Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 29 из 88

Dickstein czuł, że boli go głowa, oczy zmęczyły się wypatrywaniem potrzebnych informacji. Na ostatniej stronie jeden z ładunków oznaczono jako “nienuklearny”.

Fizyk w kwiaciastym krawacie mówił mu w Rehovot o pozanuklearnym zastosowaniu uranu i jego składników w fotografii, barwieniu szkła i ceramiki oraz w katalizatorach przemysłowych. Oczywiście ten towar zawsze mógł być promieniotwórczy, bez względu na to, jak przyziemne i niewi

Jedna z pozycji na ostatniej stronie odnosiła się do dwustu ton rudy uranu albo surowego tlenku uranu. Chodziło o belgijską rafinerię niedaleko granicy ż Holandią, specjalnie wyznaczone miejsce, gdzie gromadzono materiały radioaktywne. Rafineria należała do Societé Generale de la Chimie, kombinatu górniczego z główną siedzibą w Brukseli. SGC sprzedawało rudę uranu niemieckiemu koncernowi F. A. Pedlera z Wiesbaden. Pedler planował użycie surowca na “produkcję pochodnych uranu, szczególnie karbidu uranowego w ilościach handlowych”. Dickstein przypomniał sobie, że karbid jest używany jako katalizator w produkcji syntetycznego amoniaku.

Wyglądało jednak na to, że Pedler nie zamierzał wykorzystywać uranu sam, przynajmniej nie we wstępnej fazie. Zainteresowanie Dicksteina wzrosło, gdy przeczytał, że Pedler nie ubiegał się o licencję dla zakładów w Wiesbaden, lecz potrzebował pozwolenia na transport rudy drogą morską do Genui. Dopiero tam kompania Angeluzzi e Bianco ma przeprowadzić “nienuklearny proces”.

Drogą morską! Dickstein nagle uprzytomnił sobie, co z tego wynika: ktoś i

Czytał dalej. Surowiec przetransportowany zostanie kolejką z rafinerii SGC do doków w Antwerpii. Tam rudę uranu załadują na statek “Coparelli”, który dostarczy ją do Genui. Niewielka odległość między portem a zakładami Angeluzzi e Bianco ma być pokonana drogą lądową.

Ruda uranu przypominająca piasek, chociaż bardziej żółta, odbędzie tę podróż zapakowana w pięćset sześćdziesiąt szczelnie zamkniętych beczek o pojemności dwustu litrów. Pociąg potrzebuje na przewiezienie takiego ładunku jedenaście wagonów, statek nie zabierze na pokład już nic i

Najbardziej atrakcyjna wydała się Dicksteinowi przeprawa morska. Przez kanał La Manche, przez Zatokę Biskajską wzdłuż atlantyckiego wybrzeża Hiszpanii, przez Gibraltar i dalej tysiąc mil Morzem Śródziemnym.

Na takiej trasie może się przydarzyć wiele niespodzianek.

Droga lądowa była prosta i dobrze kontrolowana. Pociąg wyrusza w południe jednego dnia i wraca o ósmej trzydzieści następnego ranka. Ciężarówka jechałaby drogami, na których odbywałby się też i

W opinii Pirata morze stanowiło najlepszy wybór.

Dickstein rozmyślał o tym z rosnącym entuzjazmem i w poczuciu, że rozwiązanie problemu znajduje się w jego mewy. Porwać “Coparellego”… a co potem? Przemieścić ładunek na statek piracki. “Coparelli” prawdopodobnie ma na pokładzie dźwigi. Ale przeładunek na morzu jest ryzykowny. Dickstein spojrzał na wydruk, by sprawdzić proponowaną datę transportu: listopad. Nie najlepiej. Mogą być sztormy. W listopadzie zdarzają się nawet na Morzu Śródziemnym. Więc co? Uprowadzić “Coparellego” i płynąć nim do Hajfy? Nawet w Izraelu trudno by było potajemnie zawinąć do portu skradzionym statkiem.

Dickstein spojrzał na zegarek. Minęła północ. Zaczął się rozbierać do snu. Trzeba byłoby dowiedzieć się czegoś więcej o “Coparellim”. Ważny jest tonaż, liczebność załogi, gdzie aktualnie przebywa, kto jest właścicielem, ewentualnie jakim sprzętem dysponuje. Jutro trzeba jechać do Londynu. Wszystkiego można się tam dowiedzieć u Lloyda.

Chciał wiedzieć jeszcze jedno: kto mu depcze po piętach? We Francji śledził go duży zespół. Tej nocy w klubie przy rue Dicks też widział jakąś zbójecką gębę. Spodziewał się ogona, ale gęba gdzieś znikła. Przypadek lub i

Zastanawiał się, jak odbyć tę podróż. Jeśli dziś wieczorem go śledzono, musi przedsięwziąć jakieś środki ostrożności na jutro. Nawet jeśli zbójecka gęba nie ma z tym wszystkim żadnego związku, on musi się upewnić, że go nie namierzy rano na lotnisku.

Podniósł słuchawkę i zadzwonił do recepcji.

– Proszę mnie obudzić o szóstej trzydzieści – zlecił.

– Tak jest, proszę pana.

Położył się do łóżka. Nareszcie określony cel: “Coparelli”. Jeszcze nie miał dokładnego planu, ale już mu się zarysowywał. “Nienuklearny ładunek” i przeprawa morska to atrakcje, którym się nie oprze, nawet gdyby się pojawiły kolejne trudności. Zgasił światło, zamknął oczy i pomyślał: cóż za udany dzień.

Dawid Rostow zawsze był takim nadętym sukinsynem i wcale mu to z wiekiem nie przeszło, pomyślał Jasif Hasan. “Chyba nie zdajesz sobie sprawy…”, mawiał z protekcjonalnym uśmiechem. Albo: “Nie potrzebujemy już twoich ludzi, mniejszy zespół jest lepszy”. Albo: “Trzymaj się samochodem z tyłu i nie rzucaj się w oczy”. Albo tak jak ostatnio: “Zostań przy telefonie, ja idę do ambasady”.





Hasan miał podlegać rozkazom Rostowa jako równorzędny członek zespołu. Wyglądało jednak na to, że jego status jest niższy. To naprawdę ubliżające mieć niższą pozycję niż Nik Bunin.

Problem w tym, że stanowisko Rostowa nie było pozbawione podstaw. Nie żeby Rosjanie odznaczali się większymi zdolnościami niż Arabowie. Po prostu KGB było potężniejszą, bogatszą, działającą bardziej profesjonalnie i posiadającą większe wpływy organizacją niż wywiad egipski.

Hasan nie miał i

W każdym razie chciał zyskać szacunek Rostowa, chciał, by Rosjanin mu zaufał, rozmawiał o rozwoju wydarzeń, pytał o zdanie. Pragnął udowodnić Rostowowi, że jest kompetentnym i profesjonalnym agentem, co najmniej takim jak Nik Bunin i Piotr Tyrin.

Zadzwonił telefon, Hasan chwycił za słuchawkę.

– Słucham.

– Jest tam jeszcze ten drugi? – usłyszał głos Tyrina.

– Wyszedł. Co się stało?

Tyrin zawahał się.

– Kiedy wróci?

– Nie wiem – skłamał Hasan. – Możesz złożyć meldunek mnie.

– W porządku. Klient wsiadł do pociągu, który odjeżdżał do Zurychu.

– Do Zurychu? I co dalej?

– Pojechał taksówką do banku. Wszedł do środka i skierował się na dół do podziemi. W tym banku są sejfy depozytowe. Wyszedł z teczką.

– Co potem?

– Udał się do sprzedawcy samochodów na przedmieściu i kupił używanego jaguara za gotówkę, którą miał w teczce.

– Rozumiem. – Hasan pomyślał, że wie, co nastąpiło potem.

– Wyjechał z Zurychu samochodem, dostał się na autostradę E 17 i rozwinął szybkość do stu czterdziestu mil na godzinę.

– I zgubiliście go – powiedział Hasan, odczuwając jednocześnie satysfakcję i niepokój.