzyma się nas, aż podrośnie.
– Nieźle odpasione.
– Molly ma słabość do przybłęd.
– Prowadzisz tu wygodne życie. Molly i chłopak. Ile on ma lat?
– Jedenaście.
– Ładne dziecko. Przerośnie cię. Graham przytaknął.
– Jego ojciec też przerósł swojego. Dobrze mi tu. Doceniam to.
– Chciałem sprowadzić tu Phyllis. Na Florydę. Przejść na emeryturę, kupić tu dom i wreszcie zacząć żyć jak człowiek. A ona mi na to, że wszystkich przyjaciół ma w Arlington.
– Miałem jej podziękować za książki, które mi przyniosła do szpitala, ale jakoś się nie złożyło. Zrób to za mnie.
– Dobrze.
Dwa małe jaskrawe ptaszki przysiadły na stole w poszukiwaniu pokarmu. Crawford obserwował, jak skaczą wkoło, dopóki nie odleciały.
– Will, ten zwyrodnialec najwyraźniej reaguje na fazy księżyca. Rodzinę Jacobich z Birmingham zabił w sobotnią noc, dwudziestego ósmego czerwca, przy pełni księżyca. Leedsów zabił w noc przed ostatnią pełnią, dwudziestego szóstego lipca. Czyli na dzień przed miesiącem księżycowym. Przy odrobinie szczęścia mamy ponad trzy tygodnie, zanim znowu uderzy. Chyba nie chcesz siedzieć tu w Keys i dowiedzieć się o następnym przypadku z tego waszego „Miami Herald". Do diabła, nie jestem papieżem, żeby ci mówić, co robić, ale chcę cię tylko spytać, Will, czy polegasz na moich opiniach?
– Tak.
– Gdybyś nam pomógł, złapalibyśmy go szybciej. Dalej, Will, zaprzęgaj i ruszamy. Przeprowadź wizję lokalną w Atlancie i Birmingham, a potem przyjedź do Waszyngtonu. Tylko do tej sprawy.
Graham nie odpowiedział.
Crawford odczekał, aż pięć fal obmyje plażę. Podniósł się wtedy i przerzucił sobie marynarkę przez ramię.
– Porozmawiajmy po kolacji.
– Zostań u nas. Crawford potrząsnął głową.
– Wpadnę później. W „Holiday I