Страница 53 из 55
Rozdział 112
Musiałem poświęcić kolejny dzień na pobyt we Florence, ale w końcu udało mi się wyciągnąć od Kyle’a nazwisko. Teraz pytanie brzmiało: czy mogę mu wierzyć? Cynk sprawdzono raz i drugi w Waszyngtonie i Biuro nabrało pewności, że Kyle dał nam przywódcę czerwonej mafii. Miałem co do tego wątpliwości, przecież informatorem był kryminalista. Ale nie mieliśmy i
Może Kyle chciał mnie wykończyć albo skompromitować Biuro. A może chciał pokazać, jaki jest sprytny, jakie ma znajomości, jak bardzo przerasta nas wszystkich. Nazwisko i pozycja wskazanego nie ułatwiały nam zadania. Aresztowanie takiej grubej ryby było zadaniem kontrowersyjnym i ryzykownym. Gdybyśmy przymknęli człowieka o tej pozycji i okazałoby się, że to pomyłka, Biuro byłoby skompromitowane na długi czas.
W tej sytuacji zwlekaliśmy prawie tydzień. Kolejny raz sprawdziliśmy wszystkie informacje i dokonaliśmy rozpoznania operacyjnego. Objęto podejrzanego obserwacją.
Kiedy wszystko było zapięte na ostatni guzik, spotkałem się w gabinecie Burnsa z nim samym i dyrektorem CIA. Mój obecny szef od razu przeszedł do rzeczy.
– Uważamy, że to Wilk, Alex. Craig pewnie mówi prawdę.
Thomas Weir z CIA skinął głową i powiedział:
– Od jakiegoś czasu obserwowaliśmy podejrzanego w Nowym Jorku. Przypuszczaliśmy, że w Rosji był pracownikiem KGB, ale nie mieliśmy wystarczających dowodów. Nigdy nie podejrzewaliśmy, że jest w czerwonej mafii, że jest Wilkiem. To wydawało się nieprawdopodobne, biorąc pod uwagę pozycję tego człowieka w rosyjskim aparacie rządowym. – Zmarszczył brwi. – Rozszerzyliśmy podsłuch na jego prywatne mieszkanie. Wynajmuje apartament na Manhattanie. Szykuje się do powtórnego zamachu na dyrektora Burnsa. Burns spojrzał na mnie.
– On nie zapomina i nie przebacza, Alex. Ja też nie.
– Więc jedziemy do Nowego Jorku i aresztujemy go? Burns i Weir skinęli z powagą głowami. – To powinien być koniec sprawy – oświadczył Burns. – Jedźcie i zgarnijcie Wilka. Przywieźcie mi jego głowę.
Rozdział 113
„To powinien być koniec sprawy”. Te słowa zabrzmiały, jakby dyrektor Bums miał dostęp do samego Pana Boga.
Century to sławny nowojorski budynek mieszkalny w stylu art deco przy Central Park West, na północ od Columbus Circle. Przez dziesięciolecia był chętnie zamieszkiwany przez znanych aktorów, artystów i biznesmenów, oczywiście tych, którzy byli na tyle skromni, aby żyć przez ścianę z robotniczymi rodzinami, przekazującymi sobie mieszkania z pokolenia na pokolenie.
Byłem tam około czwartej rano. HRT obsadził trzy główne wejścia przy Central Park, między ulicami 62. i 63. To był największy kocioł, w jakim uczestniczyłem, i niewątpliwie najbardziej skomplikowany. W operacji brali udział wszyscy: policja nowojorska, FBI, CIA i Secret Service. Mieliśmy zwinąć ważnego Rosjanina. Przewodniczącego delegacji handlowej w Nowym Jorku. Biznesmena, podobno poza wszelkimi podejrzeniami. Pomyłka groziła poważnymi reperkusjami. Ale jak mogliśmy się mylić? Nie tym razem.
Cały poprzedni tydzień ja i mój partner badaliśmy Century. Ned Mahoney okazał się pracowitym, rzetelnym, nieustępliwym facetem. Szef HRT odwiedził mnie w domu i zyskał nawet aprobatę Nany, głównie dlatego, że wychowywał się na ulicach Waszyngtonu.
Poszliśmy schodami na samą górę, Ned, ja i kilkunastu i
– Będę się cieszył, kiedy to się skończy – powiedział Mahoney, pokonując schody. Nawet się nie zasapał.
– Po co taka gigantyczna operacja? – spytałem. – Tu jest za dużo ludzi.
– To normalne, FBI zależy, żeby dobrze wypaść w mediach. Lepiej przywyknij do tego. W takim świecie żyjemy. Za wielu gości w garniturach, za mało gości do roboty.
Wreszcie dotarliśmy na dwudzieste piętro. Ned, ja i czterech i
W słuchawce, którą miałem w uchu, usłyszałem napięty głos:
– Podejrzany wyskakuje przez okno! Mężczyzna w bieliźnie skacze z nadbudówki! Jezu Chryste! Zeskoczył na łącznik między nadbudówkami. Jest na dachu głównego budynku. Biegnie.
Mahoney i ja pędem cofnęliśmy się na dziewiętnaste piętro. Wyrastały z niego dwie nadbudówki.
Wbiegliśmy na dach i natychmiast dostrzegliśmy bosego mężczyznę w bieliźnie. Był otyły, łysiejący, brodaty. Odwrócił się i strzelił do nas z pistoletu. Wilk? Łysiejący? Otyły? Czy to mógł być on?
Trafił Mahoneya!
Trafił mnie!
Padliśmy jak dłudzy. Obaj dostaliśmy w tors! Bolało jak diabli. Odebrało mi oddech. Na szczęście mieliśmy na sobie kamizelki kuloodporne.
Ale człowiek w bieliźnie nie.
Mahoney odpowiedział strzałem, który załatwił jego rzepkę w kolanie. Mój pierwszy strzał trafił grubasa w brzuch. Upadł, tryskając krwią i wyjąc.
Pobiegliśmy ramię w ramię do Andrieja Prokopiewa. Mahoney odkopnął w bok jego broń.
– Jesteś aresztowany! – krzyknął w twarz ra
Między nadbudówkami Century pojawił się helikopter. W jednym z okien nad nami stała jakaś kobieta i krzyczała przeraźliwie. Helikopter lądował. Co to miało znaczyć, u diabła?!
Jakiś człowiek wyskoczył z okna nadbudówki, lądując na dachu.
Potem kolejny. Wyglądał na zawodowego strzelca. Ochrona?
Wyciągnęli broń i zaczęli strzelać ledwo poczuli dach pod nogami. HRT odpowiedział ogniem. Wymiana strzałów trwała krótko. Obaj strzelcy dostali i upadli. Żaden już się nie podniósł. Ludzie z HRT znali się na swojej robocie.
Helikopter usiadł na dachu. To nie byli dzie
Przez kilka sekund rozlegał się tylko przenikliwy łoskot wirników śmigłowca.
– Niebezpieczeństwo zażegnane! – krzyknął w końcu jeden z agentów. – Ci w helikopterze załatwieni!
– Jesteś aresztowany! – krzyknął do Rosjanina w bieliźnie Mahoney. – Jesteś Wilkiem. Zaatakowałeś dom dyrektora, jego rodzinę!
Mnie jednak przyszło do głowy coś i
– Kyle Craig się o to postarał. – Chciałem, by to wiedział, by może kiedyś odpłacił się Kyle’owi. I może zrobił mu zamoczit.
Rozdział 114
Modliłem się, żeby to był koniec. Wszyscy się o to modliliśmy. Ned Mahoney odleciał rano do Quantico, ja jednak spędziłem resztę dnia w kwaterze głównej FBI na Dolnym Manhattanie. Rząd rosyjski słał protesty, gdzie się tylko dało, ale Andriej Prokopiew pozostał w areszcie i w biurowcach FBI było pełno ludzi z Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Nawet kilka firm z Wall Street kwestionowało sensowność aresztowania.
Na razie nie mogłem rozmawiać z Rosjaninem. Miał planowaną operację, ale jego życiu nie zagrażało niebezpieczeństwo. Ktoś właśnie przyciskał go do muru, lecz to nie byłem ja.
Około czwartej zadzwonił do mnie Burns. Siedziałem w pokoju, z którego korzystałem, będąc w sprawach służbowych w Nowym Jorku.
– Alex, wracaj do Waszyngtonu – rozkazał. – Transport załatwiony. Czekamy na ciebie.
Odłożył słuchawkę, więc nie miałem szansy o nic go zapytać. Wyraźnie o to mu chodziło. Przybyłem do Hoovera około wpół do ósmej i powiedziano mi, że mam jechać na czwarte piętro, do sali konferencyjnej SIOC. Czekali tam na mnie. Może nie całkiem czekali, ponieważ – nieformalne spotkanie było już w toku. Przewodniczył Ron Burns, co nie wróżyło niczego dobrego. Wszyscy wyglądali na spiętych i wyczerpanych.