Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 77 из 80

ROZDZIAŁ SETNY

Gdy wysiedli z windy, Timmy zauważył tabliczkę, na której było napisane: „Wstęp tylko dla personelu”. Ksiądz Keller widocznie tego nie zauważył. Pewnym krokiem szedł korytarzem, jakby był tam już wcześniej wiele razy.

Timmy starał się dotrzymać mu kroku, chociaż kostka wciąż dokuczała. Właściwie to nawet bardziej go bolała, odkąd lekarz owinął ją elastycznym bandażem, tak ciasno, że Timmy był przekonany, że będzie miał tylko więcej siniaków.

– Co ci się stało w nogę?

– Skręciłem ją wczoraj w lesie. – Timmy nie chciał o tym myśleć, bardzo chciał zapomnieć. Ile razy sobie przypominał, tyle razy ten okropny węzeł ściskał mu żołądek. Teraz wiedział, że znowu wrócą dreszcze.

– Dużo przeszedłeś, co? – Ksiądz zatrzymał się, poklepał Timmy’ego po głowie. – Chcesz o tym porozmawiać?

– Nie, chyba nie – odparł Timmy, nie podnosząc wzroku.

Patrzył na swoje nowiuteńkie sportowe buty firmy Nike. Takie strasznie drogie i takie wygodne. Wujek Nick dał mu je dziś rano.

Ksiądz Keller nie naciskał, nie zadawał więcej pytań, jak i

Ksiądz Keller pchnął drzwi i zapalił światło. Ogromna sala rozjaśniła się w świetle błyskających po kolei żarówek.

– Jej, tu naprawdę jest jak w „Archiwum X”! – zawołał Timmy, dotykając nieskazitelnie czystych blatów, nierdzewnej stali, stołu na środku sali. Skakał wzrokiem po rozmaitych nieznanych mu sprzętach i narzędziach, poukładanych stara

– Czy to… – Nieśmiało wskazał palcem. – Czy to tam trzymają zmarłych?

– Tak, tam – rzekł ksiądz. Był jakby trochę roztargniony. Ostrożnie położył swój worek na metalowym stole.

– Czy ksiądz Francis jest w jednej z tych szuflad? – wyszeptał Timmy i poczuł się głupio. W końcu nikt ich nie słyszał.

– Tak, chyba że już zabrali ciało.

– Zabrali?

– Zakład pogrzebowy mógł już zabrać ciało na lotnisko.

– Na lotnisko? – zdziwił się Timmy. Nie słyszał, żeby zmarli podróżowali samolotami.

– Tak, pamiętasz, mówiłem ci, że zabieram księdza Francisa tam, gdzie zostanie pochowany?

– Aha, tak. – Timmy z uwagą zaczął przyglądać się metalowym blatom. Niektóre narzędzia były ostre, i

– Podobno twój ojciec wrócił do miasta – rzekł ksiądz Keller, stojąc sztywno obok stołu.

– No, mam nadzieję, że zostanie – powiedział Timmy. Nie to było mu teraz w głowie. Patrzył na fiolki, tubki, mikroskop. Może poprosi o mikroskop na urodziny?

– Naprawdę? Chciałbyś, żeby został?

– Taa, chciałbym.

– Nie był dla ciebie zły?

Timmy przeniósł wzrok na księdza. Zdziwiło go to pytanie. Keller rozwiązał worek i zajął się jego zawartością.

– Co ksiądz ma na myśli? – spytał w końcu Timmy.

– Nie robił ci nic złego? – cicho odparł ksiądz, nie podnosząc wzroku. – Nie robił ci żadnych brzydkich rzeczy?





Timmy nie bardzo wiedział, co to są te brzydkie rzeczy. Wiedział za to, że ma zmarszczone brwi, minę, którą automatycznie przybierał, kiedy był zdezorientowany. Nieraz mama mówiła: „Nie patrz tak na mnie, bo ci to zostanie”. Próbował zetrzeć z twarzy tę minę, zanim zauważy ją ksiądz Keller, ale on był nadal zajęty swoim bagażem.

– Tata jest dla mnie raczej dobry. Czasem tylko krzyczy.

– A te siniaki?

Timmy czuł, że robi mu się gorąco ze wstydu. Dzięki Bogu, ksiądz Keller nie podnosił wzroku.

– Mnie się łatwo robią siniaki. Większość mam z boiska. – Z boiska i od Chada Callowaya, prawdę mówiąc.

– To czemu twoja mama kazała mu odejść? – Pytanie księdza skonfundowało chłopca. W jego niskim głosie pobrzmiewała złość.

A przecież Timmy nie chciał go zdenerwować. Usłyszał kliknięcie metalu i zainteresował się, jakie narzędzia ma w swoim worku ksiądz Keller.

– Nie wiem, czemu mama kazała mu odejść. To chyba miało coś wspólnego z tą cycatą dziwką, recepcjonistką – odparł, starając się dokładnie powtórzyć podsłuchane słowa mamy.

Tym razem ksiądz spojrzał na niego, a przenikliwe niebieskie oczy wywołały u Timmy’ego gęsią skórkę. Oczy ojca Kellera były zazwyczaj dobre i ciepłe. Ale teraz… te oczy… nie, to niemożliwe! Timmy’emu zrobiło się niedobrze, poczuł gorzki smak w ustach. Obejmujące go ciarki zaczynały się w czubkach palców i biegły dalej.

– Timmy, nic ci nie jest? – Ksiądz Keller szczerze się zaniepokoił. – Przykro mi, jeśli cię uraziłem.

Timmy się bał. Patrzył w oczy księdza, zahipnotyzowany drastyczną zmianą, jaka w nich zaszła. A może tylko wyobraził sobie to wszystko?

– Timmy – odezwał się łagodnie ksiądz Keller. – Myślisz, że mama i tata zejdą się z powrotem? Że będziecie znowu prawdziwą rodziną?

Timmy przełknął z trudem, upewniając się, że zniknął paskudny gorzki smak.

– Chciałbym – odpowiedział. – Tęsknię za tatą. Jeździliśmy razem na wycieczki, tylko we dwóch. Pozwalał mi zakładać przynętę na wędkę. Rozmawialiśmy i w ogóle. Fajnie było. Tylko że tata nie umie gotować.

Ksiądz Keller uśmiechnął się, zapinając na zamek błyskawiczny swój marynarski worek, niczego z niego nie wyjmując.

– Tu jesteście – odezwał się raptem dziadek Morrelli, otwierając drzwi kostnicy i zaskakując Timmy’ego i księdza Kellera. – Siostra Richards powiedziała, że winda zjechała na sam dół. Co tu robicie?

Dziadek uśmiechał się, stojąc na progu i przytrzymując drzwi. Miał ręce pełne pakunków z żółtym znakiem „Subwayu”. Timmy czuł zapachy pastrami, octu i cebuli, które przebijały się przez wszechogarniającą w tym pomieszczeniu woń środków dezynfekujących.

– Ksiądz Keller zabiera księdza Francisa w podróż. – Timmy spojrzał na twarz księdza i z radością zobaczył na niej uśmiech. Potem rzekł do dziadka: – Całkiem tu jak w „Archiwum X”, no nie?

ROZDZIAŁ STO PIERWSZY

Nick zwolnił, kiedy zauważył zaciśniętą, pobladłą twarz Maggie. Bolało ją, to oczywiste, jak oczywiste było również to, że nie przyznawała się do tego.

Piątkowy tłum zapełniał lotnisko Eppley. Kobiety i mężczyźni podróżujący w interesach spieszyli do domu. Urlopowicze i ci, którzy wybierali się tylko na weekend, poruszali się niemrawo, ciągnąc za sobą zbyt wiele domowego dobytku, żeby móc naprawdę wyrwać się z codzie

Pani O’Malley, gospodyni u św. Małgorzaty, powiedziała Nickowi, że ksiądz Keller ma lot o drugiej czterdzieści pięć i że wiezie ciało księdza Francisa na miejsce wiecznego spoczynku. Kiedy Nick poprosił do telefonu Raya Howarda, oświadczyła, że on również się ulotnił.

– Nie widziałam go od śniadania – powiedziała. – Ciągle gdzieś znika, mówi, że załatwia sprawy księdza Kellera, ale nigdy nie wiem, czy można mu wierzyć. – I dodała konspiracyjnym szeptem: – On jest jakiś dziwny.

Nick starał się zignorować ostatnią uwagę. Spieszył się i nie był ciekaw, co wylęgło się w paranoicznym mózgu siedemdziesięciodwuletniej kobiety. Miał zamiar trzymać się tylko faktów.

– Gdzie ma być pochowany ksiądz Francis?

– Gdzieś w Wenezueli.

– W Wenezueli? Jezu. – Pani O’Malley zapewne nie dosłyszała słowa „Jezu”, bo wtedy wygłosiłaby Nickowi kazanie na temat wymawiania imienia Bożego nadaremno.

– Ksiądz Francis był zakochany w tamtym kraju – dorzuciła, zadowolona że może popisać się wiedzą i cieszyć się uwagą Nicka. – Tam była jego pierwsza parafia po seminarium. Mała biedna wiejska parafia. Nie pamiętam, jak się nazywa. Ksiądz Francis wciąż opowiadał o ślicznych dzieciaczkach o brązowej skórze i o tym, że wróci tam któregoś dnia. Wielka szkoda, że wraca w takich okolicznościach.