Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 35 из 55

Owszem, poszedł. Może miało to głębsze przyczyny, a może tylko intrygowało ich, czym taka egzotyczna jednostka przyjechała, bo kto wie, czy nie rolls-royce’em. Przeszedł obok krzaka, za którym tkwiłam w kucki, udał się dalej, ścieżka dość długo wiła się w gąszczu, dalej dobiegała do drogi, za drogą zaś zaczynały się już zabudowania wsi. Mogłam zniknąć wszędzie. Wiedziałam o tym, pamiętałam teren, specjalnie wybrałam ten kierunek.

Śledzący mnie facet porzucił to zajęcie dość szybko, widziałam go, jak wracał, zajrzał po drodze do szopy ogrodnika i poszedł ku dworowi. Przemknęłam okrężną drogą na tyły posiadłości, przelazłam przez siatkę do ogrodu, w którym ciągle istniała zrujnowana altanka. Chciałam się jej przyjrzeć, póki widno.

Stała w zielsku i zaroślach, dokładnie obrośnięta dzikim winem, psim bzem i pokrzywami. Od strony widokowej, gdzie niegdyś można było gapić się na staw, teraz panoramę zasłaniały wysokie krzewy, nie mówiąc już o tym, że z trudem rozpoznałam miejsce po stawie, tak był pokryty rzęsą i sitowiem. Możliwe, że woda w nim jeszcze chlupała. Po różanym ogrodzie z drugiej strony altanki nie zostało nawet wspomnienie, ale obie ławeczki, wmurowane w podłoże, wciąż jeszcze trzymały się nieźle.

Usiadłam na jednej z nich, tej górnej, i znów zaczęłam myśleć. Przez chwilę rozważałam swój stosunek do Pawła, zastanowiłam się, czy przypadkiem go nie kocham, bo, na litość boską, cóż i

Poczekałam, aż odjadą, i wróciłam do altanki. Zamknęli za sobą bardzo stara

Posadzka altanki wyglądała na nienaruszoną. Zgodnie z instrukcjami Pawła domacałam się wajchy pod spodem, przekręciłam ją w dół, nawet lekko poszło, a miałam obawy, że w ogóle się nie ruszy, bo może zardzewiało albo w ogóle zdechło ze starości. Zeszłam niżej, do tej drugiej ławeczki. Ktoś jej chyba musiał czasem używać, bo pokrzywy wydały mi się nieco zdewastowane, a dzikie wino było odgarnięte. Jedna śruba, mocująca ją do betonowego podłoża, wylazła odrobinę do góry, śrubokręt przezornie wzięłam ze sobą, rozmiar miał na byka, ale taki właśnie, był tu potrzebny, przelotnie pomyślałam, że pomysł w ogóle niegłupi, śrubokręt zamiast klucza… Wykonałam pół obrotu, przycisnęłam, zgadzało się wszystko. Część muru obok ławeczki obróciła się ze zgrzytem i chrzęstem na trzpieniach, ukazując wąskie przejście. Poświeciłam latarką w głąb, zastanowiłam się, co i gdzie może mi się zawalić na głowę, po czym z determinacją, delikatnie i ostrożnie wcisnęłam się w otwór.

Schodki w dół były w porządku. Zeszłam, licząc je nie wiadomo po co, może na wszelki wypadek, dość strome były, jedenaście, prawie niskie piętro. Ujrzałam korytarzyk, przeszłam nim kilkanaście kroków, światło latarki nagle oparło się na czymś i usłyszałam cichy szelest. Zamarłam w miejscu.

Wedle informacji Pawła korytarzyk powinien był zejść jeszcze kawałek w dół, następnie rozszerzyć się w komnatkę, dalej trzema takimi komnatami doprowadzić do głównego budynku i zakończyć się apartamentem pod piwnicą. Wyjście do góry we dworze znajdowało się akurat tam, gdzie przed godziną widziałam skrzynki i deski. W apartamencie i komnatach wrzała nie tak dawno wysoce naga





Nie dowiedziałam się, co to było i nie dotarłam do żadnej komnatki. Przede mną był zawał, świeży chyba, bo ziemia jeszcze osypywała się z szelestem. Strop pękł, załamał się, popatrzyłam uważniej, wzmocniony był co parę metrów deskami, reszta stanowiła zwyczajną, długą dziurę w ziemi. Deski zgniły, coś załatwiło sprawę, pewnie woda, poleciało zabezpieczenie, a za nim reszta. Nastąpiło to pewnie przed chwilą, może jeszcze wcale nie przestało lecieć, może zarwie się dalej, nie daj Boże za moimi plecami…

Trochę mnie zadławiło. Ostrożniutko, delikatnie, starając się niczego nie dotykać i zgoła wstrzymując oddech, krok za krokiem wycofałam się tyłem. Bałam się nawet odwrócić. Poświeciłam do góry, w tej części korytarzyka zabezpieczenie jeszcze się trzymało, ubitą ziemię podpierały deski zbite na kształt krążyny, bo sklepienie było półokrągłe. Najmocniejsze forma, ale co z tego, widać było, że te deski zmurszały i tkwią na miejscu chyba siłą woli. Lada chwila powi

Jadąc tutaj, wrzuciłam wprawdzie do skrzynki list, napisany w pośpiechu do mojej teściowej, z informacjami, dokąd się wybieram, ale gdyby to wszystko zarwało się na mnie, wątpliwe, czy pod zwałami gruntu doczekałabym pomocy jako tako żywa. Ulga, jakiej doznałam, kiedy w powolnym marszu tyłem wymacałam nogą pierwszy stopień, nie da się zgoła opisać. Ten fragment przejścia był już porządnie obmurowany, po schodach mogłam iść do góry przodem. Nie weszłam, wniosła mnie na skrzydłach siła nadprzyrodzona. Widoczne w zmierzchu pokrzywy, o które się od razu oparzyłam, wydały mi się najpiękniejszymi roślinami świata.

Zamknęłam wejście. Mechanizm działał. Pozostawienie otworem tej pułapki wydało mi się niewskazane pod każdym względem i z rozmaitych przyczyn. Usiadłam na ławeczce, otarłam pot z czoła, sprawdziłam, czy nie farbuję i zaczęłam odzyskiwać równowagę.

Zawalenie się korytarzyka od tej strony nie oznaczało wcale, że i tamta druga strona też jest niedostępna. Komnatki były podobno wykonane stara

Zapaliłam drugiego papierosa, uspokoiłam się, wypchnęłam z siebie poczucie niebezpieczeństwa. Zaczęła mnie ogarniać coraz silniejsza irytacja. Cholery można dostać z tymi chłopami, jak nie jeden, to drugi, po jakiego diabła ja się pozwalam wpędzać w takie kretyństwa?

Rozważałam tę skomplikowaną kwestię przez parę minut, po czym podniosłam się i udałam na taras. Robiło się coraz ciemniej, ale po drugiej stronie budynku świeciła jakaś lampa. Oszklone drzwi były bardzo porządnie zamknięte, zawahałam się przed tłuczeniem szyby i pomyślałam o oknach. Obeszłam dom dookoła, znalazłam jedno otwarte. Małe i wąskie, należało do komórki przy kuchni. Przywlokłam kilka cegieł, parter był tu wysoki, na coś musiałam się wspiąć, jeśli chciałam uniknąć skakania, łapania się za parapet i zdzierania skóry z rąk i nóg. Wlazłam na cegły, zajrzałam, poświeciłam, ujrzałam w głębi drzwi do kuchni, na szczęście uchylone.

Byłam już w połowie drogi, kiedy usłyszałam warkot. Ktoś nadjeżdżał, obejrzałam się, zobaczyłam zbliżające się światła. Nie furgonetka, osobowy samochód. Przyśpieszyłam przełażenie dość gwałtownie, nic gorszego, niż dać się złapać w takiej idiotycznej pozycji, mogłabym ewentualnie wierzgać, ale to radość krótkotrwała. Przecisnęłam się przez wąskie okienko i wylądowałam na podłodze schowka, głową w dół. Zdążyłam w ostatniej chwili, światła omiotły ścianę budynku i samochód zatrzymał się przed bramą. Silnik zgasł, zapanowała cisza.