Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 28 из 55

Tego dnia kilkakrotnie rozmawiałem z Mo

Późnym popołudniem przyłapałem się na tym, że myślę o wizycie Christine Johnson. W głowie wciąż miałem jej obraz, ściskającej dziecko i bawiącej się z nim. Rozważałem, czy to możliwe, że przyjechała tylko po to, by zobaczyć Alexa i odwiedzić starych znajomych. Serce krajało mi się na myśl o tym, że stracę „wielkoluda”, jak go zawsze nazywałem. Mój wielkolud! Ile radości przyniósł mnie, dzieciom i Nanie. To byłaby niepowetowana strata. Po prostu nie mogłem sobie tego wyobrazić. Ale również nie potrafiłem wyobrazić sobie tego, że na miejscu Christine nie próbowałbym go odzyskać. Te rozważania przypomniały mi o złożonej obietnicy.

Sędzia Brendan Co

– Tu Alex Cross – powiedziałem. – Na razie nie mamy nic nowego. Chodzi o te dzisiejsze wiadomości, które pewnie pan już zna.

Sędzia Co

– Jeszcze jej nie odnaleziono. Ale nie sądzę, by ci dwaj ludzie byli zamieszani w porwanie pańskiej żony. Nadal mamy gorącą nadzieję, że ją znajdziemy.

Zaczął coś mruczeć niezrozumiale. Słuchałem go przez chwilę, próbując dojść, o co mu chodzi, i powiedziałem, że nadal będę go informował. Jeśli sam będę informowany.

Po tej trudnej rozmowie siedziałem chwilę bez ruchu przy biurku. Nagle coś do mnie dotarło: moja grupa miała dzisiaj promocję! Zostaliśmy oficjalnie mianowani agentami. Moi koledzy dostali uprawnienia i przydzielono im zadania. W tej chwili w sali galowej serwowano ciastka i poncz. Nie poszedłem na przyjęcie. Wydało mi się to niestosowne. Zamiast iść na jubel, pojechałem do domu.

Rozdział 57

Ile czasu jej zostało?

Dni? Godzin?

To chyba nie miało znaczenia, prawda? Lizzie Co

Oczywiście poza tymi chwilami, w których była przerażona do utraty zmysłów.

Pływała w marzeniach. Od czwartego roku życia była zapaloną pływaczką. Powtarzalna praca rąk i nóg bez żadnego udziału woli zawsze przenosiła ją w i

Pływała.

Uciekała.

Wyrzuć daleko przed siebie lekko stulone dłonie, ręce ugięte nieznacznie w łokciach, pociągnij w dół, zagarniając wodę. Ręce w dół, do pępka i dalej. Ciągnij!, ciągnij!, kopnięcie nogami, drugie, czujesz w sobie żar, ale woda chłodzi, odświeża, pobudza. Dodaje pewności siebie, dodaje sił.

Myślała o ucieczce przez większą część dnia, jeśli to był dzień. Teraz przeszła do rozważań na i

Jeszcze raz zastanowiła się, co wie o tym miejscu: o garderobie i o tej bestii, tym przerażającym człowieku, który ją więził. O Wilku. Tak drań mówił na siebie. Dlaczego „Wilk”?

Więził ją w jakimś mieście. Była niemal pewna, że jest to miasto na południu Stanów, wielkie, bogate. Może na Florydzie? Ale nie wiedziała, dlaczego tak uważa. Może coś usłyszała i zarejestrowała podświadomie. Od czasu do czasu dochodziły do niej odgłosy wydawanych w tym domu przyjęć albo skromniejszych spotkań towarzyskich. Ale ten robak, jej porywacz, na pewno mieszkał sam. Kto wytrzymałby z takim potworem? Żadna kobieta.

Znała na pamięć niektóre jego żałosne zwyczaje. Kiedy wracał do domu, zwykle włączał telewizję: czasem ESPN, ale częściej CNN. Nieusta

Był duży, silny i miał sadystyczne skło

Jeśli Lizzie wytrzyma tu jeszcze kolejną minutę. Jeśli się nie załamie i nie rozzłości go tak, że skręci jej kark, czym groził jej kilka razy dzie





Wiedział, kim ona jest, i znał różne szczegóły z jej życia, a także z życia Brendana, Brigid, Merry, Gwy

Coraz bardziej jej pożądał. Umiała to wyczuć u mężczyzn. Więc jednak miała nad nim pewną władcę, no nie?

I co ty na to, koleś?, pytała go w myślach. Też cię pierdolę!

Czasem rozluźniał trochę więzy i nawet pozwalał jej pochodzić po domu. Oczywiście związanej, prowadzonej na łańcuchowej smyczy, której koniec zawsze trzymał w ręce. To było potwornie poniżające. Powiedział jej, że wie, co ona o nim myśli. Że będzie delikatniejszy i łagodniejszy, ale żeby żadne głupie myśli nie przychodziły jej do głowy.

Ale cóż i

Drzwi garderoby otworzyły się gwałtownie. Huknęły o ścianę.

Wilk wrzasnął prosto w twarz Lizzie:

– Myślałaś o mnie, no nie?! Zaczynasz popadać w obsesję, Elizabeth. Myślisz o mnie na okrągło!

Niech to diabli, masz rację, dodała w myślach.

– Nawet cieszysz się, że masz towarzystwo. Tęskniłaś za mną, prawda?

Co do tego się mylisz, kompletnie się mylisz, odpowiedziała mu w duchu.

Nienawidziła Wilka do tego stopnia, że wyobrażała sobie niewyobrażalne: że go zabije. Może ten dzień kiedyś nastąpi.

Niech to sobie wyobrażę, pomyślała. Boże, jeśli mi na czymś zależy, to na tym, żeby zabić go własnymi rękami. To byłaby najdoskonalsza ucieczka. Nigdy by mnie nie złapał.

Rozdział 58

Tej samej nocy Wilk miał spotkanie z dwoma hokeistami w hotelu Caesar w Atlantic City w New Jersey. Apartament, w którym się zatrzymał, był cały wyłożony złotą tapetą i miał okna wychodzące na Atlantyk. Z szacunku dla swoich gości, gwiazd sportu, włożył drogi ciemny garnitur od Prady.

Rolę łącznika pełnił bogaty właściciel sieci kablowej. Zjawił się w apartamencie „Neron”, prowadząc dwóch hokeistów: Aleksieja Dobuszkina i Ilię Teptewa. Obaj grali w Philadelphia Flyers. Byli najwyższej klasy obrońcami i mieli opinię twardzieli, ponieważ byli ogromnymi szybkimi facetami, którzy potrafili narobić wiele szkód przeciwnikowi. Wilk niezbyt wierzył w tę ich twardość, ale był wielkim fanem samej gry.

– Uwielbiam amerykański hokej – powiedział, witając ich szerokim uśmiechem i wyciągniętą ręką.

Aleksiej i Ilia skinęli mu głową, ale żadna z gwiazd nie była łaskawa podać mu ręki. Wilk poczuł się obrażony, nie okazał tego jednak. Uśmiechał się nadal i uznał, że gwiazdy są zbyt głupie, by zrozumieć, z kim mają do czynienia. Zbyt wiele razy dostali hokejowymi kijami w łeb.

– Ktoś ma chęć na drinka? – zapytał swoich gości. – Stolicznaja? Na co macie ochotę?

– Ja pasuję – powiedział właściciel kablówki, niewiarygodnie nadęty facet, ale Wilk przywykł do tego, że Amerykanie z reguły mieli wygórowane mniemanie na swój temat.

– Niet – odparł pogardliwie Ilia, jakby gospodarz był barmanem lub kelnerem. Ilia pochodził z Woskriesienska i liczył sobie dwadzieścia dwa lata. Miał sześć stóp pięć cali wzrostu, krótko obcięte włosy, kilkudniowy zarost i wielką jak głaz głowę na niezwykle grubej szyi.