Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 34 из 88

– Chciałbym, żeby wreszcie wyszedł – powiedział Piotr Tyrin.

– Nie ma pośpiechu – rzucił Rostow, co nie było prawdą, ale nie chciał, by jego ludzie, zdenerwowani i zniecierpliwieni, zaczęli popełniać błędy. Chcąc rozładować napięcie ciągnął: – Dickstein oczywiście to zrobił. To, co myśmy zrobili i co robimy. Obserwował gmach Jeana Mo

– Od dwóch dni nie pokazywał się w klubie – powiedział Bunin.

– Uznał, że wszystko, a szczególnie miłość, ma swoją cenę – stwierdził Rostow.

– Miłość? – w głosie Bunin zadźwięczała pogarda.

Rostow nie odpowiedział.

Ciemność zgęstniała, na ulicy zapaliły się latarnie. Powietrze miało lekki posmak wilgoci. Wokół latarń snuła się mgiełka. Napływała znad rzeki. W czerwcu nie ma co liczyć na prawdziwą mgłę.

– A to co? – zapytał Tyrin.

Ulicą szedł szybko w ich stronę jasnowłosy mężczyzna w dwurzędowej marynarce.

– Siedźcie cicho! – nakazał Rostow.

Mężczyzna skierował się do domu, przed którym czekali. Zadzwonił do drzwi. Hasan położył dłoń na klamce.

– Nie teraz – syknął Rostow.

W oknie na poddaszu na chwilę uniosła się firanka. Jasnowłosy czekał przytupując.

– Pewnie kochanek – powiedział Hasan.

– Zamknij się, na litość boską! – warknął Rostow.

Po minucie drzwi się otworzyły i jasnowłosy wszedł do środka. Rostow zauważył tego, który otwierał. Był to gość z Euratomu. Drzwi się zamknęły i znów musieli czekać na okazję.

– Za szybko – powiedział Rostow. – Cholera.

Tyrin znowu zaczął bębnić palcami, Bunin drapał się w głowę, a Hasan, zirytowany, jasno dawał do zrozumienia, że jego zdaniem całe to czekanie nie ma sensu.

Przez godzinę nic się nie działo.

– Spędzą wieczór w domu – powiedział Tyrin.

– Jeśli mieli przygodę z Dicksteinem, to pewnie teraz boją się wychodzić – przyznał Rostow.

– Wejdziemy tam? – zapytał Bunin.

– Kłopot w tym – przypomniał mu Rostow – że przez okno mogą zobaczyć, kto jest przy drzwiach. Założę się, że nie otworzą obcym.

– Kochanek może zostać na noc – zauważył Tyrin.

– Może.

– Musimy się włamać – rzucił Bunin.

Rostow zignorował go. Nik Bunin zawsze chciał się włamywać, ale nie pójdzie na całego, dopóki mu się nie każe. Pomyślał, że teraz w grę wchodzi dwóch ludzi, co jest trudniejsze i bardziej niebezpieczne.

– Mamy jakąś broń? – zapytał.

Tyrin otworzył schowek i wyciągnął pistolet.

– W porządku – powiedział Rostow. – Tylko nie zacznij strzelać.

– Nie jest nabity – uspokoił go Tyrin. Włożył pistolet do kieszeni płaszcza.

– Jeśli kochanek zostanie na noc, moglibyśmy wziąć ich rano – zaproponował Hasan.

– W żadnym razie – sprzeciwił się Rostow. – Nie można tego robić za dnia.

– Więc co?

– Jeszcze się nie zdecydowałem.

Myślał nad tym do północy, a wtedy problem rozwiązał się sam. Rostow obserwował drzwi domu spod półprzymkniętych powiek. Zauważył, że się uchyliły.

– Teraz – rzucił.

Nik pierwszy wypadł z samochodu. Tyrin po nim. Hasan potrzebował chwili, żeby zrozumieć, co się dzieje, potem dołączył.

Dwaj mężczyźni właśnie się żegnali. Młodszy stał na chodniku, starszy, ten z Euratomu, w drzwiach. Miał na sobie szlafrok. Raz jeszcze uścisnął rękę kochanka. Obaj spojrzeli wystraszeni, gdy Nik i Tyrin wyskoczyli z samochodu i dopadli ich.

– Nie ruszać się, milczeć – polecił Tyrin cicho po francusku, pokazując pistolet.

Rostow zauważył, że instynkt Nika kazał mu stanąć obok młodszego mężczyzny, trochę z tyłu.

– Och, Boże, nie, już nie, proszę! – jęknął starszy.

– Do samochodu – rozkazał Tyrin.

– Skurwiele jedne, dlaczego nie zostawicie nas w spokoju? – oburzył się młodszy.

Przyglądając się temu z tylnego siedzenia wozu, Rostow pomyślał: właśnie teraz się zdecyduje, czy spokojnie się poddadzą, czy będą stwarzać kłopoty. Szybko zlustrował ulicę. Była pusta.

Nik czując, że młodszy chce się zbuntować, chwycił go z tyłu za ręce.

– Nie rób mu krzywdy, pójdę – powiedział starszy. Wyszedł z domu.

– Nigdzie nie pójdziesz, do diabła! – parsknął jego przyjaciel.





A niech to, pomyślał Rostow.

Młodszy wyrywał się z uścisku Nika, potem próbował nastąpić mu na nogę. Nik odskoczył i uderzył chłopaka pięścią w nerkę.

– Nie, Pierre! – krzyknął starszy za głośno.

Tyrin zatkał mu usta. Mężczyzna oswobodził głowę i wrzasnął:

– Na pomoc! – zanim Tyrin zdołał go znowu uciszyć.

Pierre jęcząc osunął się na kolana. Rostow wychylił się z samochodu i zawołał:

– Jedziemy!

Tyrin powlókł starszego do wozu. Pierre nagle się wyrwał Nikowi i zaczął uciekać. Hasan podstawił mu nogę. Chłopak upadł na bruk.

Na piętrze w sąsiednim domu zapaliło się światło. Przedłużająca się bójka groziła, że wszyscy czterej znajdą się za kratkami.

Tyrin pchnął człowieka z Euratomu na tylne siedzenie. Rostow chwycił go i powiedział:

– Trzymam go. Zapalaj. Szybko!

Nik podniósł młodszego i taszczył go do wozu. Tyrin siadł za kierownicą, a Hasan otworzył drugie drzwi.

– Hasan, zamknij drzwi do domu, idioto! – rozkazał Rostow.

Nik wepchnął młodszego do samochodu, obok przyjaciela, i usiadł przy drzwiach, tak że obaj porwani tkwili między nim a Rostowem. Hasan zamknął drzwi domu i wskoczył na miejsce obok kierowcy. Tyrin ruszył.

– Panie Boże Wszechmogący, co za burdel – rzucił Rostow po angielsku.

Pierre wciąż jęczał.

– Przecież nic wam nie zrobiliśmy – powiedział starszy więzień.

– Naprawdę? – odezwał się Rostow. – Trzy dni temu, w klubie na rue Dicka, dałeś teczkę Anglikowi.

– Edowi Rodgersowi?

– Nie tak się nazywa – sprostował Rostow.

– Jesteście z policji?

– Niezupełnie. – Niech gość wierzy, w co tylko chce. – Nie interesuje mnie zbieranie dowodów, przygotowywanie sprawy i wytoczenie ci procesu. Chodzi mi tylko o tę teczkę.

Zapadła cisza. Przerwał ją Tyrin:

– Mam wyjechać z miasta, w jakieś spokojne miejsce?

– Zaczekaj – powstrzymał go Rostow.

– Powiem wam – powiedział starszy.

– Jedź wokół miasta – polecił Rostow Tyrinowi. Popatrzył na człowieka z Euratomu. – No to mi powiedz.

– To był wydruk komputerowy z Euratomu.

– Czego dotyczył?

– Szczegółów licencji na transport materiałów rozszczepialnych.

– Rozszczepialnych? To znaczy nuklearnych?

– Ruda uranu, czysty uran, odpady radioaktywne, pluton.

Rostow oparł się wygodnie, patrząc na migające światła miasta. Aż mu krew zawrzała z podniecenia. Zaczynał rozumieć sens działań Dicksteina. Licencje na transport substancji rozszczepialnych… Izrael potrzebuje paliwa nuklearnego. Dickstein chciał w tym spisie poszukać jednej z dwóch rzeczy – albo gdzie można kupić uran na czarnym rynku, albo skąd można go ukraść. I

Człowiek z Euratomu przerwał mu tok myśli.

– Puścicie nas teraz?

– Muszę mieć kopię tego wydruku – zażądał Rostow.

– To niemożliwe, zniknięcie pierwszej było wystarczająco podejrzane!

– Obawiam się, że nie masz wyjścia. Ale jeśli chcesz, możesz to zanieść z powrotem do biura, jak już to sfotografujemy.

– Och, Boże! – jęknął tamten.

– Nie masz wyboru.

– W porządku.

– Zawracaj – polecił Rostow Tyrinowi. Do człowieka z Euratomu powiedział: – Przyniesiesz wydruk jutro wieczorem. Ktoś zgłosi się do ciebie do domu, żeby to sfotografować.

Duży samochód przemierzał ulice miasta. Rostow czuł, że akcja wypadła całkiem nieźle.

– Przestań się na mnie gapić – rzucił Nik Bunin, zwracając się do Pierre’a.

Wjechali w brukowaną ulicę. Tyrin zatrzymał wóz.

– W porządku – powiedział Rostow. – Starszy wysiada. Młodszy zostanie z nami.