Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 4 из 16



– Znał go pan? Znaczy Kluge'a. Tego nazwiska przynajmniej używał. – Myśli pani, że nie było prawdziwe?

– Wątpie. "Klug" to po niemiecku "mądry". W slangu programistów oznacza to "cwany". A to faktycznie był cwany gość. Miał wesoło poukładane w umózgowieniu. – Postukała się znacząco w skroń.

– Wirusy i fantomy, i diabły wyskakujące przy każdym włączemiu, zgnilizna oprogramowania, bity wyciekające z wiader na podłogę… Paplała tak jeszcze przez jakiś czas. Na tyle, co z tego zrozumiałem, równie dobrze mogła mówić w swahili. – Mówiła pani, że w jego komputerach zagnieździły się diabły? – Właśnie. – Wygląda na to, że potrzebny jest egzorcysta.

Stuknęła palcem w pierś i pokazała w uśmiechu następne ćwierć hektara zębów. – To właśnie ja. Słuchaj pan, muszę lecieć. Niech pan kiedyś wpadnie. Drugie interesujące wydarzenie tego tygodnia nastąpiło dzień później. Przyszedł wyciąg z konta. Znajdowały się na nim trzy wpłaty. Pierwsza to zwykły czek z Biura Rent Woje

– Chyba chcesz posłuchać o mnie i o Betty – powiedział Hal w końcu. Nie chciałem. Nie chciałem w ogóle o niczym słyszeć, ale spróbowałem wywołać na twarzy wyraz współczucia. – To już się skończyło – rzekł z westchnieniem ulgi.

– To znaczy między mną i Toni. Opowiedziałem Betty o wszystkim. Parę dni było paskudnie, ale uważam, że nasze małżeństwo umocniło się przez to. – Milczał przez chwilę delektując się tym miłym uczuciem. Potrafiłem zachować powagę w jeszcze trudniejszych sytuacjach, więc sądze, że i teraz nieźle dałem sobie radę. Chciał opowiedzieć mi o wszystkim, czego dowiedzieli się o Kluge'm, a potem usiłował zaprosić mnie na obiad, ale wymówiłem się od obydwu rzeczy pod pretekstem odzywających się ran woje

– To znaczy, czy ma pan wezwać adwokata? Chyba nie ma po co. Prześwietliłem pana nienajgorzej. Ten testament się nie utrzyma, toteż pański motyw można o dupę potłuc. O ilę mogę skapować, każdy handlarz koksu w dokach miał lepszy powód, by stuknąć Kluge'a, niż pan. – Westchnął.

– Mam parę pytań. Może pan na nie odpowiedzieć, albo nie. – Niech pan spróbuje.

– Przypomina pan sobie jakichś niezwykłych gości Kluge'a? Ludzi, którzy przychodzili i wychodzili w nocy? – Przypominam sobie tylko doręczenia. Listonoszy. Ludzi z poczty ekspresowej, z towarzystw spedycyjnych… takie coś. Chyba te lekarstwa przyszły właśnie w jednej z takich dostaw. – My też tak uważamy. W żaden sposób nie mógł być detalistą; raczej pośrednikiem. Dostawa do niego, odbiór od niego. – Zadumał się nad tym przez chwilę pijąc kawę.

– Dowiedzieliście się już czegoś?





– Chce pan znać prawdę? Sprawa się rypła. Mamy za dużo motywów, a żaden nie pasuje. O ile można w ogóle mieć pewność, nikt w okolicy nie miał najmniejszego pojęcia, że Kluge wie to wszystko. Sprawdziliśmy konta bankowe i nie ma żadnych dowodów szantażu. Tak więc sąsiedzi są raczej wykluczeni. Choć jeśli Kluge byłby nadal przy życiu, wiele osób stąd zabiłoby go teraz. – Jasna sprawa – powiedział Hal.

Osborne klepnął się w udo.

– Gdyby ten sukinsyn żył, sam bym go zatłukł – powiedział. – Ale zaczynam myśleć, że on nigdy nie był żywy.

– Nie rozumiem.

– Gdybym nie widział tych przeklętych zwłok…

– Wyprostował się nieco.

– Powiedział, że nie istnieje. I praktycznie nie istniał. Rejon energetyczny nigdy o nim nie słyszał. Owszem, Kluge był podłączony do ich linii i dostarczali mu co miesiąc odczyt licznika, ale nigdy nie obciążyli go choćby za jeden kilowat. To samo z urzędem telefonów. On miał w domu całą centralkę telefoniczną, którą mu ten właśnie urząd sam zainstalował, ale w rejestrach nie ma jego nazwiska. Rozmawialiśmy z facetem, który to wszystko podłączał. Po robocie posłał kontrolkę do komputera, który ją połknął bez śladu. Kluge nie miał rachunku w żadnym banku w Kalifornii i najwyraźniej go nie potrzebował. Znaleźliśmy ze sto firm, które mu coś sprzedały, a potem albo zapisały, że rachunek zapłacono, albo zapomniały, że w ogóle coś u nich kupował. Niektóre z nich mają w archiwach numery czeków z rachunków czy nawet banków, które nie istnieją. Znowu odchylił się w fotelu, gotując się aż na myśl o tej całej przewrotności: – Jedyny facet, jakiego znaleźliśmy, który w ogóle kiedykolwiek o nim słyszał, to ten gość, który dostarczał mu raz w miesiącu artykułów spożywczych. Właściciel małego sklepiku na Sepulvedzie. U nich nie ma komputera; wszystko zapisują tradycyjnie. Kluge zawsze płacił czekiem. Wells Fargo przyjmował te czeki nigdy ich nie kwestionując. Ale Wells Fargo nigdy nie słyszał o Kluge'm. Przemyślałem to. Osborne wyraźnie oczekiwał z mojej strony jakiejś reakcji, więc strzeliłem na oślep. – On to wszystko robił za pomocą komputerów?

– Zgadza się. To zagranie ze sklepem spożywczym raczej rozumiem. Ale znacznie częściej Kluge łamał kod jakiegoś komputera i wymazywał zapis o sobie. Rejon nie otrzymywał zapłaty ani czekiem, ani inaczej, bo według posiadanych przez nich danych niczego mu nie sprzedawali. Żadna agencja rządowa nigdy o nim nie słyszała. Sprawdziliśmy wszędzie, od poczty po CIA. – Kluge to zapewne nie było jego prawdziwe nazwisko? zapytałem. – Aha. Ale FBI ma jego odciski palców. W końcu dojdziemy, kto to taki. Ale nic nam to nie da w sprawie odpowiedzi na pytanie, czy to było morderstwo. Przyznał, że były naciski, aby po prostu zamknąć kryminalną część sprawy, uznać przypadek za samobójstwo i zapomnieć o wszystkim. Ale Osborne nie chciał uwierzyć w samobójstwo. Oczywiście postępowanie cywilne będzie jeszcze trwać przez jakiś czas, ponieważ chciano ustalić wszystkie oszustwa Kluge'a. – Wszystko teraz w rękach tej smoczej damy – rzekł Osborne. Hal parsknął. – Marne szanse – powiedział i mruknął coś o uciekinierach. – Tej dziewczyny? Ona jeszcze tu jest? Kto to taki?

– To jakiś supermózg z politechniki kalifornijskiej. Zadzwoniliśmy tam mówiąc o naszych problemach i właśnie ją przysłali. – Z wyrazu twarzy Osborne'a wynikało jasno, jakie zdanie miał o jakiejkolwiek pomocy, której dziewczyna mogłaby udzielić. W końcu udało mi się ich pozbyć. Kiedy szli dróżką do furtki, spojrzałem w stronę domu Kluge'a. Jasna sprawa, srebrne Ferrari Lisy Foo stało na podjeździe. Nie miałem żadnego powodu, żeby tam iść. Wiedziałem o tym lepiej niż ktokolwiek i