Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 18 из 88

ROZDZIAŁ CZWARTY

Nat Dickstein postanowił zwiedzić elektrownię atomową we Francji, ponieważ francuski był jedynym europejskim językiem, którym posługiwał się znośnie, poza angielskim oczywiście, ale Anglia nie należała do Euratomu. Wybrał się do elektrowni autobusem, razem z wycieczką studentów i turystów. Krajobraz przesuwający się za oknem bardziej przypominał okolice Galilei niż Essex, które Dickstein w latach chłopięcych uważał za symbol wsi.

Miał już za sobą wiele podróży, ale pamiętał czasy, gdy jego horyzont zamykał się między Park Lane na zachodzie a Southend-on-Sea na wschodzie Anglii. Pamiętał także, jak nagle ten horyzont się rozsunął, kiedy on zaczął myśleć o sobie jako o mężczyźnie po bar micwie i po śmierci ojca. I

Elektrownia ukazała się w oddali. Gdy autobus podjechał bliżej, Dickstein stwierdził, że reaktor okazał się znacznie większy niż to sobie wyobrażał. Zajmował budynek wysokości dziesięciu pięter. Nie wiadomo dlaczego Dickstein wyobrażał go sobie jako urządzenie zamontowane w małym pokoju.

Zabezpieczenie zewnętrzne miało charakter bardziej przemysłowy niż militarny. Zabudowania otaczało jedynie wysokie ogrodzenie. Niepodłączone do prądu. Dickstein zajrzał do wartowni, podczas gdy przewodnik wycieczki załatwiał formalności. Strażnicy mieli tylko dwa ekrany telewizji przemysłowej. Mógłbym przerzucić pięćdziesięciu ludzi przez ogrodzenie, i to w biały dzień, a strażnicy nie zauważyliby nic podejrzanego, pomyślał Dickstein. To zły znak, rozważał ponuro, to znaczy, że mają podstawy, żeby być tak pewni siebie.

Opuścił autobus wraz z resztą grupy; szli wzdłuż asfaltowego parkingu w kierunku portierni. Wszystko zostało zaplanowane zgodnie z obiegowym wyobrażeniem o tego rodzaju obiektach: dobrze utrzymane trawniki i klomby kwiatowe oraz mnóstwo świeżo posadzonych drzew, wszędzie czysto i schludnie, dużo białej farby. Nic nie dymiło. Spoglądając za siebie, w kierunku wartowni, Dickstein zobaczył szarego opla stojącego na drodze. Jeden z dwóch siedzących w nim mężczyzn wysiadł i rozmawiał ze strażnikami, którzy chyba udzielali mu jakiś wskazówek. Wewnątrz samochodu coś zamigotało w słońcu.

Dickstein wszedł za grupką turystów do świetlicy, W szklanej gablocie umieszczono trofeum zdobyte w meczu rugby przez drużynę pracowników elektrowni. Na ścianie wisiało lotnicze zdjęcie zakładów. Dickstein stanął przed nim, starając się zarejestrować w pamięci każdy szczegół, i rozważał, jak przeprowadzić akcję, podczas gdy pozostałą część jego świadomości zajmował szary opel.

Cztery hostessy w eleganckich mundurkach oprowadzały wycieczkę po elektrowni. Dicksteina nie interesowały olbrzymie turbiny, pomieszczenia, w których zainstalowano urządzenia pomiarowe zrzędami tarcz i przełączników ani system wodny zapewniający ochronę ryb i umożliwiający im powrót do rzeki. Zastanawiał się, czy mężczyzna w oplu śledził go, a jeśli tak, to dlaczego.

Szalenie natomiast interesował się miejscem, do którego trafia surowiec radioaktywny.

– W jaki sposób dostarczane jest paliwo? – zapytał hostessy.

– Ciężarówkami – odpowiedziała żartobliwie. Kilka osób z grupy zachichotało nerwowo na myśl o jeżdżących po kraju ciężarówkach załadowanych uranem.





– To nie jest niebezpieczne – kontynuowała, spodziewając się jak gdyby takiej reakcji. – Ładunek nie jest radioaktywny, dopóki jest ułożony w stos atomowy. Przenosi się go z ciężarówki prosto do dźwigu towarowego i dalej w górę do magazynu paliwa na siódmym piętrze. Odtąd już wszystko toczy się automatycznie.

– A gdzie się odbywa sprawdzanie ilości i jakości towaru? – zapylał Dickstein.

– W zakładach wytwarzających paliwo. Towar zostaje tam opieczętowany, tu, na miejscu sprawdza się tylko pieczęcie.

– Dziękuję. – Dickstein zadowolony skinął głową. System nie był tak surowy, jak to przedstawiał Pfaffer z Euratomu. Kilka luźnych pomysłów Dicksteina zaczynało nabierać wyraźniejszych kształtów.

Pokazano im, jak działa system ładowania reaktora. Urządzenie było zdalnie sterowane, zabierało z magazynu pojemniki z elementami paliwa, podnosiło betonową pokrywę kanału paliwowego, usuwało elementy zużyte, umieszczało nowe, zamykało pokrywę, po czym wyrzucało zużyte do wypełnionych wodą szybów połączonych z systemem chłodzenia.

– Reaktor ma trzy tysiące kanałów paliwowych, każdy kanał zawiera osiem prętów paliwowych. Pręty wystarczają na cztery do siedmiu lat. System ładowania reaktywuje pięć kanałów podczas każdej operacji – wyjaśniła dziwnie uwodzicielskim tonem hostessa w doskonałej paryskiej francuszczyźnie.

Ruszyli dalej, aby obejrzeć system chłodzenia. Pod wodą, na głębokości dwudziestu stóp, zużyte elementy paliwa wkładane są do pojemników, następnie schłodzone, ale wciąż jeszcze wysoce radioaktywne – umieszczane w pięćdziesięciotonowych ołowianych zbiornikach po dwieście elementów w jednym zbiorniku, po czym przewozi się je samochodami oraz koleją do zakładów przetwórczych.

Kiedy hostessy podawały w świetlicy kawę i ciastka, Dickstein rozmyślał nad tym, czego się dowiedział. Niczego bardziej nie pragnął niż zdobyć zużyte paliwo. Teraz wiedział, dlaczego nikt tego nie sugerował. Łatwo byłoby przechwycić ciężarówkę – można by to zrobić bez trudu – ale jak wywieźć niepostrzeżenie z kraju pięćdziesięciotonowy blok i przemycić go do Izraela tak, żeby nikt nie zwrócił na to uwagi?

Nie bardziej obiecujący był pomysł kradzieży uranu z terenu elektrowni. Oczywiście ochrona była marna – najlepszy dowód, że mógł przeprowadzić rozpoznanie, ba, dodano mu nawet przewodnika, który wszystko pokazał. Ale paliwo znajdujące się w elektrowni było umieszczone w automatycznym, zdalnie sterowanym systemie. Jedyną drogą jego uzyskania było przechwycenie go na etapie składowania i tak znów powracał problem przetransportowania ogromnego bloku materiału radioaktywnego drogą morską, przez któryś z europejskich portów.

Dickstein założył, że musi istnieć jakiś sposób, by dostać się do magazynu paliwa. Wtedy można by przenieść towar do elewatora, zwieźć go na dół, załadować na ciężarówkę i odjechać. To jednak wymagałoby sterroryzowania całego personelu lub choćby jego części, by go na jakiś czas unieszkodliwić, a przecież robota musiała być wykonana niepostrzeżenie.

Hostessa zaproponowała, że ponownie napełni jego filiżankę, na co się zgodził. Można wierzyć Francuzom, że podadzą ci dobrą kawę. Młody inżynier zaczął wykład na temat bezpieczeństwa nuklearnego. Miał na sobie nie uprasowane spodnie i rozciągnięty sweter. Naukowcy i personel techniczny przyglądali się zwiedzającym. Dickstein zauważył, że ich ubrania są znoszone, luźne i wygodne; wielu z nich także nosiło zarost, co było raczej oznaką braku dbałości o wygląd niż próżności. Uznał, że ponieważ w ich pracy silna osobowość w zasadzie niewiele znaczy, natomiast decyduje o wszystkim umysł, zatem brakuje przesłanek, by wnioskować coś na podstawie obserwacji. Ale prawdopodobnie był to romantyczny pogląd na naukę.