Страница 16 из 27
Boję się podejść do lustra, żeby nie zobaczyć swoich czerwonych od płaczu oczu.
Z wyrazami szacunku
Maria Rudowicz (mój pies lubi, gdy mu śpiewam)
PS Pan też jest eLJot. Proszę pozdrowić żonę, ma szczęście.
Warszawa, 29 marca 2003 e-mail: [email protected] /* */)
Gdybym była Twoją kobietą…
1. Bałabym się.
Nieusta
2. Nie pozwoliłabym Ci pisać więcej książek.
Zajęłabym Cię tak sobą, że nie chciałbyś „tracić czasu” na ucieczkę w i
3. Nauczyłabym się być Natalią, Je
4. Nauczyłabym się robić kompoty, soki, przeciery i ciasta.
Wszystko z ananasów.
Gdybym była Twoją kobietą i napisałbyś jeszcze jedną taką książkę, odeszłabym od Ciebie…
Lucyna (e-mail: [email protected] /* */)
Podobieństwa. Te same inicjały (JL), ta sama mnogość tytułów naukowych przed nazwiskiem, także własna strona internetowa, a na niej nawet to samo życiowe motto: „Boże, pomóż mi być takim człowiekiem, za jakiego bierze mnie mój pies”. Dla niektórych jest to dowód mojej megalomanii.
Szanowny panie Januszu
Będąc szczerym z panem powiem, że pańska opowieść mnie zdziwiła. Trudno było nie znaleźć w bohaterze pańskiej osoby. Jego magnet kobiet w formie tak mądrego mózgu. Po przeczytaniu tej książki wnioskuję, że pan się lubuje w swojej osobie. Może panu brakuje widowni i tą książką chwali się pan tym, kim pan jest?
Jestem z panem taki szczery, jak tylko mogę być. Proszę nie mieć mi tego za złe. Obiecuję, że przeczytam kolejną pana pozycję. Czytanie to moja pasja. Latanie to druga. Tak się składa, że te moje hobby mogę pły
Z szacunkiem
Tomek Cybart (e-mail: [email protected] /* */)
* Nowy Orlean, w którym dzieje się duża część „S@motności…”, leży w stanie Louisianą – JLW.
„S@motność…” jest pochwalą mózgu. To fakt. Jeśli bohater książki potrafi magnetyzować swoim mózgiem kobiety („magnet kobiet”), to książka staje się, moim zdaniem, pochwałą nie Don Juana, ale kobiecości. Dlatego wniosek, że pisząc tę książkę, „lubowałem się” swoją osobą, mija się o kilometry z prawdą. W swoim życiu z reguły unikam stawania przed jakąkolwiek „widownią”. Boję się bowiem panicznie, że wyjdzie wówczas na jaw, jak mato ciągle jeszcze wiem. Mimo to w jednym nadawca tego e-mailu ma rację: brakuje mi „widowni”. Aby czuć się spełnionym w życiu, potrzebowałem i ciągle potrzebuję także dzisiaj „widowni”. Mojej widowni. Tej, na której siedzą trzy osoby. Przyznaję, że są to same kobiety.
Rację ma także nadawca powyższego e-mailu, kiedy dostrzega analogie łączące bohatera z moją osobą. Pewnie gdybym sam tej powieści nie napisał, mógłbym i ja zacząć wierzyć – lub przynajmniej podejrzewać – że Jakub to alter ego autora.
Ale to jest NIEPRAWDA.
Tak samo jak nieprawdziwy jest Jakub L. Dzisiaj, z perspektywy tych ponad 4 lat („S@motność…” rozpocząłem pisać pewnej listopadowej niedzieli w 1998 roku) wiem, że za słabe ukrycie analogii i podobieństw to najzwyklejszy błąd debiutanta. Jedynym moim usprawiedliwieniem jest to, że książka nie była pisana z myślą o wydaniu. Miała być chronionym hasłem plikiem MS Worda na twardym dysku mojego komputera we Frankfurcie nad Menem. Miała nigdy nie opuścić swojej elektronicznej szuflady. W wyniku różnych konstelacji stało się jednak inaczej.
Wykorzystanie w fabule „S@motności…” zdarzeń, charakterystyk i symboli z mojego życia uważam dziś za duży błąd, który mógł niektórych zranić.
Z drugiej strony usprawiedliwiam się tym, iż swoisty autobiografizm to pokusa, której ulega wielu autorów. Szczególnie w swoich pierwszych książkach. Wharton powiedział w którymś ze swoich wywiadów, że „z własnej biografii można napisać nieskończoną liczbę historii”. Ja dodam, że niekoniecznie prawdziwych. Utożsamianie autora z głównym bohaterem w książce takiej jak „S@motność…” skłania niektórych do sformułowania nasuwającego się im wniosku, że uprawiam rodzaj gry.
Niedobra gra. Niebezpieczna. Takie przewrotne panowanie nad emocjami czytelnika. Tylko zapach świeżo zaparzonej kawy wskazuje na blat, gdzie w gąszczu porozrzucanych kartek widać klawiaturę. Litery układają się w słowa, słowa w zdania, a zdania w samotność autora. Przez długie tygodnie, miesiące, lata. Moja dobra wola. Pisarza świat zbadany w zupełnie realnym laboratorium. I zastanawiam się, proszę Pana, czy dał się Pan zbadać? Myślę, że nie. W i
Pozdrawiam
Darek Demen (e-mail: [email protected] /* */)
I
Nie wiem zatem, czy podziwiać Pana za tyle odwagi w odkryciu przed wszystkimi swojego intymnego „ja”, czy raczej patrzeć zszokowana, że można przedstawić swoje uczucia w książce, zrobić z nich stronę internetową i jeszcze wzruszyć tym wszystkich ludzi.
Jaką część emocji zostawia Pan sobie samemu?
(e-mail: [email protected] /* */)
Opowiadanie – słowem, obrazem, muzyką (kompozytorzy mają tutaj więcej anonimowości) – o uczuciach jest, moim zdaniem, zawsze „odkrywaniem swojego intymnego ja” i samo w sobie nie jest aktem bohaterstwa zasługującym na podziw. Gdyby było inaczej, rozdano by o wiele więcej odznaczeń i medali za heroizm poetom niż generałom. Ważne są tylko granice tej intymności. Śmiem przypuszczać, że w mniemaniu każdego piszącego te granice zawsze są o lata świetlne dalej. Nawet tacy ekshibicjoniści jak Bukowsky czy Nabokov nie przekroczyli tych granic w swojej literaturze. Jeśli twierdzili, że jest inaczej, robili to pewnie z czystej kokieterii. Ekscentryczny Salvador Dali także nie uważał, że przekracza granice intymności, dodając swoją spermę do farby, którą malował swoje obrazy. Uważał jedynie, że kolory wygenerowane tą farbą „nabierają większej miękkości i ekspresji”. Hemingway pił o wiele więcej niż wszyscy bohaterowie jego książek razem wzięci. Orwell, autor „1984” i „Folwarku zwierzęcego”, sztandarowy apologeta demokracji i znienawidzony przez dyktatorów przeciwnik totalitaryzmu, okazał się tajnym informatorem służby bezpieczeństwa.