Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 60 из 88

– Bywają gorsze. Proszę posłuchać…

– Jeszcze jedno pytanie i przestanę zawracać panu głowę. Czy mógłbym zapytać, z kim współpracuje pan obecnie?

– Z Cohenem. Wybaczy pan, nie mam czasu…

– Rozumiem. Dziękuję za okazaną mi cierpliwość. Do zobaczenia.

Cohen! To się nazywa szczęście. Może zdołam to przeprowadzić bez stosowania brutalnych metod, pomyślał Dickstein, odkładając słuchawkę. Cohen! Tego się nie spodziewał – doki i żegluga nie należały do typowo żydowskich interesów. Człowiek niekiedy miewa szczęście.

Wyszukał w książce telefonicznej adres agencji Cohena, zapamiętał go, potem włożył płaszcz, wyszedł z hotelu i zatrzymał taksówkę.

Cohen urzędował w małych dwupokojowym biurze, mieszczącym się w dzielnicy rozpusty, nad barem dla marynarzy. Nie minęło jeszcze południe i ludzie nocy spali – dziwki i złodzieje, muzycy i striptizerki, kelnerzy i wykidajły – krótko mówiąc – ci wszyscy, dzięki którym dzielnica ożywała pod wieczór. Teraz okolica sprawiała wrażenie podupadającej dzielnicy biznesu, szarej o chłodnym poranku i niezbyt czystej.

Dickstein wdrapał się po schodach na pierwsze piętro, zapukał do drzwi i wszedł. W małej kancelarii z segregatorami i plastikowymi pomarańczowymi krzesłami rezydowała sekretarka w średnim wieku.

– Chciałbym się zobaczyć z panem Cohenem – powiedział Dickstein.

Oszacowała go spojrzeniem i chyba doszła do wniosku, że nie wygląda na marynarza.

– Potrzebny panu statek? – zapytała z powątpiewaniem.

– Nie – odrzekł. – Jestem z Izraela.

– Ach. – zawahała się. Miała ciemne włosy i głęboko osadzone oczy. Na palcu nosiła ślubną obrączkę. Dickstein zastanawiał się, czy mogłaby być panią Cohen. Podniosła się i przez drzwi za biurkiem weszła do następnego pomieszczenia. Miała na sobie żakiet i spodnie i od tyłu również wyglądała na swoje lata.

Po chwili wróciła i wprowadziła Dicksteina do gabinetu Cohena. Cohen wstał, uścisnął Dicksteinowi dłoń i oświadczył bez żadnych wstępów:

– Corocznie wspieram naszą sprawę. Podczas wojny przekazałem dwadzieścia tysięcy guldenów, mogę panu pokazać czek. Czy to kolejna kwesta? A może wybuchła nowa wojna?

– Nie przyszedłem tu po pieniądze, panie Cohen – powiedział Dickstein z uśmiechem. Pani Cohen zostawiła uchylone drzwi; Dickstein je zamknął. – Czy mogę usiąść?

– Jeśli nie chce pan pieniędzy, proszę spocząć, napić się kawy i być moim gościem choćby cały dzień – powiedział Cohen i roześmiał się.

Dickstein usiadł. Cohen – niski, łysawy, stara

– Czy tu właśnie spędził pan drugą wojnę? – zapytał.

Cohen skinął głową.

– Byłem wówczas młodym człowiekiem. Wyjechałem na wieś i pracowałem na farmie, gdzie nikt mnie nie znał i nie wiedział, że jestem Żydem. Miałem szczęście.

– Jak pan sądzi, czy to się może powtórzyć?

– Tak. Zdarzało się od niepamiętnych czasów, dlaczego teraz miałoby być inaczej? Zdarzy się znowu… ale nie za mojego życia. A to życie chcę spędzić tutaj. Nie wybieram się do Izraela.

– W porządku. Pracuję dla rządu izraelskiego. Chcemy, by pan coś dla nas zrobił.

Cohen wzruszył ramionami.

– Słucham.

– Za kilka tygodni jeden z pańskich klientów zwróci się do pana z pilną sprawą. Będzie potrzebował oficera mechanika na statek “Coparelli”. Chcemy, by podesłał pan wskazanego przez nas człowieka. Nazywa się Koch i jest Izraelczykiem, ale będzie się posługiwał i

Dickstein czekał na odpowiedź Cohena. Sympatyczny z ciebie facet, myślał; uczciwy żydowski biznesmen, bystry, pracowity, trochę zdarty i znużony; nie zmuszaj mnie, żebym zabrał się do ciebie ostro.

– Nie zamierza mi pan powiedzieć, dlaczego rząd Izraela pragnie umieścić tego Kocha na pokładzie “Coparellego”? – zapytał Cohen.

– Nie.

Zapadła cisza.

– Czy ma pan jakiś dowód tożsamości?

– Nie.

Sekretarka weszła bez pukania i podała im kawę. Dickstein czuł emanującą z niej wrogość. Cohen skorzystał z przerwy, żeby pozbierać myśli.

– Musiałbym być meszuge, żeby to zrobić.

– Dlaczego?

– Przychodzi pan z ulicy, podaje się za wysła

Dickstein westchnął. W myśli dokonał przeglądu swych możliwości: szantaż, porwanie żony, opanowanie biura w krytycznym dniu…

– Czy istnieje coś, co mogłoby pana przekonać?

– Premier Izraela musiałby poprosić mnie o to osobiście.





Dickstein wstał, żeby wyjść, ale nagle pomyślał: Czemu nie? Dlaczego nie, do stu diabłów? Pomysł był obłędny, uznają, że zwariował… ale to podziała, doprowadzi do celu… Po chwili zastanowienia szeroko się uśmiechnął. Pierre Borg dostanie apopleksji.

– W porządku – powiedział do Cohena.

– Co to znaczy “w porządku”?

– Proszę włożyć płaszcz. Ruszamy do Jerozolimy.

– Teraz?

– Jest pan zajęty?

– Mówi pan serio?

– Przecież powiedziałem panu, że to ważne. – Dickstein pokazał telefon na biurku. – Proszę zadzwonić do żony.

– Jest w kancelarii.

Dickstein otworzył drzwi.

– Pani Cohen?

– Słucham.

– Proszę do nas, z łaski swojej.

Weszła spiesznie z zatroskaną twarzą.

– O co chodzi, Josefie? – zapytała męża.

– Ten człowiek chce, bym pojechał z nim do Jerozolimy.

– Kiedy?

– Teraz.

– To znaczy w tym tygodniu?

– To znaczy dziś przed południem, pani Cohen – powiedział Dickstein. – Muszę uprzedzić, że jest to sprawa ściśle tajna. Poprosiłem męża pani, by wyświadczył przysługę rządowi Izraela. Zrozumiałe, że chce się upewnić, iż o przysługę tę istotnie prosi rząd, nie zaś jakiś przestępca. Jedziemy zatem, by się przekonał.

– Josefie, nie daj się w to wplątać… – powiedziała.

Cohen wzruszył ramionami.

– Już się wplątałem, jestem Żydem. Pilnuj interesu.

– Przecież nic nie wiesz o tym człowieku!

– Właśnie zamierzam się dowiedzieć.

– Nie podoba mi się to wszystko.

– Nic mi nie grozi – powiedział Cohen. – Polecimy samolotem rejsowym, później pojedziemy do Jerozolimy, zobaczę się z premierem i wracamy.

– Z premierem!?

Dickstein wyobraził sobie, jak będzie dumna, gdy jej mąż pozna izraelskiego prezesa rady ministrów. Powiedział więc:

– To musi pozostać tajemnicą, pani Cohen. Proszę poinformować znajomych, że mąż wyjechał w interesach do Rotterdamu. Wróci jutro.

Patrzyła na obu mężczyzn.

– Mój Josef spotyka się z premierem, a ja nie mogę o tym powiedzieć Racheli Rothstein?

Dickstein już wiedział, że wszystko pójdzie jak po maśle. Cohen zdjął z wieszaka płaszcz i nałożył go. Pani Cohen pocałowała męża, a potem się do niego przytuliła.

– Wszystko w porządku – powiedział. – To takie nagłe i dziwne, ale wszystko będzie w porządku.

Bez słowa skinęła głową i pozwoliła im odejść.

Na lotnisko pojechali taksówką. Podczas jazdy w Dicksteinie narastało poczucie zadowolenia. Cała sprawa miała w sobie coś z figla, on zaś – z płatającego ów figiel uczniaka. Uśmiechał się bez przerwy i wreszcie musiał odwrócić twarz do okna, aby ukryć przed Cohenem swe rozbawienie.

Pierre Borg dostanie ataku furii!

Płacąc kartą kredytową, Dickstein kupił dwa bilety powrotne do Tel-Awiwu. Nie było bezpośredniego połączenia, najpierw musieli lecieć do Paryża. Przed odlotem Dickstein zadzwonił do ambasady w Paryżu i polecił, by ktoś spotkał się z nimi w poczekalni tranzytowej.