Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 46 из 55



– Twój ojciec jest tutaj. Chcesz się z nim spotkać? – zapytałem.

Roześmiał się.

– Pewnie. Muszę tylko się przyznać, że jestem porywaczem i mordercą. Potem mogę zobaczyć się z ojcem i błagać go o wybaczenie moich grzechów.

Zignorowałem ten sarkazm. To nie była mocna strona Liptona.

– Wiesz, że możemy skonfiskować księgi firmy twojego ojca i zamknąć mu cały interes? Poza tym sam jest prawdopodobnie celem Wilka. Nie jesteśmy tu po to, żeby skrzywdzić członków twojej rodziny – dodałem. – Pod warunkiem, że twój ojciec nie jest w to zamieszany.

Pokręcił głową, nie unosząc wzroku.

– Mój ojciec nigdy nie miał żadnych kłopotów.

– Słyszę to ze wszystkich stron – powiedziałem. – W ostatnich dniach dużo czytałem o tobie i twojej rodzinie. Cofnąłem się aż do twoich studiów. Parę razy wpakowałeś się w tarapaty w Austin. Dwa gwałty na znajomych dziewczętach. Za każdym razem uniknąłeś rozprawy. Ratował cię ojciec. Tym razem nie możesz na to liczyć.

Lawrence Lipton nie odpowiedział. Miał pusty wzrok i wyglądał, jakby nie spał od kilku dni. Jego garniturowa koszula była wymięta jak zużyta chusteczka higieniczna i zapocona pod pachami. Pot ściekał mu z karku i policzków. Miał worki pod oczami, a w ostrym świetle pokoju przesłuchań jego skóra nabrała purpurowego zabarwienia.

– Nie chcę skrzywdzić mojej rodziny – wymamrotał w końcu. – Nie mieszajcie w to mojego ojca. Dajcie mu ochronę.

Skinąłem głową.

– W porządku, Lawrence. Od czego zaczniemy? Jestem gotów zapewnić twojej rodzinie ochronę, dopóki nie złapiemy Wilka.

– A potem? – spytał. – To go nie powstrzyma.

– Będziemy chronić twoją rodzinę.

Lipton westchnął głośno i powiedział:

– W porządku, jestem księgowym. Jestem Szterling. Mogę wskazać wam Wilka. Ale muszę mieć gwarancje na piśmie. Dużo gwarancji.

Rozdział 98

Znów zmierzałem ku otchłani ciemności, wabiony przez nią, jak większość ludzi wabi słońce. Nie przestawałem myśleć o Elizabeth Co

Ojciec Liptona odwiedził go kilkakrotnie i dwaj mężczyźni się popłakali. Pozwolono pani Lipton odwiedzić męża. Członkowie rodziny wylali wiele łez. Większość okazywanych emocji robiła wrażenie autentycznych.

Siedziałem ze Szterlingiem w pokoju przesłuchań do trzeciej rano z minutami. Byłem gotów na dłuższą rozmowę, gdybym musiał uzupełnić informacje. W nocy zawarto umowy z jego adwokatami.

Około drugiej, kiedy większość jego prawników wyszła, Lipton i ja siedliśmy znów do rozmowy. Towarzyszyli nam dwaj starsi agenci z oddziału w Dallas. Ich zadaniem było jedynie gromadzenie notatek i obsługa magnetofonu.

Obowiązek przeprowadzenia przesłuchania spoczywał wyłącznie na mnie.

– Jak związałeś się z Wilkiem? – spytałem Lawrence’a Liptona po kilku minutach rozmowy, podczas których podkreśliłem, że zależy mi na bezpieczeństwie jego rodziny. Robił wrażenie świadomego swojego położenia i bardziej skupionego niż kilka godzin wcześniej. Wyczuwałem, że ciężar spadł mu z barków – przekonanie o winie, zdrada rodziny, zwłaszcza ojca. Dokumentacja z czasów szkolnych świadczyła, że był inteligentnym, choć niespokojnym uczniem. Jego problemy zawsze wynikały z obsesji seksualnych, ale nigdy nie przeszedł terapii. Lawrence Lipton był naprawdę świrem.

– Jak się z nim związałem? – powtórzył, jakby sam zadawał sobie to pytanie. – Widzisz, pociągają mnie młode dziewczyny. Nastolatki, młodsze. W dzisiejszych czasach ten towar jest łatwo dostępny. Internet uruchomił świeże zasoby.

– Dla kogo? Bądź bardziej konkretny, Lawrence.

Wzruszył ramionami.



– Dla takich świrów jak ja. W dzisiejszych czasach możemy mieć wszystko, czego chcemy i kiedy chcemy. Wiedziałem, jak znaleźć najobrzydliwsze strony. Najpierw zadowalałem się zdjęciami i filmami. Zwłaszcza dokumentami.

– Znaleźliśmy kilka. W twoim domowym gabinecie.

– Pewnego dnia odwiedził mnie nieznajomy człowiek. Przyszedł do mojego biura jak ty.

– Żeby cię szantażować? – spytałem.

Lipton pokręcił głową.

– Nie, nie żeby szantażować. Powiedział, że chce się dowiedzieć, czego naprawdę chcę. Pod względem seksualnym. I że pomoże mi to dostać. Wyrzuciłem go. Wrócił następnego dnia. Miał na dyskietce wszystko, co kupiłem w sieci. „Więc czego naprawdę chcesz?”, spytał. Chciałem ładnych młodych dziewcząt, wobec których nie miałbym żadnych zobowiązań, przy których nie musiałbym krępować się żadnymi zasadami. Dostarczał mi kilka każdego miesiąca. Dostawałem dokładnie to, o czym marzyłem. Kolor włosów, kształt piersi, rozmiar stóp, piegi, wszystko było, jak chciałem.

– Co działo się z tymi dziewczynami? Mordowałeś je? Musisz mi to powiedzieć.

– Nie jestem mordercą. Lubię na nie patrzeć, kiedy robię im dobrze. Niektórym robiłem naprawdę dobrze. Zabawialiśmy się, a potem mogły sobie iść. Zawsze. Nie wiedziały, kim jestem ani skąd.

– Więc ten układ ci odpowiadał?

Lipton skinął głową i oczy mu się zaświeciły.

– Bardzo. Marzyłem o czymś takim przez całe życie. Rzeczywistość była wspaniała jak marzenia. Oczywiście przyszło mi za to zapłacić.

– Dostałeś rachunek?

– O, tak. Musiałem spotkać się z Wilkiem, przynajmniej myślę, że to był on. Najpierw przysłał emisariusza, ale potem sam zjawił się na spotkanie. Kiedy się go pozna, człowiek wie, że ma się czego bać, i to bardzo. Powiedział, że jest z czerwonej mafii. Wspomniał o KGB, ale nie znam jego powiązań z nimi.

– Czego od ciebie chciał?

– Żebym wszedł z nim w interes, został jego wspólnikiem. Potrzebował doświadczenia mojej firmy w informatyce i Internecie. Seksklub to była dla niego sprawa drugorzędna, dodatek. Siedział w wymuszeniach, praniu i fałszowaniu pieniędzy. Klub to była moja działka. Kiedy tylko zawarliśmy umowę, zacząłem się rozglądać za bogatymi świrami, którzy chcieli spełnić swoje marzenia. Świrami, gotowymi wydać sześciocyfrowe sumy na niewolników, mężczyzn lub kobiety, nieważne. Czasem chodziło o konkretny obiekt, czasem tylko o pewien typ fizyczny.

– Żeby mordować?

– Co tylko chcieli. Powiem ci, o co mu chodziło z tym klubem. Chciał wciągnąć w swoją orbitę bardzo bogatych ludzi dysponujących władzą. Już pozyskaliśmy jednego, senatora z zachodniej Wirginii. Miał wielkie plany.

– Czy Wilk mieszka w Dallas? – spytałem w końcu. – Musisz mi pomóc, jeśli chcesz, żebym ja pomógł tobie.

Lipton pokręcił głową.

– Nie jest stąd. Nie mieszka w Dallas. Nie w Teksasie. To tajemniczy człowiek.

– Ale wiesz, gdzie jest?

Zawahał się, ale w końcu odpowiedział:

– On nie wie, że ja wiem. Zna się na wielu rzeczach, ale nie na komputerach. Raz go wyśledziłem. Był pewien, że przesyła mi zabezpieczone wiadomości, ale złamałem te zabezpieczenia. Musiałem mieć coś na niego.

Powiedział mi, gdzie znaleźć Wilka. A także to, kim jest. Jeśli wierzyć temu, co mówił, znał imię i nazwisko, którymi Pasza Sorokin posługiwał się w Stanach Zjednoczonych.

Ari Ma