Страница 2 из 57
Kierowca zareagował na ten manewr jedynie ledwie zauważalnym sięgnięciem prawą ręką na wysokość kolan, gdzie przestawił wystającą z ukrytej przed wzrokiem postro
Śniady mężczyzna nazywał się Mehmet Azufahan i był oficerem Biura Ochrony Praw Człowieka. Jak dotąd, nigdy nie narzekał na swą pracę. Zawdzięczał jej zapewnioną przyszłość i pozycję wśród establishmentu V Republiki. Dla dziewiątego syna algierskiego imigranta było to bardzo wiele.
Poza tym lubił ją. Lubił zwłaszcza chwile, gdy sieci już były zastawione i na horyzoncie pojawiała się zdobycz; te chwile, gdy ożywały ukryte w ciele pompy, tłoczące do żył adrenalinę, gdy wszystkie mięśnie wypełniało powoli uczucie radosnego podniecenia.
Takie chwile jak ta.
Pochylił się nad tkwiącym w systemie mężczyzną i sponad jego ramienia śledził uważnie ekran.
– Jean wprowadził im do zabezpieczeń swoją sekwencję – wyjaśnił siedzący obok młodszy haker. – Świetnie. Immunologia zerowa. Musimy teraz już tylko jakoś do nich wejść z zewnętrznego obiegu danych.
– Jestem w głównym module – wysapał starszy, nie otwierając oczu.
Przez chwilę panowała absolutna cisza, w której na czerń ekranu sypały się równe rzędy cyfr i liter.
– Są. Terminal 980455QTQ, piętro XIV, lokal 1454. Dzierżawione przez spółkę jawną France-Britt UKC, numer rejestru…
Azufahan przerwał mu gniewnym machnięciem ręki. Na tego typu rzeczy przyjdzie czas potem. Tymczasem sam dostrzegał w otwartym na jednym z ekranów oknie, że system zabezpieczenia antyterrorystycznego biurowca zorientował się, iż jest penetrowany.
Jean, mężczyzna w budce telefonicznej, znał wprawdzie zastrzeżone kody, ale ich użycie mijałoby się z celem. Wejście w autonomiczny system komputerowy było pogwałceniem prywatności obywateli, której gwałcić nie było wolno. Przynajmniej nie tak nachalnie. Dlatego właśnie ludzie Mehmeta Azufahana włamywali się do sieci biurowca, a przez nią do jego zabezpieczeń, za pośrednictwem ulicznego telefonu i pozbawionego cech swoistych terminalu. Jeżeli plon akcji okaże się godny przygotowań do niej, informatycy z Surete będą potem zapamiętale grzebać się w pamięci systemu; nie było powodu, by mieli znaleźć cokolwiek, co obciążałoby Mehmeta Azufahana. I co mogłoby zostać wykorzystane przez obrońców na procesie.
Znowu długa, pełna napięcia cisza. Starszy haker zatrzepotał gwałtownie dłońmi. Zanim jego palce zdążyły drgnąć, ten sam impuls nerwowy przemknął z rdzenia przez interfejsy do programu sterującego, spowodował wydanie odpowiednich komend, zgodnie z którymi zadziałał program operujący aktualnie, wraz ze znieczulającą sekwencją drugiego hakera, gdzieś w trzewiach systemu antyterrorystycznego biurowca. Zazwyczaj tak pracowali – pierwszy miał za zadanie włamać się do systemu i wprowadzić drugiego, ten zaś, lepszy fachowiec, dysponujący wielokrotnie bardziej skomplikowanym sprzętem, obezwładniał na wystarczającą chwilę mechanizmy obro
Po ekranie przebiegały nierozpoznawalne dla ludzkiego oka błyski. Trwało milczenie. Trwało.
System miał swoje lata. Niegdyś wystarczył do ukrócenia fali terroryzmu, która omal nie rzuciła przerażonej Europy na kolana przed Zjednoczycielem Islamu, wielkim Hasadem Al Saled-Dinem. Ale potem był stopniowo rozgryzany i modyfikowany przez ludzi wysługujących się wrogom Republiki Praw Człowieka. Trwało…
Mehmet nie znał się zbyt dobrze na informatyce, tyle tylko, ile musiał. Jego żywiołem były akcje bezpośrednie, a przede wszystkim – osaczanie. Wyłuskiwanie przestępców. Wolał myśleć raczej o swoim wozie bojowym. O chwili, gdy poderwie się on w górę.
I ta chwila nadeszła. Starszy haker odetchnął głęboko i otworzył oczy, a potem popatrzył z dumą na Mehmeta. Nagle czas przyśpieszył do wariackiego wręcz tempa. Zanim jeszcze kapitan zdążył powiedzieć: „Startujemy!”, młodszy z informatyków przystąpił do wprowadzania i zgrywania programu akcji. Trzej ludzie w lustrzanych goglach, smagnięci sygnałem, zdążyli tylko poprawić swe pozycje w gniazdach i uchwyt palców na broni. Półtorej sekundy na przygotowanie do akcji, jedna na jej wykonanie. Mimo wprowadzonego przez hakera z budki telefonicznej wampira, program strażniczy może za moment zorientować się i zamienić atakujący budynek wóz domniemanych terrorystów w pąk ognia. Mehmet wskoczył wyćwiczonym ruchem na wolne, czwarte siedzenie. Wszyscy położyli ręce na poręczach foteli. Rozległ się krótki trójtonowy sygnał.
A potem stało się nagle kilka rzeczy naraz. Spod kół zaparkowanej na Rue de Soutie śmieciarki buchnęły kłęby kurzu i wóz zniknął z wizgiem z oczu przechodniów, by niemal w tym samym momencie pojawić się tuż koło okien na czternastym piętrze srebrnego biurowca. Szybciej, nim ktokolwiek mógł to zobaczyć, plunął w nie, obracając się wokół własnej osi, ciemnymi, obłymi kształtami, wstrzeliwując z obu burt do wnętrza członków grupy specjalnej. W huku i trzasku pękającego szkła wpadli do rozległego, surowo urządzonego pomieszczenia. Mehmet na końcu. Starszy z hakerów czuwał, by system ochro
Było ich trzech. Trzech mężczyzn, całkowicie zaskoczonych, nic nie pojmujących. W mgnieniu oka znaleźli się na ziemi, ogłuszeni i oślepieni, z rękami skutymi kajdankami na plecach. Najbliższych kilkanaście sekund miało im teraz zająć domyślanie się, co się właściwie stało.
Dla Mehmeta najważniejszy był facet, który w chwili rozpoczęcia akcji stał przed terminalem zajmującym krótszą ścianę sali. Na szczęście nie był on połączony z systemem bezpośrednio. Sekciarze nie stosowali neurowszczepów i wspomagania hormonalnego umożliwiającego bezpośrednie operacje komputerowe. Zakaz religijny. Przy akcji przeprowadzonej z przyzwoitą prędkością nie było mowy, by przeciwnik zdążył przeładować pamięć.
A akcja trwała nawet krócej niż regulaminowe pięć sekund. Mehmet odetchnął głęboko wysysanym błyskawicznie z pokoju przez klimatyzatory swędem odpalonych przed chwilą petard. Popisowa robota. Cele obezwładnione, system zneutralizowany, pełne dane zabezpieczone do rozpoznania. Przejechał dłonią po lśniących punktach ponad kieszenią na piersi, wygaszając je. Wprasowane w tkaninę mikroobwody systemu personalnego zasnęły ponownie, niepotrzebne.
Jeszcze chwilę trwała cisza. A potem zaczął się gwar. Zrobili popisową akcję, świetna sprawa, trzeba się nagadać, wymienić uwagi i gratulacje. Zatrzymani wciąż jeszcze leżeli półprzytomni, z tępymi twarzami ludzi, którym nagle niebo zwaliło się na głowy. Mehmetowi trudno się było na widok ich min powstrzymać od śmiechu. Skinął na jednego z chłopców, by na wszelki wypadek sprawdził zatrzymanych podręcznym pakietem medycznym. Tylko tego brakowało, żeby mu któryś odkorkował ze strachu.
Poznawał te twarze. Doskonale je poznawał. Popisowa akcja. I skuteczna. Wielu jego kolegów oddałoby za taki połów pół życia.
Obrócił się ku ekranom komputera. W najwyższym wersie jednego z nich dostrzegł nagłówek programu: DEPOSITUM FIDEL PRZYWOŁANIE
Kapitan Mehmet Azufahan uśmiechnął się do schwytanych, czując wyraźnie rosnącą w miejsce uprzedniego podniecenia euforię. Pochylił się nad jednym z nich.
– No i co, prawiczku?! – zakrzyknął wesoło wprost w twarz samozwańczego biskupa Marsylii.