Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 45 из 90

To powi

– Jeśli dobrze się spiszesz – powiedział Jean-Pierre – dam ci tyle pastylek, ile będziesz chciał. Ale nie próbuj mnie oszukać – jeśli to zrobisz, dowiem się i nigdy nie dam ci już ani jednej, i ból brzucha będzie się stawał coraz większy i większy, spuchniesz, a w końcu twoje kiszki wybuchną jak granat i umrzesz w męczarniach. Zrozumiałeś?

– Tak.

Jean-Pierre przyglądał mu się w zapadających ciemnościach. Widział połyskujące białka szalonych oczu. Malang był chyba nie na żarty przerażony. Jean- Pierre dał mu resztę tabletek diamorfiny.

– Jedz po jednej co rano, dopóki nie wrócisz do Bandy. Tamten pokiwał skwapliwie głową.

– Teraz idź już i nie próbuj mnie oszukać.

Mężczyzna odwrócił się i ruszył wyboistą ścieżką dziwacznym, zwierzęcym kłusem. Patrząc za nim, jak znika w gęstniejącym mroku, Jean-Pierre pomyślał: w twoich brudnych łapach leży teraz przyszłość tego kraju, nieszczęsna, szalona kanalio. Niech cię Bóg prowadzi.

Minął tydzień, a malang nie wracał.

W środę, na dzień przed zwołaną naradą, Jean-Pierre wychodził już z siebie. Co godzinę wmawiał sobie, że posłaniec pojawi się przed upływem następnej godziny. Pod koniec dnia łudził się jeszcze, że może przybędzie jutro.

Ku jeszcze większej rozterce Jean-Pierre’a nad Doliną wzmogła się aktywność lotnictwa. Przez cały tydzień nie milkło wycie odrzutowców, odbywających naloty bombowe na wioski. Banda miała szczęście – spadła na nią tylko jedna bomba, która wyrwała wielką dziurę w zagonie koniczyny Abdullaha, ale na skutek nieusta

Napięta atmosfera zaowocowała łatwym do przewidzenia napływem pacjentów z objawami stresu: poronienia, wypadki przy pracy, nie wyjaśnione wymioty i bóle głowy. Na bóle głowy uskarżały się przeważnie dzieci. W Europie Jean-Pierre zaleciłby badania psychiatryczne. Tutaj wysyłał je do mułły. Ani psychiatria, ani islam nie na wiele się tu zdawały, gdyż tym dzieciom dolegała po prosi u wojna. Badał mechanicznie przybyłych rano pacjentów, zadając im w dari rutynowe pytania, przekazywał Jane po francusku swoją diagnozę, opatrywał rany, robił zastrzyki oraz wręczał plastykowe pojemniczki z tabletkami i szklane buteleczki z lekarstwami w płynie. Droga do Charikar powi

Zerknął na zegarek. Była dziesiąta trzydzieści. Malang mógł teraz nadejść w każdej minucie z paczką rosyjskich papierosów na dowód, że był w Charikar. Poświecił chwilę na zastanowienie się, jak wyjaśni te papierosy Jane, bo przecież nie palił. Doszedł do wniosku, że żadne wyjaśnienia nie będą potrzebne, nikt bowiem nie będzie się zastanawiał nad pobudkami, jakimi kieruje się obłąkany.

Bandażował właśnie chłopcu z sąsiedniej doliny dłoń poparzona w palenisku, kiedy z zewnątrz dobiegł tupot stóp i pozdrowienia świadczące o czyimś przybyciu. Jean-Pierre stłumił przemożną chęć wybiegnięcia przed jaskinię i spokojnie bandażował dalej rękę chłopca. Usłyszawszy głos Jane obejrzał się i ku swemu niezmiernemu rozczarowaniu zobaczył nie malanga, lecz dwóch nieznajomych.

– Niech Bóg będzie z tobą, doktorze – powiedział pierwszy z nich.

– I z tobą – odparł Jean-Pierre. Żeby nie dopuścić do dalszej wymiany uprzejmości, spytał od razu: – O co chodzi?

– Skabun przeżyto straszne bombardowanie. Wielu ludzi zginęło i wielu jest ra

Jean-Pierre spojrzał na Jane. Nadal nie mógł opuszczać Bandy bez jej pozwolenia, bo obawiała się, że zdoła jakoś nawiązać znowu kontakt z Rosjanami. Ale jasne było, że nie on spreparował to wezwanie.

– Mam iść? – zapytał ją po francusku. – A może ty pójdziesz? – naprawdę nie chciało mu się iść, gdyż według wszelkiego prawdopodobieństwa musiałby tam pozostać przez całą noc, a bardzo chciał się spotkać z malangiem.

Jane zawahała się. Jean-Pierre wiedział, że pomyślała o tym, iż musiałaby zabrać ze sobą Chantal. Poza tym zdawała sobie sprawę, że nie potrafi sobie poradzić z poważnymi ranami urazowymi.

– Decyzja należy do ciebie – powiedział.

– Idź ty – zadecydowała.

– Dobrze. – Do Skabun było dwie godziny drogi. Jeśli się uwinie i jeśli nie będzie tam wielu ra

Podeszła i pocałowała go w policzek.

– Dziękuję – powiedziała.





Sprawdził szybko zawartość torby: morfina na ból, penicylina na zapobieganie infekcji ran, igły i nici chirurgiczne, dużo bandaży. Założył czapkę i zarzucił koc na ramiona.

– Nie biorę Maggie – powiedział do Jane. – Do Skabun nie jest daleko, a droga bardzo zła. – Pocałował ją jeszcze raz, po czym odwrócił się do dwóch posłańców. – Idziemy – rzucił.

Zeszli do wsi, przebrnęli w bród rzekę i wspięli się na strome urwisko na drugim brzegu. Jean-Pierre rozpamiętywał pocałunek z Jane. Jak zareaguje Jane, jeśli jego plan się powiedzie i Rosjanie zabiją Masuda? Będzie wiedziała, że maczał w tym palce. Ale nie zdradzi go, tego był pewien. Czy nadal będzie go kochała? Pragnął jej. Od kiedy byli razem, coraz rzadziej miewał napady ostrej depresji, które dawniej prześladowały go z taką regularnością. Jej miłość dawała mu poczucie, że wszystko z nim w porządku. Potrzebował tego. Ale potrzebował również sukcesu w tej misji. Wydaje mi się, pomyślał, że tego sukcesu pragnę chyba bardziej niż szczęścia i dlatego dla zgładzenia Masuda jestem gotów utracić Jane. Szli w trójkę ścieżką biegnącą szczytem urwiska na południowy wschód, a w uszach rozbrzmiewał im głośny szum rwącej w dole rzeki.

– Ilu jest zabitych? – spytał Jean-Pierre.

– Wielu – odparł jeden z posłańców.

Jean-Pierre przywykł już do tej zdawkowości tubylców.

– Pięciu? Dziesięciu? Dwudziestu? Czterdziestu? – dociekał cierpliwie.

– Stu.

Nie uwierzył mu – Skabun nie miało nawet setki mieszkańców.

– A ilu ra

– Dwustu.

To niedorzeczne. Czy ten człowiek nie zdaje sobie z tego sprawy?, pomyślał Jean-Pierre. A może przesadza w obawie, że jeśli poda zbyt niskie liczby poszkodowanych, lekarz odwróci się na pięcie i pomaszeruje z powrotem do domu? Ale najprawdopodobniej wygaduje takie bzdury po prostu dlatego, że nie umie zliczyć do dziesięciu.

– Jakie to rany? – spytał jeszcze.

– Dziury, rozcięcia, krwotoki.

To wyglądało raczej na rany odniesione w walce. Po bombardowaniu dominowały wstrząsy, oparzenia i obrażenia spowodowane przygnieceniem pod gruzami walących się budynków. Ten człowiek stanowczo nie był wiarygodnym świadkiem. Dalsze wypytywanie nie miało sensu.

Dwie mile za Bandą zeszli ze ścieżki biegnącej urwiskiem i szlakiem, którego

Jean-Pierre nie znał, skierowali się na północ.

– Czy to droga do Skabun? – zapytał.

– Tak.

To najwyraźniej skrót, którego dotąd nie odkrył. Zasadniczy kierunek marszu był z pewnością prawidłowy.

Po kilku minutach ujrzeli przed sobą jedną z tych małych kamie

– Nie mamy czasu na odpoczywanie – przypomniał im z irytacją. – Czekają na mnie chorzy.