Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 85 из 88

– Aleksander już jest, zaraz wrócę.

Rostow skinął posępnie i odszedł w stronę kabiny radiowej. Minąwszy dwa kolejne pokłady, Suza weszła wprost do maszynowni. Nocną wachtę pełnił drugi mechanik. Na widok Suzy zrobił wielkie oczy.

– To jedyne ciepłe miejsce na statku – oznajmiła radośnie. – Pozwoli pan, że mu dotrzymam towarzystwa?

Wyglądał na osłupiałego.

– Nie mogę… – powiedział wolno – mówić… angielski… proszę.

– Nie mówi pan po angielsku?

Potrząsnął głową.

– Zimno mi – powiedziała, udając, że się trzęsie. Wyciągnęła dłonie ku pulsującemu silnikowi. – Można?

Nie posiadał się ze szczęścia, mając w maszynowni tę piękną dziewczynę.

– Można – powiedział, kiwając energicznie głową.

Gapił się na nią dalej z zadowoloną miną, aż przyszło mu do głowy, że może powinien okazać większą gości

– Zwykle nie palę, ale tym razem dam się skusić – powiedziała biorąc papierosa. Zamiast filtru miał kartonowy ustnik. Mechanik podał jej ogień. Zerknęła w stronę włazu z obawy, że lada chwila pojawi się tam Rostow. Spojrzała na zegarek: niemożliwe, żeby już była piąta dwadzieścia pięć! Nie miała czasu do namysłu. Dywersja, trzeba zrobić jakąś dywersję. Wrzasnąć “człowiek za burtą”, rzucić kotwicę, wzniecić pożar…

Wzniecić pożar. Czym? Benzyna, właśnie tu, w maszynowni musi być benzyna, ropa, czy coś w tym rodzaju.

Przyjrzała się silnikowi. Którędy dochodzi paliwo? Cały był plątaniną rur i przewodów. Skoncentruj się, skoncentruj się! Pożałowała, że nie zapoznała się lepiej z silnikiem swego auta. Czy silniki statków są takie same? Nie, czasem dieslowskie. A jaki jest ten? Podobno to szybki statek, więc może napędzany silnikiem benzynowym, przypomniała sobie mgliście, że silniki benzynowe są droższe w eksploatacji, ale szybsze. Jeśli to silnik benzynowy, powinien przypominać silnik jej wozu. Gdzie są przewody do świec? Kiedyś, jeden jedyny raz, sama wymieniła świecę.

Wlepiła oczy w silnik. Tak, przypominał silnik jej samochodu. Miał sześć świec połączonych przewodami z okrągłą kopułą jakby rozdzielacza… Gdzieś tu powinien być gaźnik. Benzyna przechodzi przez gaźnik. To takie małe coś, co czasem się zapycha…

Z rury komunikacyjnej dobiegło warknięcie w języku rosyjskim, a mechanik podszedł, żeby odpowiedzieć. Odwrócił się do Suzy tyłem. Musi zrobić to teraz.

Było tam coś wielkości puszki do kawy, z wieczkiem umocowanym pośrodku śrubą. Może to właśnie gaźnik. Sięgnęła nad silnikiem i spróbowała odkręcić śrubę palcami, ale śruba ani drgnęła. Do wieczka wpuszczona była gruba plastikowa rura. Suza chwyciła ją i szarpnęła. Nie mogła jej wyrwać. Przypomniała sobie, że ma w kieszeni sztormiaka śrubokręt Aleksandra. Wyjęła go i ostrym końcem dźgnęła rurę. Plastik był gruby i twardy. Dźgnęła ze wszystkich sił. Zrobiła małą szczerbę w powłoce. Wcisnęła ostrze śrubokręta w nacięcie i zaczęła wiercić.

Mechanik mówił coś po rosyjsku do rury komunikacyjnej.

Suza poczuła, że śrubokręt przebija się przez plastik. Wyszarpnęła go. Z dziurki wytrysnął mały strumyk przezroczystej cieczy i powietrze napełnił charakterystyczny zapach benzyny. Suza rzuciła śrubokręt i ruszyła biegiem w stronę drabinki.

Usłyszała, jak mechanik mówi po rosyjsku “tak” i kiwa głową w odpowiedzi na pytanie z rury. Potem padł rozkaz. Głos brzmiał gniewnie. U stóp schodów Suza się obejrzała. Uśmiechnięta twarz mechanika zamieniła się w maskę wściekłości. Suza była już na schodkach, kiedy rzucił się za nią biegiem przez maszynownię.

Z wysokości ostatniego stopnia spojrzała w dół. Kałuża benzyny rozszerzała się, mechanik stawiał właśnie stopę na pierwszym stopniu. Suza wciąż trzymała w palcach papierosa, którym ją poczęstował. Rzuciła go na silnik, mierząc w miejsce, gdzie z rury strzykała benzyna. Nie czekała, by zobaczyć, jak papieros spada. Dalej wchodziła po schodkach. Głowę i ramiona już miała nad pokładem, gdy z dołu doleciało głośne “szuuu”, jaskrawo czerwony blask i fala piekącego żaru. Suza krzyknęła, kiedy jej dżinsy stanęły w płomieniach i poparzyły skórę nóg. Biła po spodniach rękami, potem ściągnęła sztormiak i owinęła wokół nóg. Zdusiła płomienie, ale ból był coraz większy.





Marzyła o tym, żeby się skulić, upaść. Wiedziała, że jeśli się położy, to zemdleje i nie będzie czuć bólu, ale musiała uciec od ognia i dotrzeć gdzieś, gdzie Nat będzie ją mógł odnaleźć. Zmusiła się, by wstać. Miała wrażenie, że nogi jej wciąż płoną. Spojrzała w dół; z nóg odpadały jakieś płaty jak kawałki spalonego papieru. Nie wiedziała, czy to strzępy spodni, czy skóry.

Zrobiła krok. Mogła iść. Chwiejnie ruszyła w stronę schodni. Na całym statku zawył alarm pożarowy. Dotarła do schodni i oparła się o stopnie. Do góry, musi iść do góry. Podniosła jedną stopę, postawiła ją na dolnym stopniu i zaczęła najdłuższą wspinaczkę w życiu.

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

Drugi raz w ciągu dwudziestu czterech godzin Nat Dickstein przemierzał małą łódką wielkie morze, by wedrzeć się na pokład statku nieprzyjaciela. Ubrany jak przedtem, w sztormiak, kamizelkę ratunkową i gumowe buty, i tak samo uzbrojony, w automat, pistolet i granaty, tym razem jednak był samotny i przerażony.

Po radiowej wiadomości od Suzy na pokładzie “Coparellego” doszło do sprzeczki. Rozmowie dziewczyny z Natem przysłuchiwał się kapitan, Isz i Feinberg. Widząc rozpromienioną twarz Nata oświadczyli, że jego osobiste zaangażowanie w sprawę wpływa ujemnie na ocenę sytuacji.

– To pułapka – argumentował Feinberg. – Nie mogą nas złapać, więc chcą, żebyśmy zawrócili i pozwolili się wciągnąć w walkę.

– Znam Rostowa – powiedział gorąco Dickstein. – To dokładnie jego sposób rozumowania: czeka, aż się odsłonisz i wtedy uderza. Pomysł ze staranowaniem na kilometr pachnie jego autorstwem.

– To nie zabawa, Dickstein – rozzłościł się Feinberg.

– Posłuchaj, Nat – powiedział rozsądniej Isz – róbmy swoje, ale bądźmy gotowi do walki – kiedy i jeśli nas dopadną. Co zyskamy, wysyłając grupę desantową?

– Kto tu mówi o grupie desantowej? Idę sam.

– Nie bądź takim cholernym głupcem – powiedział Isz. – Jeśli ty pójdziesz, pójdziemy także my… sam nie opanujesz statku.

– Słuchajcie – próbował ich uspokoić Dickstein. – Jeśli mi się uda, “Karolinka” nigdy nie doścignie naszego statku. Jeśli nie, jak zostaniecie, będziecie mogli walczyć, kiedy nas doścignie. A jeśli “Karolinka” nie jest w stanie nas dopaść i rzeczywiście to pułapka, ja jeden w nią wpadnę. Naprawdę tak będzie najlepiej.

– Wcale nie uważam, że najlepiej – orzekł Feinberg.

– Ani ja – dodał Isz.

Uśmiechnął się Dickstein.

– Cóż, ja uważam inaczej i chodzi tu o moje życie, a poza tym ja tu dowodzę i taką podjąłem decyzję, więc do diabła z wami wszystkimi.

Ubrał się więc, wziął broń, kapitan pokazał mu, jak obsługiwać radiostację szalupy i trzymać kurs na “Karolinkę”, po czym spuszczono łódź, Dickstein zszedł do niej i odpłynął.

Był przerażony. Nie miał szans sam jeden opanować statku pełnego łudzi KGB. Zresztą nawet tego nie planował. Postara się unikać walki. Dostanie się na pokład, poczeka w ukryciu na zamieszanie wywołane przez Suzę, odszuka dziewczynę, zejdzie z nią z “Karolinki” i ucieknie. Miał niewielką minę magnetyczną, którą przed wejściem na pokład przymocuje do burty “Karolinki”. Potem – niezależnie od tego, czy zdoła umknąć, czy nie, czy chodzi tu o pułapkę, czy nie – “Karolinka” będzie miała w kadłubie dziurę dostatecznie wielką, by ją pozbawić szans doścignięcia “Coparellego”.

Był pewien, że to nie pułapka. Wiedział, że Suza tam jest, że wpadła w ich ręce i została zmuszona do współpracy, wiedział wreszcie, że sama, narażając się na śmierć, próbowała ocalić mu życie. Wiedział, że go kocha. I to właśnie napawało go przerażeniem.

Nagle zapragnął żyć. Opuściła go żądza krwi: przestało go interesować zabijanie wrogów, pokonanie Rostowa, krzyżowanie szyków fedainom i przechytrzanie egipskiego wywiadu. Pragnął odnaleźć Suzę, zabrać ją do domu i spędzić przy niej resztę życia. Bał się śmierci.