Страница 42 из 57
Jakoś tak, jak się często zdarza, kiedy człowiek nie idzie do żadnego konkretnego miejsca, nagle uświadomił sobie, że stoi przy furgonetce Jacqueline, czekając nie wiadomo na co.
Odwrócił się powoli, niechętnie, jak dzieciak, którego uparta bileterka nie chce wpuścić na film tylko dla dorosłych. Z kabiny dobiegały jakieś głosy, nie potrafił się powstrzymać, żeby nie zacząć się w nie wsłuchiwać.
Kobiecy głos, charakterystyczny i głęboki, na pewno należał do Jacqueline, męski do Claude'a. Mówili coś o jakimś gorylu i ze swoją marną znajomością francuskiego Perhat nie od razu domyślił się, że ten goryl to on.
– Nie mów, że nie możesz namówić tego goryla, żeby wystąpił przed kamerą – irytował się Claude. – Każdy chce wystąpić przed kamerą. Miliony ludzi nas oglądają. Siedziałaś u niego całe popołudnie i nawet nie próbowałaś go namówić…
– Och, daj spokój, jaki ty jesteś nudny. On po prostu nie chce, nie chce i już. I nie wiem, czy nie ma racji. Nie zamierzam go namawiać. Ja też już mam czasem tego dość.
– Ja mam to załatwiać? W porządku. Tylko myślałem, że skoro zamierzasz go dołączyć do kolekcji, to przy okazji…
Teraz była wyraźnie zirytowana.
– Nic ci do tego, co robię, z kim i kiedy! Nie jestem twoją własnością ani w ogóle niczyją.
– Ależ uspokój się, kochanie! – męski głos pobrzmiewał tym szczególnym, pojednawczym śmiechem zarezerwowanym do karcenia kogoś, kto nie poznał się na świetnym żarcie. – Daj spokój, ja ci przecież nie robię żadnych wyrzutów. Ty masz prawo do swoich przygód, ja mam prawo do swoich. Bez uraz. Doskonale rozumiem. W każdej kobiecie drzemią podobne atawizmy: poczuć raz na sobie takiego silnego, kudłatego, prymitywnego dzikusa… – Claude, zamknij mordę! Natychmiast! – jej głos zmienił się w lodowato zimny syk i Perhatowi przemknęło przez głowę, że gdyby to on był na miejscu Francuza, raczej by posłuchał.
Claude również posłuchał.
– Przepraszam – odezwał się po długiej chwili, zupełnie i
– Czego żeście się uwzięli akurat na niego?
Tak uznali w Pontoise. Robili wstępne badania i określili profil postaci, którą widzowie zaakceptują jako twojego partnera. Romantyczny flibustier, rozumiesz, szlachetny dzikus wspierający twoją sprawę… On najlepiej do tej roli pasował. Kochanie, ja mogę zrozumieć, że on się boi obiektywu. Wszyscy tacy na początku się boją. Powiedz mu, przecież w końcu nie jest tutaj za darmo…
Z najwyższym trudem zmusił się, aby odejść. Instynkt ostrzegał go, że trwa to już zbyt długo. Ktoś go w końcu zobaczy, jak sterczy tutaj, strzygąc uszami. Nie może na to pozwolić. Był ciekaw, potwornie ciekaw dalszego ciągu tej rozmowy, ale przemógł tę ciekawość i wycofał się w zalegający poza kręgiem ciężarówek mrok. Poszedł dalej.
Rzeczywiście, na samym początku trasy wspominała coś, że chcieliby, aby występował w transmisjach. Odmówił natychmiast i stanowczo, a Jacqueline nie nalegała. Czyżby rzeczywiście przyjęła zaproszenie do jego wozu tylko po to, by go dalej namawiać? Nie chciał w to wierzyć.
Uświadomił sobie, że zupełnie nie pamięta, o czym właściwie rozmawiali przez cały dzień. Nie zostało z tego nic, absolutnie nic konkretnego. Niewiarygodne. Ot, taka tam paplanina, o wszystkim i o niczym. Co najgorsze, miał wrażenie, że ta głupia paplanina sprawiała mu straszną radość, że po prostu było mu przyjemnie rozmawiać przez większość dnia z Jacqueline dla samego słuchania jej głosu.
Do diabła z tym. Trzeba się wreszcie napić, bez dwóch zdań. Noc zrobiła się już zupełnie ciemna, tylko pozawieszane na samochodach lampy rzucały nieco światła na powstały wewnątrz kręgu zaparkowanych wozów placyk, gdzie jak zwykle kwitło życie towarzyskie.
– No i on, jak każdy, wiecie, obcych do wozu nie bierze. Nikt przecież obcych nie bierze, jeszcze po ciemku… – Przechodząc przez oświetlony placyk, Perhat słyszał głos jednego z wynajętych we Lwowie kierowców, ciągnący opowieść do wódki i suszonego śledzia. Zwolnił kroku, nadstawiając nieznacznie ucha. – No, ale wtedy coś go tak, mówił, tknęło. Środek nocy, a tu zako
Perhat nie przystanął, aby dowiedzieć się, co było w trzeciej trumnie. Zawsze go zastanawiało, kto produkował te wszystkie mrożące-krew-w-żyłach historie opowiadane wieczorami przez czumaków i kierowców. Chociaż, jak się zastanowić, i tak były one mniej głupie niż seriale w telewizji.
Stanął przy traku Wielkiego Piątka i zabębnił kostkami palców w szybę.
– Piątek?! Wystaw łeb, to ja.
Po chwili drzwiczki uchyliły się. Piątek był w samych szortach, z których wylewały się zwały tłuszczu. Na jego ostrzyżonej do skóry, wielkiej jak wiadro głowie lśniły krople potu. Dobrze grubasowi, pomyślał Perhat z wredną satysfakcją. Poskąpił na porządną klimatyzację w wozie, a teraz cierpiał w upale bardziej od i
– Co jest?
– Idę na wzgórze, do Skrebecowych – oznajmił, wpatrując się w pustą już o tej porze drogę. Nie potrafił polubić tego człowieka, mimo iż ten był lojalny wobec Stawyszyna i posłuszny jak pies. – Zanim wrócę, miej oko na ludzi. Żeby mi tu burdelu nie robili.
– Co mają robić burdel – wzruszył ramionami Piątek.
– Kto nas ruszy?
Oczywiście miał rację. Nocleg przy kijowskiej drodze nie był najbezpieczniejszy, nawet w pobliżu wielkich i gwarnych skupisk, jak Parachowka. Co dopiero na takim odludzi tak jak tu. Ale to dotyczyło pojedynczych wozów czy małych grup. Wielki konwój, ponad dwadzieścia naczepowych traków i kilka furgonetek, odstraszał potencjalnych intruzów samą swą potęgą.
– Dobra – mruknął Perhat. – Strzyżonego Pan Bóg strzyże, jak mawiają fryzjerzy. Niniejszym mnie zastępujecie, Piątek, dopóki nie wrócę z rekonesansu.
– Tak jest! – usłyszał z wyżyn kabiny trzynastotonowego steyera i chwilę później zza pleców dobiegł go trzask drzwiczek. Ruszył przez wyschnięty las pod górę, na szczyt wzgórza, gdzie powi
Krasnodarski konwój, o którym Kuziew dowiedział się w czasie telefonicznej rozmowy z Kijowem, nie różnił się niczym szczególnym od dziesiątek i
Nie budził też szczególnego podejrzenia fakt, iż obsadę ciężarówek stanowili wyłącznie mężczyźni, i to jeden w drugiego żylaści, szerocy w barach, wysportowani. Było wiele ładunków, których przewożenie Drogą wymagało takich właśnie konwojentów. Ciekawe mogło się wydać, że podobnie prezentowali się także ludzie z drugiego konwoju, mającego podobne samochody i parkującego tuż obok. Zwłaszcza, że i jedni, i drudzy byli wyraźnie w jak najlepszej komitywie. W pewnym momencie wymieniali nawet jakieś ładunki, przenosząc skrzynie – na oko sądząc, ze sprzętem elektronicznym – z jednego wozu do drugiego.