Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 115 из 120

Było to najprzyjemniejsze popołudnie, jakie Albert Neri spędził, odkąd był małym chłopcem, od czasów poprzedzających śmierć rodziców, kiedy miał zaledwie piętnaście lat. Don Corleone był niezwykle miły i ucieszył się usłyszawszy, że rodzice Neriego pochodzili z wioski położonej o kilka minut drogi od jego własnej. Rozmowa była przyjemna, jedzenie wyborne, wino soczyście czerwone. Neriego uderzyła myśl, że wreszcie jest naprawdę wśród swoich. Rozumiał, że jest tylko przypadkowym gościem, ale czuł, że mógłby znaleźć sobie stałe miejsce i być szczęśliwym w takim świecie.

Michael i don odprowadzili go do samochodu. Don uścisnął mu dłoń.

– Świetny z pana chłopak. Mojego tu obecnego syna, Michaela, uczyłem handlu oliwą. Ja się starzeję, chcę się wycofać. A on przychodzi do mnie i powiada, że chce interweniować w tej pana drobnej sprawie. Mówię mu, żeby dalej się uczył o oliwie. Ale nie chce mi dać spokoju. Powiada: jest jeden fajny chłop, Sycylijczyk, i robią mu takie świństwo. I nie ustępował, nie dawał mi spokoju, dopóki sam się tym nie zainteresowałem. Mówię to panu dlatego, żeby potwierdzić, że miał słuszność. Teraz, kiedy pana poznałem, cieszę się, że zadaliśmy sobie ten trud. Więc jeżeli możemy jeszcze coś dla pana zrobić, niech pan tylko poprosi. Rozumie pan? Jesteśmy do pańskich usług.

(Wspominając uprzejmość dona, Neri żałował, że ten wspaniały człowiek nie żyje i nie zobaczy, jaka usługa zostanie wyświadczona tego dnia).

Neriemu potrzeba było niespełna trzech dni, aby powziąć decyzję. Rozumiał, że się o niego ubiegano, ale zrozumiał też coś więcej. Że Rodzina Corleone pochwalała ten jego czyn, za który społeczeństwo go potępiło i ukarało. Że Rodzina Corleone go ceni, a społeczeństwo nie. Zrozumiał, że będzie mu lepiej w świecie stworzonym przez Corleone’ów niż w świecie zewnętrznym. I zrozumiał, że Rodzina Corleone jest w swoim węższym zakresie potężniejsza.

Odwiedził ponownie Michaela i wyłożył karty na stół. Nie chce pracować w Vegas, ale przyjąłby pracę dla Rodziny w Nowym Jorku. Jasno przedstawił swoją lojalność. Michael był wzruszony, to Neri widział. Doszli do porozumienia. Ale Michael nalegał, żeby Neri najpierw zrobił sobie wakacje w Miami, w tamtejszym hotelu Rodziny, z pokryciem wszystkich kosztów i miesięczną pensją wypłaconą z góry, ażeby mógł mieć gotówkę niezbędną do zabawienia się jak należy.

Wakacje te były dla Neriego pierwszym posmakiem luksusu. Personel hotelu opiekował się nim specjalnie, powtarzając: „A, pan jest przyjacielem Michaela Corleone”. Wiadomość ta się rozeszła. Dostał jeden ze zbytkownych apartamentów, a nie skromny mały pokój, którym można by zbyć ubogiego krewnego. Kierownik nocnego klubu w hotelu dostarczał mu pięknych dziewczyn. Kiedy Neri wrócił do Nowego Jorku, miał zupełnie odmie

Został wcielony do regime’u Clemenzy i stara

Clemenza piał z zachwytu na jego temat. Neri to był fenomen, nowy Luca Brasi. Będzie lepszy niż Luca, chełpił się Clemenza. Wszak Neri to było jego odkrycie. Fizycznie ten człowiek był cudem. Miał taki refleks i koordynację, że mógłby być drugim Joe’em di Maggio. Clemenza wiedział też, że Neri nie jest człowiekiem nadającym się do pokierowania przez kogoś takiego jak on. Neri miał więc być odpowiedzialny bezpośrednio przed Michaelem Corleone, z Tomem Hagenem jako niezbędnym buforem. Był „specjalny” i jako taki otrzymywał wysoką pensję, ale nie miał własnego źródła utrzymania – bukmacherki czy silnorękich operacji. Widać było wyraźnie, że żywi ogromny szacunek dla Michaela Corleone, i któregoś dnia Hagen powiedział żartem do Michaela:

– No, teraz masz swojego Lucę.

Michael kiwnął głową. To on tego dokonał. Albert Neri był mu oddany na śmierć i życie. A oczywiście tej sztuki nauczył Michaela sam don. Ucząc się interesów, spędzając długie dnie pod kuratelą ojca, Michael zapytał go kiedyś:

– Jak to się stało, że używałeś takiego typa, jak Luca Brasi? Takiego zwierzęcia?

Don przystąpił wtedy do pouczenia syna.

– Są na tym świecie ludzie – mówił – którzy chodzą, dopraszając się śmierci. Musiałeś ich zauważyć. Awanturują się przy grze, wyskakują rozwścieczeni z samochodów, jeżeli ktoś choćby obtarł im błotnik, upokarzają i maltretują ludzi, których możliwości nie znają. Widziałem kiedyś takiego głupca, który umyślnie rozjuszył grupę niebezpiecznych typów, będąc samemu bez żadnych środków ochrony. To są faceci, którzy wędrują po świecie, wołając: „Zabijcie mnie!”. Zawsze znajdzie się ktoś gotowy spełnić ich prośbę. Co dzień czytamy o tym w gazetach. Ma się rozumieć, tacy ludzie wyrządzają też i

Luca Brasi był takim człowiekiem. Ale był tak nadzwyczajny, że przez długi czas nikt nie mógł go zabić. Większość tych ludzi nas nie interesuje, ale taki Brasi jest potężną bronią. Sęk w tym, że ponieważ nie boi się śmierci, a nawet jej szuka, trzeba się stać jedyną osobą na świecie, z której ręki naprawdę nie chce zginąć. Czuje tylko ten jeden lęk: nie przed śmiercią, ale że właśnie ty możesz być tym, który go zabije. Wtedy jest twój.

Była to jedna z najce

I wreszcie teraz Albert Neri, samotny w swoim mieszkaniu w Bronksie, miał znowu włożyć mundur policyjny. Wyszczotkował go stara





Rozdział 31

Tego samego dnia dwie limuzyny stanęły na placyku w Long Beach. Jeden z tych dużych samochodów czekał, ażeby zawieźć na lotnisko Co

Druga limuzyna miała zawieźć Kay i dzieci do New Hampshire, w odwiedziny do jej rodziców. Michael musiał pozostać w ośrodku; miał sprawy zbyt pilne, aby wyjechać.

Poprzedniego wieczora dał także znać Carlowi Rizzi, że życzy sobie, aby pozostał w ośrodku przez kilka dni, że będzie mógł pojechać do żony i dzieci pod koniec tygodnia. Co

– Jeżeli nie przyjedziesz za dwa dni, wrócę po ciebie – zagroziła mu.

Obdarzył ją uprzejmym mężowskim uśmiechem seksualnego porozumienia.

– Przyjadę.

Wychyliła się przez okno samochodu.

– Jak myślisz, po co Michael cię potrzebuje? – spytała. Stroskane zmarszczenie brwi sprawiło, że wyglądała staro i niepociągająco. Carlo wzruszył ramionami.

– Obiecywał mi dobry interes. Może to o tym chce pomówić. Tak przynajmniej dawał do zrozumienia. – Carlo nie wiedział o spotkaniu z Rodziną Barzinich, naznaczonym na ten wieczór.

– Naprawdę, Carlo? – spytała skwapliwie Co

Carlo kiwnął głową uspokajająco. Limuzyna ruszyła przez bramę ośrodka.

Dopiero kiedy pierwszy samochód odjechał, zjawił się Michael, aby pożegnać Kay i dwoje swych dzieci. Carlo też podszedł, życząc Kay szczęśliwej podróży i przyjemnych wakacji. Wreszcie i druga limuzyna ruszyła i wyjechała za bramę. Michael powiedział: