Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 8 из 55

Upiorne brzemię położyłam na podłodze, przydepnęłam nogą i wyglądając przez tylną szybę, zaczęłam zbierać myśli. Co, na litość boską, zdołało mi się przytrafić i co ja w ogóle robię? Miałam się pozbyć tej torby i dostarczyć Mikołajowi wiadomość o niej, tymczasem jadę autobusem na lotnisko, razem z bagażem, od którego w żaden sposób nie umiem się odczepić, samochód na parkingu, a za mną zapewne podąża pogoń…

Przekonanie o pogoni zakwitło we mnie na widok narożnika brezentowej płachty. Skąd płachta Mikołaja u obcego faceta…? Nie bardzo on chyba obcy, skoro przymierzył się do zrabowania lej piekielnej torby, a przymierzył się, gwarantowana sprawa. Wszyscy trzej stanowili szajkę i pod pozorem awantury chcieli zdobyć przedmiot.

Zdenerwowałam się nieco. Jeśli bodaj połowa moich przypuszczeń była słuszna, nie miałam prawa dopuścić, żeby ta torba wpadła w ręce postro

Za autobusem nie jechał żaden podejrzany pojazd, co udało mi się stwierdzić, bo szyba była wyjątkowo mało brudna. Gdzieś powi

Wygrzebałam ciężar spod nóg i przepchnęłam się do przodu.

Pomyślałam, że jeszcze mi tylko kontrolera brakuje, biletu oczywiście nie miałam i jechałam na gapę. Boże, co za kraj…! W żadnym zachodnim nic takiego nie byłoby możliwe, po pierwsze – boksy bagażowe byłyby normalnie czy

– Cześć, kochana! – powiedział ktoś za mną. – Nie jestem pewna, ale możliwe, że z nieba mi spadasz!

Obejrzałam się. Za mną stała moja była teściowa, matka mojego drugiego męża. Lubiłam ją. Lubiłam, to za mało powiedziane, przez nią w ogóle wyszłam za niego.

– Cześć! – ucieszyłam się. – Możliwe, że to ty mi z nieba spadasz! Co się stało, że jedziesz autobusem?

– Słuchaj – powiedziała teściowa gorączkowo, nie zwracając uwagi na moje słowa. – Masz chwilę czasu? Powiedzmy, do jutra?

Nie byłam pewna, czy to, co mam, można określić chwilą czasu, ale ona i tak nie czekała na odpowiedź.

– Leć za mnie do Kopenhagi! – zażądała, przyciszając głos. – Samolot jest za pół godziny. Masz przy sobie paszport? – zaniepokoiła się nagle.

Zgłupiałam do tego stopnia, że wyjęłam kosmetyczkę z kieszeni i sprawdziłam. Miałam.

– No widzisz! – powiedziała z ulgą. – A ja nie. Zostawiłam cały portfel i to nie w domu, a u jednej facetki, która, nie ma telefonu i właśnie wyjechała do jakiegoś zadupia. Dlatego nie mam także pieniędzy na taksówkę i tym autobusem jadę na gapę. Bilet na samolot mam, ponieważ odebrałam go wcześniej i właśnie kiedy teraz chciałam go schować, stwierdziłam brak portfela. Wiem, że wyjmowałam go z torby u niej, dzisiaj po południu. Więc leć ty. Nazywamy się jednakowo, nie trzeba nawet nic zmieniać.

Zrobiło mi się gorąco. Błyskawicznie pomyślałam, że ona ma rację. Noszę nazwisko po jej synu, a na imię mam tak samo jak ona. Daty urodzenia i nazwiska panieńskiego nikt na bilecie lotniczym nie umieszcza. Jeśli jeszcze mam przy sobie pieniądze…

Sprawdziłam pośpiesznie. Plastikowe okładki z małym kartonikiem w środku tkwiły w kosmetyczce. Dużo tam tego nie było, ale przy odrobinie uporu na tydzień mogło wystarczyć, a filia den Danske Bank znajduje się na Kastrupie… Dla mnie zaś było to wyjście wręcz znakomite!

– Dobrze – powiedziałam, czując się nieco ogłuszona. -Tylko po pierwsze, pożyczę ci pieniędzy na taksówkę z powrotem…

– Gówno – przerwała teściowa nieżyczliwie. – Mafią jechała nie będę!

– No to potem – zgodziłam się. – Do Racławickiej autobusem, a dalej taksówką, bo w tym autobusie w końcu cię złapią. Po drugie, odbierzesz mój samochód z parkingu za dworcem Centralnym, szary golf i musisz się postarzyć, albo co. I ubrać na czerwono.

– Zwariowałaś? – zgorszyła się teściowa. – Nie mam nic czerwonego!

– No to jakkolwiek, byle inaczej niż ja teraz. I różnicę wieku musisz zrobić.

– Myślisz, że ta, co jest, nie wystarczy?





– Nie. Szczególnie w nogach…

Moja teściowa wyglądała do obrzydliwości młodo i chodziła w szpilkach, dokładnie tak samo, jak ja. Żadna stara baba nie nosi takiego obuwia i nie porusza się w nim tak, jakby zaczęła od dnia urodzenia. Ponadto była wariatką bezkonkurencyjną, co między i

– Po trzecie – powiedziałam dość rozpaczliwie. – Musisz zabrać moją torbę. Ostrzegam cię, że jest ciężka. Do Kopenhagi nie wezmę jej za żadne skarby świata!

– Bo co tam jest? – zainteresowała się teściowa.

– Nie mam pojęcia. Przypuszczam, że coś trefnego.

– Bardzo dobrze, ty za to weźmiesz moje bagaże, bo właściwie bagaże są ważne, a nie ja.

Zreflektowałam się nagle. Ogólnie biorąc, coś mi tu nie grało.

– Zaraz, nazwisko nazwiskiem, ale po co ty tam w ogóle lecisz? I, czekaj, chwileczkę, dlaczego jedziesz na lotnisko, skoro nie masz paszportu?! Przecież cud nie nastąpi…?!

– A otóż właśnie tak! – odparta teściowa z triumfem. -Szczerze mówiąc, jechałam, licząc na cud, i proszę bardzo, jest cud! Bez cudu, pomyślałam, że uda mi się wtrynić te rzeczy stewardesie, kapitanowi, w ogóle załodze, a Kajtuś tam odbierze albo co, ale zastąpienie mnie przez ciebie podoba mi się bardziej.

– Mogę tam za ciebie załatwić…?

– Oczywiście! Wiozę do Alicji grafiki Kajtusia. On tam jest, robi małą wystawkę, oprawiali mu tu, spóźnili się i obiecałam, że przywiozę, bo i tak zamierzałam pojechać, tyle że za tydzień. No więc ty zawieziesz, żadna różnica. Pieniądze ci zwrócę, a przenocujesz u Alicji.

– Powrotny ten bilet?

– Jasne. I nie ma tłoku, okres turystyczny dawno się skończył. Zabukować się możesz nawet na jutro.

W tym całym galimatiasie udało mi się pomyśleć, że zwalam jej na głowę coś, co może się okazać niebezpieczne. Powi

– Obie książeczki czekowe też zostały w tym portfelu -powiadomiła mnie teściowa melancholijnie. – Aż do pojutrza jestem załatwiona. Ta facetka wraca jutro. Wieczorem.

– Czekaj – przerwałam jej z zakłopotaniem. – Nie wiem, jak ci to powiedzieć, ale nie jest wykluczone, że na mnie i na tę torbę czatują jakieś tajemnicze bandziory. Osobiście mi zależy, żeby tego nie dopadli, więc może nie wysiadaj z tego autobusu wcale.

– Wyrzucą mnie.

– No to przesiądź się jakoś nieznacznie…

Autobus skręcił i hamował, sięgnęłam pod nogi i podniosłam torbę. Zrobiła się jeszcze cięższa. Spojrzałam na nią i wszelkie słowa zamarły mi na ustach.

Ludzie wysiadali, teściowa wysiadła również z obiema walizkami. Odwróciłam torbę, przyjrzałam się jej. Albo mi się mieniło w oczach, albo wcale to nic była torba Mikołaja. Zielona, gruba, foliowa, owszem, ale na jednej stronie miała biały element dekoracyjny w postaci kuli ziemskiej i jakichś zygzaków. Torba Mikołaja była gładka z obu stron. Zrobiło mi się jakby słabo. Chryste Panie, ukradłam torbę tym facetom…!!!

Kierowca wychylił się ze swojego miejsca i patrzył na mnie. Wysiadłam, bo nie dość, że jadę bez biletu, to jeszcze mam nie chcieć wysiąść. Milczałam, obarczona upiornym ciężarem.