Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 8 из 90

Otworzył im Monsieur Leblond. Był to niski, drobny, łysiejący mężczyzna w okularach: w swoim ciemnoszarym garniturze i srebrnym krawacie wyglądał jak lokaj. Wprowadził ich do pokoju z oknami wychodzącymi na tyły posesji, w której odbywała się poprzednia rozmowa wstępna. Wysokie okna i wymyślne gzymsy sugerowały, że był to kiedyś elegancki salon, ale teraz podłogę pokrywał dywan z tworzywa sztucznego, a całe umeblowanie stanowiło zwyczajne tanie biurko oraz kilka plastykowych krzeseł pomarańczowego koloru.

– Zaczekajcie tu chwilę – powiedział Leblond. Głos miał cichy, niewyraźny i suchy jak kurz. Lekki, ale wyczuwalny akcent nasuwał podejrzenie, że Leblond nie jest jego prawdziwym nazwiskiem. Wyszedł i

Jean-Pierre usiadł na jednym z plastykowych krzeseł. Raoul nie poszedł za jego przykładem. W tym pokoju, pomyślał Jean-Pierre, ten suchy głos powiedział do mnie: „Od dziecka byliście skromnym, lojalnym członkiem partii. Wasz charakter i tradycje waszej rodziny pozwalają przypuszczać, że będziecie dobrze służyć partii w poufnej misji”.

Mam nadzieję, że nie zniszczyłem wszystkiego sprawą z Jane, pomyślał. Leblond wrócił z jakimś mężczyzną. Stanęli w progu i gospodarz wskazał na Jean-Pierre’a. Nieznajomy przyjrzał mu się uważnie, jakby chciał sobie dobrze utrwalić w pamięci jego twarz. Jean-Pierre wytrzymał jego spojrzenie. Mężczyzna był olbrzymem o szerokich barach gracza w amerykański futbol. Włosy po bokach głowy miał długie, ale przerzedzone na ciemieniu, i nosił obwisłe wąsy. Ubrany był w marynarkę z zielonego sztruksu, rozdartą na rękawie. Po kilku sekundach skinął głową i wyszedł.

Leblond zamknął za nim drzwi i usiadł za biurkiem.

– Zdarzyła się katastrofa – powiedział.

A więc nie chodzi o Jane, pomyślał z ulgą Jean-Pierre. Chwała Bogu.

– W kręgu naszych przyjaciół działa agent CIA – ciągnął Leblond.

– O Boże! – jęknął Jean-Pierre.

– To nie ta katastrofa – burknął z irytacją Leblond. – Obecność amerykańskiego szpiega wśród naszych przyjaciół nie jest niczym zaskakującym. Bez wątpienia nie brak tam również agentów wywiadu izraelskiego i południowoafrykańskiego oraz francuskiego. Od czego są ci ludzie, jeśli nie od infiltrowania grup młodych aktywistów politycznych? My, oczywiście, też mamy wśród nich swojego człowieka.

– Kogo?

– Was.

– Och! – Jean-Pierre’a zatkało; nie uważał siebie za szpiega, takiego prawdziwego. Ale cóż i

– Niejaki Ellis Thaler.

Wstrząśnięty Jean-Pierre zerwał się z krzesła.

– Ellis?

– Znacie go. I to dobrze.

– Ellis szpiegiem CIA?

– Siadajcie – powiedział spokojnie Leblond. – Problem nie w tym, kim jest, ale co zrobił.

Jean-Pierre pomyślał natychmiast, że jeśli Jane dowie się o tym, rzuci Ellisa jak gorącą cegłę. Czy pozwolą mi powiedzieć jej o tym? Jeśli nie, to czy dowie się tego z jakiegoś i

Leblond nadal coś mówił. Jean-Pierre z wysiłkiem skoncentrował się na jego słowach.

– Katastrofa, o której wspomniałem, polega na tym, że Ellis zastawił pułapkę i złowił w nią kogoś dosyć dla nas ważnego.

Jean-Pierre’owi przypomniało się, że Raoul mówił mu o aresztowaniu Rahmiego Coskuna.

– To Rahmi jest dla nas kimś ważnym?

– Nie chodzi o Rahmiego.

– A więc o kogo?

– Nie musicie wiedzieć.

– To po co mnie tu wezwano?





– Zamknijcie się i słuchajcie – warknął Leblond i po raz pierwszy Jean-Pierre poczuł przed nim respekt. – Nie miałem, oczywiście, przyjemności poznania waszego przyjaciela Ellisa. Tak się nieszczęśliwie składa, że Raoul też nie.

W związku z tym żaden z nas nie wie, jak on wygląda. Ale wy to wiecie. I właśnie dlatego tu jesteście. Czy wiecie również, gdzie mieszka Ellis?

– Tak. Wynajmuje pokój nad restauracją przy rue de l’Ancie

– Czy okna tego pokoju wychodzą na ulicę?

Jean-Pierre zmarszczył w zamyśleniu czoło. Był tam tylko raz – Ellis rzadko zapraszał kogoś do siebie.

– Chyba tak.

– Nie macie pewności?

– Niech się zastanowię. – Był tam późnym wieczorem z Jane i paczką i

– Takie, że będziecie mogli dać sygnał.

– Ja? Jaki sygnał? Komu?

Leblond posłał mu groźne spojrzenie.

– Przepraszam – powiedział Jean-Pierre.

Leblond zawahał się. Kiedy odezwał się ponownie, jego głos był już o ton łagodniejszy, chociaż twarz miał nadal nieprzeniknioną.

– Przechodzicie chrzest bojowy. Przykro mi, że wykorzystuję was w… akcji… takiej jak ta, mimo że nic jeszcze dla nas nie zrobiliście. Ale znacie Ellisa i jesteście pod ręką, a nie mamy w tej chwili do dyspozycji nikogo i

Raoul przestąpił z nogi na nogę jak pies, który słyszy swoje imię w prowadzonej przez ludzi rozmowie.

– A jeśli Ellisa nie będzie w domu? – spytał Jean-Pierre.

– Porozmawiacie wtedy z sąsiadami. Spróbujecie się dowiedzieć, dokąd wyszedł i kiedy wróci. Jeśli okaże się, że wyszedł tylko na kilka minut, albo nawet na godzinę, poczekacie na niego. Kiedy wróci, postąpicie w następujący sposób: wejdziecie z nim do mieszkania, podejdziecie do okna i pokażecie się Raoulowi. Wasze pojawienie się w oknie będzie sygnałem, że Ellis jest w mieszkaniu

– a więc cokolwiek będziecie robić, nie podchodźcie do okna, jeśli go tam nie będzie. Zrozumieliście?

– Wiem, czego ode mnie chcecie – powiedział Jean-Pierre. – Nie rozumiem tylko, co to ma na celu.

– Identyfikację Ellisa.

– A kiedy już go wskażę?

Leblond udzielił Jean-Pierre’owi odpowiedzi, której ten miał nadzieję nie usłyszeć i odpowiedź ta przeraziła go do głębi.

– Zabijemy go, oczywiście.

ROZDZIAŁ 3

Jane rozłożyła cerowany biały obrus na malutkim stoliczku Ellisa i ustawiła na nim dwa nakrycia z zestawem sfatygowanych sztućców. W szafce pod zlewem znalazła butelkę Fleurie i otworzyła ją. Kusiło ją, żeby spróbować wina, ale postanowiła zaczekać z tym na Ellisa. Wyjęła szklanki, sól, pieprz, musztardę i papierowe serwetki. Pomyślała, czyby nie zacząć czasem przygotowywania posiłku. Nie, lepiej zostawić to jemu.

Nie podobał jej się pokój Ellisa. Był pusty, ciasny i bezosobowy. Kiedy po raz pierwszy go zobaczyła, przeżyła mały szok. Umawiała się już od jakiegoś czasu z tym miłym, zrelaksowanym, dojrzałym mężczyzną i wyobrażała sobie, że mieszka w atrakcyjnym, komfortowym apartamencie pełnym pamiątek z bogatej w doświadczenia przeszłości, w warunkach odzwierciedlających jego osobowość. Tymczasem z wyglądu tej klitki trudno byłoby odgadnąć, że był już kiedyś żonaty, walczył na wojnie, zażywał LSD i kapitanował szkolnej drużynie futbolowej. Zimne białe ściany zdobiło kilka przypadkowo dobranych plakatów. Porcelanowa zastawa ze sklepów ze starzyzną, byle jakie aluminiowe garnki. W kieszonkowych wydaniach tomików poezji nie było żadnych dedykacji. Dżinsy i swetry trzymał w plastykowej walizce wsuniętej pod rozchwierutane łóżko. A gdzie stare świadectwa szkolne, gdzie fotografie siostrzeńców i siostrzenic, gdzie przechowywana jak największy skarb kopia „Heartbreak Hotel”, gdzie pamiątkowy scyzoryk z Bolonii albo z Niagara Falls, gdzie talerz z drewna lękowego, który każdy wcześniej czy później otrzymuje w prezencie od rodziców? W pokoju nie było nic naprawdę ważnego, żadnego z tych przedmiotów, które trzyma się nie przez wzgląd na to, czym są, lecz na to, co sobą reprezentują; nie było najmniejszej cząstki jego duszy.