Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 53 из 90

Ellis wytężył słuch i usłyszał złowrogi warkot wirników nadlatujących helikopterów. Zakotłowało mu się w żołądku: nerwy. Tak zapewne czuły się żółtki kryjące się w ociekającej wilgocią dżungli, pomyślał, kiedy słyszały, jak przez deszczowe chmury nadlatuje ku nim mój szturmowy helikopter. Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie, mój drogi.

Poluzował zawleczki w odpalaczu.

Ryk helikopterów przybliżył się, ale wciąż nie było ich widać. Ciekawe, ile ich jest? Na podstawie hałasu, jaki robiły, nie potrafił tego stwierdzić. Dostrzegł coś kątem oka i spojrzawszy w tamtą stronę, zobaczył partyzanta dającego nura w rzekę z przeciwległego brzegu i płynącego w jego kierunku. Kiedy postać pływaka wynurzyła się nie opodal, rozpoznał pokiereszowaną twarz Shahaziego Gula, brata akuszerki. Specjalnością Shahaziego były miny. Przemknął obok Ellisa i skrył się w chacie.

Na kilka minut w wiosce zapanował bezruch i nie słychać było nic, prócz przerażającego warkotu łopatek helikopterów. Gdy Ellis pomyślał – Jezu, ile ich, do diabła, przysłali? – znad urwiska na pełnym gazie wyprysnął pierwszy i skierował się ku wiosce. Niczym gigantyczny koliber zawisł niezdecydowanie nad mostem.

Był to Mi-24, znany na Zachodzie jako Hind (Rosjanie nazywali go Garbusem z powodu beczkowatych, bliźniaczych silników turbośmigłowych, zamontowanych na dachu kabiny pasażerskiej). Strzelec zajmował pozycję nisko w dziobie maszyny, mając trochę wyżej za sobą pilota, wyglądającego, jakby siedział temu pierwszemu na barana, a otaczające cały pokład nawigacyjny okna przypominały wielofasetkowe oko jakiegoś monstrualnego owada. Helikopter wyposażony był w trójkołowe podwozie i krótkie, grube płetwy z podwieszonymi wyrzutniami rakiet.

Jak, do cholery, garstka obszarpanych dzikusów mogła walczyć przeciwko takiej machinie zniszczenia?

Znad urwiska wypadło kolejno jeszcze pięć Hindów. Przeleciały nad wioską i okolicznymi terenami węsząc, jak domyślał się Ellis, w poszukiwaniu pozycji wroga. Były to rutynowe środki ostrożności – Rosjanie nie mieli żadnych podstaw, by spodziewać się zdecydowanego oporu, sądzili bowiem, że ich atak będzie zaskoczeniem.

Zaczęły się pojawiać helikoptery i

Z lądujących Hipów wyskakiwali żołnierze i padając na ziemię kierowali lufy karabinów na wioskę, ale nie otwierali ognia.

Żeby zająć wioskę, musieli przedostać się przez rzekę, żeby zaś przedostać się przez rzekę, musieli zdobyć most. Ale tego jeszcze nie wiedzieli. Byli po prostu ostrożni – spodziewali się, że zaskoczenie ułatwi im zwycięstwo.

Ellis obawiał się, że wioska może im się wydać podejrzanie wyludniona.





W kilka minut po pojawieniu się pierwszego helikoptera powi

Shahazi zaminował tamto pole jęczmienia, przypomniało się Ellisowi. Dlaczego żadna z min jeszcze nie wybuchła? W chwilę później przyszła odpowiedź. Jeden z żołnierzy – przypuszczalnie oficer – wstał i wydał krzykiem rozkaz. Dwudziestu kilku ludzi poderwało się na nogi i ruszyło biegiem w kierunku mostu. Nagle rozległ się ogłuszający huk, głośny nawet na tle helikopterowego hurgotu, po nim drugi i jeszcze jeden. Ziemia zdawała się eksplodować pod stopami biegnących żołnierzy (Ellis pomyślał, że Shahazi nafaszerował swoje miny dodatkowym ładunkiem TNT). Przesłoniły ich chmury brązowej ziemi i złocistego jęczmienia; wszystkich prócz jednego, którego wyrzuciło wysoko w powietrze i spadał teraz wolno, wirując w locie jak akrobata, aż w końcu rąbnął o ziemię i znieruchomiał w powykręcanej pozie. Gdy zamarły echa wybuchów, rozległ się i

Zaskoczenie dało partyzantom ogromną przewagę wstępną, ale nie będzie ona trwać wiecznie: sowiecki dowódca szybko wprowadzi ład w szeregi swoich żołnierzy. Ale zanim zdoła cokolwiek osiągnąć, musi oczyścić podejście do mostu. Eksplodował jeden z Hipów stojących na polu jęczmienia i Ellis pomyślał, że pewnie trafili go Yussuf z Abdurem. Zrobiło to na nim wrażenie – chociaż donośność dashoki wynosi milę, a helikoptery nie stały dalej jak pół mili, trzeba było nie lada strzelca, żeby zniszczyć jednego z nich z takiej odległości.

Hindy – garbate maszyny szturmowe – znajdowały się wciąż w powietrzu i krążyły nad wioską. Rosyjski dowódca wprowadził je teraz do akcji. Jeden przeleciał lotem koszącym nad rzeką i zasypał gradem pocisków pole minowe Shahaziego. Yussuf i Abdur otworzyli do niego ogień, ale chybili. Miny Shahaziego wybuchały jedna po drugiej nie czyniąc nikomu krzywdy. Wolałbym, żeby te miny bardziej przetrzebiły nieprzyjaciela, pomyślał z niepokojem Ellis. Dwudziestu ludzi ze stu pięćdziesięciu to niewiele. Hind wzbił się znowu w górę przegnany przez Yussufa, ale na pole minowe, ziejąc ogniem, nurkował już drugi. Yussuf i Abdur przywitali go długimi seriami. Maszyna zatoczyła się nagle tracąc część płetwy i helikopter runął nosem w dół do rzeki. Piękny strzał, Yussuf! – pomyślał Ellis. Ale podejście do mostu zostało oczyszczone, a Rosjanie wciąż mieli ponad stu ludzi i dziesięć helikopterów, i Ellis uświadomił sobie z dreszczem niepokoju, że partyzanci mogą przegrać tę bitwę.

Rosjanie nabrali teraz animuszu i większość z nich – według oceny Ellisa ponad osiemdziesięciu – prowadząc ciągły ogień, zaczęła pełznąć w kierunku mostu. Nie wyglądają na pozbawionych morale czy niezdyscyplinowanych, jak twierdzą amerykańskie gazety, pomyślał Ellis, chyba że to jakiś doborowy oddział. Potem zauważył, że wszyscy żołnierze są białoskórzy. Nie było między nimi Afgańczyków. Zupełnie jak w Wietnamie, gdzie południowych żółtków zawsze trzymano z dala od wszystkiego, co ważne.

Nagle zaległa cisza. Wymiana ognia między Rosjanami zajmującymi pozycje na polu jęczmienia a partyzantami kryjącymi się w wiosce prowadzona była w sposób chaotyczny, przy czym Rosjanie strzelali mniej lub bardziej na oślep, a partyzanci oszczędzali amunicję. Ellis spojrzał w górę. Hindy skierowały się teraz w stronę urwiska, skąd prowadzili, ogień Yussuf z Abdurem. Sowiecki dowódca słusznie uznał ciężkie karabiny maszynowe za swój główny cel.

Obserwując Hinda spadającego lotem ślizgowym na strzelców ukrytych pod szczytem urwiska, Ellis nie mógł się oprzeć uczuciu podziwu dla pilota, który szedł prosto na karabiny. Wiedział, ile nerwów to kosztuje. Maszyna położyła się w ciasny wiraż i odbiła w bok – nie trafili się nawzajem.

Szansę mają mniej więcej równe, pomyślał Ellis: Yussufowi łatwiej było ze stacjonarnej pozycji dokładnie celować do znajdującego się w ruchu helikoptera, ale z tego samego powodu sam stanowił łatwiejszy cel, bo tkwił w jednym miejscu. Ellis przypomniał sobie, że rakiety podwieszone pod płetwami Hinda są odpalane przez pilota, natomiast karabin maszynowy w nosie maszyny obsługuje strzelec pokładowy. W tak przerażających okolicznościach trudno będzie pilotowi celować dokładnie, pomyślał; a ponieważ dashoki przewyższały donośnością czterolufowe karabiny typu Gatling, w jakie uzbrojony był helikopter, być może Yussuf z Abdurem mają minimalną przewagę.

Przez wzgląd na dobro nas wszystkich mam taką nadzieję, pomyślał Ellis. Niczym jastrząb spadający na królika opuścił się w kierunku urwiska następny