Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 51 из 90

– Powiedz Alishanowi, żeby więcej odpoczywał – powiedziała. Mohammed potrząsnął głową.

– On się mnie nie słucha – oznajmił. – Ty mu powiedz.

Jane roześmiała się. W ustach Afgańczyka żart ten brzmiał niemal feministycznie.

– Po co Jean-Pierre poszedł do Skabun? – spytał Mohammed.

– Dziś rano było tam bombardowanie.

– Nic podobnego.

– Oczywiście, że by… – Jane urwała nagle. Mohammed wzruszył ramionami.

– Byłem tam cały dzień z Masudem. Coś ci się pewnie pomyliło. Starała się zachować spokojny wyraz twarzy.

– Tak. Musiałam się przesłyszeć.

– Dziękuję za pigułki. – Wyszedł.

Jane usiadła ciężko na stołku. W Skabun nie było żadnego bombardowania. Jean-Pierre poszedł na spotkanie z Anatolijem. Nie bardzo rozumiała, jak to zorganizował, ale nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości.

Co robić?

Jeśli Jean-Pierre wiedział o jutrzejszym spotkaniu przywódców i zdołał przekazać tę informację Rosjanom, to Rosjanie mogą zaatakować…

Mogą w jeden dzień zlikwidować całe dowództwo afgańskiego ruchu oporu. Musi się zobaczyć z Ellisem.

Owinęła Chantal w szal – na dworze już się trochę ochłodziło – i wyszła z chaty, kierując się w stronę meczetu. Ellis był wśród mężczyzn zgromadzonych na dziedzińcu i wraz z Masudem, Mohammedem oraz człowiekiem w przepasce na oku studiował mapy Jean-Pierre’a. Część partyzantów przekazywała sobie nargile, i

– Ellis – powiedziała. Podniósł wzrok. – Muszę z tobą pomówić. Możesz mi poświęcić chwilę?

Wstał. Wyszli przez sklepioną bramę i stanęli przed meczetem.

– O co chodzi? – spytał.

– Czy Jean-Pierre wie o tej naradzie, którą zwołałeś, o spotkaniu wszystkich przywódców ruchu oporu?

– Tak. Był przy tym, kiedy po raz pierwszy poruszaliśmy ten temat z Masudem. Wyciągał mi kulę z tyłka. Czemu pytasz?

Serce Jane zamarło. Łudziła się jeszcze, że Jean-Pierre o niczym nie wie. Teraz nie miała wyboru. Rozejrzała się dokoła. W zasięgu głosu nie było nikogo; zresztą rozmawiali po angielsku.

– Mam ci coś do powiedzenia – zaczęła – ale musisz mi obiecać, że nie stanie mu się żadna krzywda.

Przez moment patrzył na nią oszołomiony.

– O, kurczę – wykrzyknął nagle rozogniony. – Ja chromolę, o kurczę. Pracuje dla nich. Oczywiście! Że też wcześniej na to nie wpadłem. To pewnie on nadał tym skurwielom moje mieszkanie w Paryżu! To on ich informował o konwojach – dlatego tyle wpadło! Sukinsyn… – Urwał nagle i po chwili odezwał się nieco łagodniej. – To musi być dla ciebie straszne.

– Tak – przyznała. Twarz sama jej się wykrzywiła, z oczu trysnęły łzy i zaczęła szlochać. Zrobiło się jej słabo, głupio i wstyd, że płacze, ale czuła jednocześnie, jak wielki ciężar spada jej z serca.

Ellis otoczył ją i Chantal ramieniem.

– Biedactwo – powiedział.

– Tak – zaszlochała. – To było okropne.

– Od kiedy wiesz?

– Od kilku tygodni.

– Nie wiedziałaś, kiedy za niego wychodziłaś?

– Nie.

– Obaj – powiedział. – Obaj ci to zrobiliśmy.

– Tak.

– Wdepnęłaś w niewłaściwe towarzystwo.

Ukryła twarz w jego koszuli i na wspomnienie tych wszystkich kłamstw, tych zdrad, tego straconego czasu i zawiedzionej miłości rozpłakała się na dobre. Chantal też zaczęła płakać. Ellis przytulił Jane i głaskał ją po włosach, aż wreszcie przestała drżeć. Uspokajała się powoli. W końcu wytarła nos rękawem.

– Bo to było tak – powiedziała. – Rozwaliłam mu radio i myślałam, że już nie będzie mógł się z nimi porozumiewać; ale dzisiaj został wezwany do Skabun do ra

Z meczetu wyszedł Mohammed. Ellis zmieszał się i wypuścił Jane z objęć.





– O co chodzi? – spytał Mohammeda po francusku.

– Kłócą się – padła odpowiedź. – Jedni mówią, że to dobry plan i pomoże nam pokonać Rosjan. I

– Zaraz – powiedział Ellis. – Wynikło coś nowego.

O Boże, pomyślała Jane, Mohammed kogoś zabije, kiedy to usłyszy…

– Był przeciek.

– Co chcesz przez to powiedzieć? – spytał Mohammed z groźną nutą w głosie.

Ellis zawahał się, jakby miał jakieś opory przed wyjawieniem tajemnicy.

– Istnieje możliwość, że Rosjanie wiedzą o naradzie… – wydusił w końcu z siebie.

– Kto? – syknął Mohammed. – Kto jest zdrajcą?

– Prawdopodobnie lekarz, ale…

– Od kiedy to wiesz? – ryknął Mohammed na Jane.

– Zwracaj się do mnie grzecznie albo wcale – odpysknęła.

– Przestańcie – wtrącił się Ellis.

Jane nie zamierzała darować Mohammedowi tego oskarżycielskiego tonu.

– Ostrzegłam cię, nie pamiętasz? – wyrzuciła z siebie. – Powiedziałam ci, żebyś zmienił trasę konwoju. Ocaliłam ci twoje cholerne życie, więc teraz nie wytykaj mnie palcem.

Wściekłość wyparowała z Mohammeda; wyglądał na trochę zakłopotanego.

– A więc to dlatego zmieniono trasę – powiedział Ellis. Spojrzał na Jane z pewnym podziwem.

– Gdzie on teraz jest? – spytał Mohammed.

– Nie wiemy – odparł Ellis.

– Kiedy wróci, musi zginąć.

– Nie! – krzyknęła Jane.

Ellis położył jej ostrzegawczo dłoń na ramieniu i zwrócił się do Mohammeda:

– Zabiłbyś człowieka, który ocalił życie tylu twoim towarzyszom?

– Musi za to odpowiedzieć.

Mohammed mówił o tym, co będzie, jeśli Jean-Pierre wróci, a Jane uświadomiła sobie, iż wierzy w jego powrót. Na pewno nie porzuciłby jej z ich dzieckiem!

– Jeśli jest zdrajcą – mówił Ellis – i jeśli udało mu się skontaktować z Rosjanami, to powiedział im o jutrzejszym spotkaniu. W takim przypadku na pewno zaatakują i spróbują pojmać Masuda.

– Niedobrze – stwierdził Mohammed. – Masud musi natychmiast odejść. Trzeba będzie odwołać naradę…

– Niekoniecznie – powiedział Ellis. – Zastanów się tylko. Możemy to wykorzystać.

– Jak?

– Szczerze mówiąc, im więcej o tym myślę, tym bardziej mi się to podoba. Może się okazać, że to najlepsze, co mogło się zdarzyć…

ROZDZIAŁ 12

O świcie ewakuowali wioskę Darg. Ludzie Masuda chodzili od chaty do chaty, budzili łagodnie mieszkańców i mówili im, że ich wioska ma dzisiaj zostać zaatakowana przez Rosjan i muszą się przenieść w wyższe partie Doliny, do Bandy, zabierając ze sobą swój najce

Darg różniła się kształtem od Bandy. W Bandzie chaty skupiały się na wschodnim krańcu równiny, gdzie Dolina zwężała się i podłoże było skaliste. W Darg wszystkie chaty stłoczone były na maleńkiej półce pomiędzy podnóżem urwiska a brzegiem rzeki. Na wprost meczetu był most, a pola uprawne rozciągały się po drugiej stronie rzeki.

Było to idealne miejsce na urządzenie zasadzki.

Masud przez noc obmyślił plan i teraz Mohammed z Alishanem wydawali stosowne dyspozycje. Obydwaj – wysoki, przystojny i pełen gracji Mohammed oraz niski i brzydki Alishan, poruszali się ze spokojną pewnością i wydawali instrukcje przyciszonymi głosami, naśladując opanowany sposób bycia swego przywódcy.

Zakładając ładunki Ellis zastanawiał się, czy Sowieci się pojawią. Jean-Pierre nie wrócił, raczej więc na pewno udało mu się skontaktować ze swoimi mocodawcami; było niemal nie do pomyślenia, żeby ci oparli się pokusie pojmania lub zabicia Masuda. Ale to tylko przypuszczenia. Gdyby się nie zjawili, Ellis wyszedłby na głupca nakłaniającego Masuda do zastawienia wymyślnej pułapki na ofiarę, która się nie pojawiła. Partyzanci nie zawarliby paktu z głupcem. Jeśli jednak Sowieci przyjdą, rozumował Ellis, i jeśli zasadzka zda egzamin, wzrost prestiżu Masuda może wystarczyć do przypieczętowania całego układu.