Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 5 из 74

Czasem, gdy rozmawiam z pacjentami, słyszę w głowie głos. To mój głos, ale dochodzi z tej części mnie, nad którą nie mam pełnej władzy – części, która czyta między wierszami, nawet moich własnych wypowiedzi, a potem odtwarza to, co nie zostało powiedziane. Seks, ból, dziadek. Kiedy uprawianie miłości odbierasz tak, jakby ci wstrzykiwano zarazki, skracasz miesiąc miodowy i pędzisz do szpitala.

– Opowiedz mi o nim. – Chciałem, żeby sama zdecydowała, o którym mężczyźnie ma mówić.

– O dziadku?

Uśmiechnąłem się jedynie.

– Jest spokojny i silny. Bardzo religijny. – Zawiesiła głos. – Mój ojciec umarł, kiedy miałam sześć lat. Przeprowadziłyśmy się z matką do dziadków.

– Czy oni jeszcze żyją?

– Tak, dzięki Bogu.

– Czy wiedzą o twoich kłopotach?

Potrząsnęła głową.

– Nie rozmawiałam o tym z rodziną.

– Nawet z matką?

– Nie.

Poczułem, że znalazłem klucz do psychiki Lilly. Wszystko wskazywało na to, że zakażenie nogi jest u niej metaforą urazu przeżytego w dzieciństwie.

– Ukrywanie takich spraw, zwłaszcza tak poważnych, może tylko pogłębić twój stres – oświadczyłem.

– Moi dziadkowie są już starzy, a matka ma własne problemy. Nie chcę ich tym obciążać.

– Przecież nie jest im obojętne, co się z tobą dzieje.

– Poradzę sobie.

Po tym, jak straciłaś ojca - odezwał się mój głos wewnętrzny – nie zaryzykujesz utraty dziadka, niezależnie od tego, ile cię będzie kosztować utrzymywanie z nim bliskiego kontaktu. Nawet jeśli będzie cię to kosztować utratę niewi

Postanowiłem dalej mówić metaforami.

– Dotarcie do źródła tej infekcji może długo potrwać. Przydałby ci się ktoś, przed kim mogłabyś się otworzyć. Ktoś spoza rodziny. – Zerknąłem na błyszczącą skórę jej uda napiętą na opuchniętej tkance. – Kto by trochę rozładował napięcie, w jakim żyjesz.

– Jutro po południu robią mi nacięcie i zakładają dren.

– Muszą, bo inaczej zakażenie poszłoby w głąb ciała.

Popatrzyła na swoją nogę.

– Obawiam się, że to będzie okropny widok.

– Na razie to wszystko, co chciałem… zobaczyć… i usłyszeć – oznajmiłem.

Jeszcze przez chwilę przyglądała się swojej nodze, po czym spojrzała na mnie.

– Jeśli nie masz nic przeciwko temu, wpadnę jutro po zabiegu – dodałem.

Kiwnęła głową.

– W porządku. – Uścisnąłem jej dłoń, wstałem i skierowałem się do drzwi.

Oto jak wygląda małe zwycięstwo w psychiatrii. Wślizgujesz się w zakamarki umysłu i obchodzisz jego mechanizmy obro

Wychodząc z pokoju Lilly, usłyszałem końcówkę swojego nazwiska wywoływanego przez głośnik nad głową. Zatrzymałem się przy dyżurce pielęgniarskiej, podniosłem słuchawkę i wykręciłem numer szpitalnej centrali.

– Frank Clevenger – rzuciłem do mikrofonu.

– Telefon z zewnątrz do pana, doktorze. Proszę chwilę poczekać.

Chwila głuchej ciszy, a potem w słuchawce rozległ się niski głos:

– Halo?

Mimo że minęły dwa lata, odkąd się widzieliśmy po raz ostatni, bez trudu poznałem baryton Northa Andersona, czterdziestodwuletniego czarnego policjanta z Baltimore, któremu ciemne uliczki tego miasta są równie bliskie jak krew płynąca w żyłach jego umięśnionego ciała. Zaprzyjaźniliśmy się podczas pracy nad sprawą, która – jak sobie obiecywałem – miała być moją ostatnią. Zgłębianie umysłów morderców wykończyło mnie psychicznie.

– Długo się nie odzywałeś – powiedziałem.

– Zadzwoniłbym wcześniej, ale…

Ale prześladowało nas wspomnienie krwawej jatki. Jeden przypominał drugiemu sprawę Trevora Lucasa, szalonego chirurga plastycznego, który zamknął się na oddziale psychiatrycznym i zaczął przeprowadzać makabryczne zabiegi chirurgiczne, łącznie z amputacjami, na pacjentach i personelu. Zanim go przekonaliśmy, żeby się poddał, co zrobił dopiero wtedy, gdy poszedłem do niego na oddział, zdążył zgromadzić makabryczną kolekcję różnych części ciała, których widok wciąż prześladuje mnie w snach. Andersona dręczyły podobne koszmary.

– Nie musisz się tłumaczyć – przerwałem mu.

Minęło kilka sekund.

– Nigdy nie zgadniesz, gdzie teraz pracuję.

Anderson był najtwardszym i najcwańszym gliną, jakiego kiedykolwiek spotkałem.

– Rozpracowujesz gangi?

– Pudło.

– Obyczajówka?

– Nantucket – odparł.

– Nantucket?

– Wiesz, jak lubię ocean. Zamieścili ogłoszenie, że potrzebują szefa policji, więc wysłałem podanie. Siedzę tu już półtora roku. Popłynąłem na North’s Star.

North’s Star to trzydziestodwustopowy jacht Andersona. Ten siup jest jedną z miłości jego życia. Anderson bardziej kocha tylko swoją żonę, Tinę, i córkę, Kristie.

– Chyba dość czasu spędziłem na pierwszej linii, prawda? – zapytał.

Prawda. Wiedziałem to aż za dobrze. Anderson schronił się na swoją wyspę. Ja znalazłem schronienie na Harvardzie w salach wykładowych wydziału lekarskiego.

– Zrobiłeś więcej, niż do ciebie należało – potwierdziłem.

Odchrząknął.

– Mam do ciebie sprawę.

Powiedział to takim tonem, że zacząłem się zastanawiać, czy nie zmaga się z depresją.

– Zrobię dla ciebie, co będę mógł. O co chodzi?

– O rodzinę Bishopa – rzucił, jakby to wszystko wyjaśniało.

– Kogo?

– Darwina Bishopa.

– Nigdy o nim nie słyszałem.

– Naprawdę? To mi Harder, właściciel Consolidated Minerals & Metal, CMM. Spółka jest notowana na giełdzie.

– Hej, może ty teraz obracasz się w tym światku, ale ja nie bywam na Nantucket – odparłem. – Nie gram też na giełdzie. Zawsze wolałem lekkoatletykę.

– Wczoraj mówili o tym w dzie

– Staram się również trzymać z dala od wiadomości.

Anderson przeszedł do wyjaśnień.

– Jedną z jego córek, bliźniaczek, znaleziono wczoraj martwą w kołysce. Miała pięć miesięcy.

Zamknąłem oczy i oparłem się o ścianę. Pracowałem z rodzinami, które dotknęła tragedia SIDS, nieprzewidziany splot warunków, które powodowały zatrzymanie oddechu u śpiących niemowląt.

– Zespół nagłej śmierci niemowląt.

– Możliwe… Nie jesteśmy pewni. Jest tam też dwóch adoptowanych synów: szesnasto – i siedemnastolatek. Młodszy kilka razy popadł w konflikt z prawem. Naprawdę okropne sprawy. Zadusił koty paru sąsiadom.

Wiedziałem, do czego zmierza. Wiedziałem też, że po sprawie Trevora Lucasa nie mam na to najmniejszej ochoty.

– Nie zajmuję się już sprawami kryminalnymi – oświadczyłem.

– Słyszałem. Mój były szef z Baltimore powiedział mi, że raz czy dwa razy próbował cię namówić.

– Cztery razy.

– Trudno mu się dziwić. Masz do tego dryg.

– Zależy jak na to spojrzeć.

– Nie oczekuję od ciebie dochodzenia, tylko oceny faktów.

– Odpowiedź wciąż brzmi „nie”.

– Wystawię zlecenie na taką sumę, jakiej sobie zażyczysz.

– Jezu, North, tu nie chodzi o pieniądze.

– Posłuchaj. Prokurator okręgowy liczy na mnie. Chce aresztować młodszego brata i oskarżyć go o morderstwo. Będzie sądzony jak dorosły i grozi mu dożywocie bez prawa do zwolnienia warunkowego.

Nic mnie tak nie wkurza jak wymiar sprawiedliwości, który nagina chronologię w imię zemsty, i Anderson wiedział o tym. Nie odpowiedziałem.

– Chłopak ma dopiero szesnaście lat – podjął. – Bishopowie zabrali go z rosyjskiego sierocińca, gdy miał sześć lat. Kto wie, przez jakie piekło przeszedł?

– Mam tu zaplanowaną robotę. – Powiedziałem tak po części dlatego, że chciałem przekonać sam siebie.

– Nie chcę na ciebie naciskać, ale coś w tej rodzinie nie daje mi spokoju. Zastanowiła mnie zwłaszcza skwapliwość, z jaką ojciec zgodził się, żebym przesłuchał jego syna. Jesteś najlepszy…

– Nie chcę się rozpraszać. – Próbuję też zachować równowagę psychiczną, nie mówiąc już o zdrowych zmysłach. – Czemu nie zadzwonisz do Kena Sklara i Boba Caggiano z North Shore Medical Center? Obaj pracują z Judith David. Znasz jej zespół. Są najlepsi na świecie.

– Proszę cię tylko o jedną rozmowę z chłopcem – naciskał.

Nie chciałem sprawić zawodu Andersonowi. Nie wiedziałem jednak, jak daleko mogę się zapuścić w tę mroczną sprawę, gdzie się zatrzymać, by na zawsze nie zgubić drogi.

– Jeśli chcesz, żebym zadzwonił do Sklara i poprosił go, by ci pomógł, chętnie to zrobię.

– Chcę, żebyś ty mi pomógł.

– Nie. Chcesz, żeby pomogła ci ta część mnie, którą straciłem dwa lata temu. Część, którą zabrał mi Trevor Lucas. – Nie dałem sobie przerwać. – Słuchaj, muszę skończyć obchód.

– Frank…

– Zadzwonię do ciebie. – Odłożyłem słuchawkę.