Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 17 из 55

– Fałszerstwami pieniędzy – powiedział podporucznik Jarzębski bez namysłu i doznał dziwnego wrażenia, że postępuje słusznie, chociaż wbrew wszelkim zasadom. – I właśnie przyznaję się państwu, że tylko o to mi chodzi, ja nie jestem z wydziału zabójstw, tylko z gospodarczego. Miał dla mnie informacje, ale nie zdążyłem do niego za życia. I wszystko wskazuje na to, że w ostatniej chwili kobieta wyniosła z jego domu dotyczące tej sprawy materiały, a ową kobietą najprawdopodobniej była Joa

– Matko jedyna moja – powiedziała ze zgrozą Joa

– Dlaczego ona w ogóle jest od pani młodsza tylko o jedenaście lat?! – krzyknął podporucznik z ciężką pretensją.

Alicja Hansen i młody człowiek, nazywany Kajtkiem, najwyraźniej w świecie bawili się znakomicie. Joa

– Ona była starsza od mojego syna – powiedziała Chmielewska. – Przyznaję, że urodziłam go, mając lat siedemnaście, miałam zatem trzydzieści sześć, a on dziewiętnaście, kiedy uparł się z nią ożenić. Ona już była rozwiedziona i miała dwoje dzieci, więc nic byłam zachwycona pomysłem, ale poznałam ją osobiście i przestałam protestować. Uzgodniłyśmy między sobą, że rozwiodą się, kiedy on oprzytomnieje, on sobie nawet nie zdawał sprawy z tego, że jest młodszy od niej o sześć lat, no i wszystko poszło zgodnie z przewidywaniami. Rozeszli się po dwóch latach. Jak pan sobie to wszystko doda i odejmie, zrozumie pan, że różnica lat między nami wynosi tylko jedenaście, a w mojej rodzinie wszystkie kobiety zawsze młodo wyglądały.

– Toteż właśnie – powiedział podporucznik z uporem. – Dlatego ja nie mogę wiedzieć, która z pań jest która, bo pani więcej wygląda na nią, niż na siebie.

– Tu jest słabe oświetlenie – zwróciła uwagę Alicja Hansen, a Kajtuś znów zachichotał.

Joa

– Ona jest znacznie ładniejsza ode mnie – powiedziała cierpliwie. – Poza tym, siedzą tu dwie pełnoletnie osoby… trzeźwi jesteście, mam nadzieję…? Które zaświadczą, że ja, to ja. A jej nie ma.

– Ale przecież tu przyleciała?

– Przyleciała, zgadza się. Mignęła Kajtusiowi na lotnisku i gdzieś znikła. Nie wiem, gdzie się podziała, ale żadnych rzeczy Mikołaja nie miała ze sobą, to pewne. Jeśli cokolwiek od niego wyniosła, to coś zostało w Polsce.

– Gdzie?! – rozzłościł się podporucznik. – Miała to na Centralnym, prosto z dworca pojechała na lotnisko, porównaliśmy czas, nigdzie nie mogła zboczyć! Gdzie to zostawiła?! I skąd pani to wie?!

– Kajtek widział. Nic nie miała przy sobie. Mogła spotkać kogoś w autobusie i oddać mu to.

– Gdzie ona w ogóle mieszka?! Gdzie są te jej dzieci?!

– Nareszcie jakieś rozsądne pytanie. Jej dzieci wychowują się u pierwszej teściowej i męża, on jest nadleśniczym, botanik z wykształcenia, a mamusia mu prowadzi gospodarstwo i dzieci żyją zdrowo na łonie natury. Oczywiście, mógł się ponownie ożenić, ale to nie ma wpływu na świeże powietrze. Na Dolnym Śląsku. Dokładnego adresu nie znam, chociaż raz tam byłam. Zakopałam się w piasku i koń mnie wyciągał.

Jarzębski napił się kawy, dostał więcej koniaku i zaczął przytomnieć. Wątpliwości, z którą z tych Chmielewskich rozmawia, wcale w nim nie znikły. Tamta poleciała wprawdzie na paszport z i

Chciwie spojrzał na palce tej obecnej, ale przypomniał sobie, że nie ma materiału porównawczego. Czuł, że coś tu nie gra, nie umiał jednakże odgadnąć, co.

– Niech mi pani pomoże – zażądał surowo. – Niech się pani zastanowi, gdzie ona może być, ta druga. Ja muszę dojść, co wykrył ten cholerny Torowski, do źródła chcę dotrzeć, na co mi płotki! Uciąć ten proceder, przecież to naprawdę dla nas szkodliwe…

– Był taki Dominik – powiedziała nagle w zadumie Alicja Hansen. – Nazwiska nie pamiętam, tylko imię. Gówniarz. Prawie trzydzieści lat temu, teraz jest bliski pięćdziesiątki. Ten Dominik namawiał mnie, żebym narysowała banknot.

Wszyscy spojrzeli na nią z żywym zainteresowaniem.





– Jaki banknot? – spytał Kajtuś.

– I co? – spytała Chmielewska.

Podporucznik Jarzębski o nic nie pytał, tylko patrzył zachła

– Sto dolarów – powiedziała Alicja Hansen. – W powiększeniu. Grafikę robiłam wtedy, byłam na pracach zleconych. I nic. Narysowałam z ciekawości, czy potrafię, ale wcale się nie przyznałam, a potem gdzieś mi to zginęło. Nie wyszło cudownie, pod zwykłą lupą widać było różnice, w dodatku znudziło mi się i jednej czwartej nie dokończyłam. Zastanawiam się, co ten Dominik teraz robi, bo on by mi pasował.

– A co robił wtedy?

– Nic. Studiował. Zaraz, co on studiował, jakąś ekonomię chyba albo coś podobnego. Miał partyjnego tatusia na stanowisku.

– Interesujące – powiedział podporucznik zdławionym nieco głosem. – Nic więcej o nim nie może pani sobie przypomnieć?

– Nie, nie mogę. Blondyn, może teraz jest łysy. Metr siedemdziesiąt cztery. Wtedy był szczupły. Wiem! Miał dom w Wilanowie. To znaczy, miała jego rodzina i ten dom był przeznaczony dla niego, po babci i dziadku, nawet został na niego przepisany i on go chciał przerobić. Nazywało się to remont generalny, zaciągnął mnie tam, każdego zaciągał z nadzieją, że ktoś mu wreszcie zrobi za darmo projekt tego remontu. Był chciwy, to pamiętam. I ten dom miał charakterystyczny szczegół, czekajcie, zaraz wam narysuję.

Pod jej wprawnym ołówkiem pojawił się kształt parterowego budyneczku z dziwacznym, wyrastającym ku górze gołębnikiem. Równie dobrze mogła to być wieżyczka.

– Z kamienia to było – wyjaśniła Alicja Hansen. – Wyglądało tak, jakby ktoś sobie wybudował wieżę, no, powiedzmy, miniaturę wieży, a potem do niej doczepił chałupę. Podobno pradziadek miał takiego szmergla, chociaż on, ten Dominik, usiłował przeczyć, że miał jakiegokolwiek pradziadka, przodkowie byli wtedy źle widziani…

– Ale to był chłopski przodek – zauważyła Joa

– Toteż tylko dzięki temu czasem się do niego przyznawał. Z drugiej znów strony kamie

– Nie wiemy. Komentarz do Dominika.

– Bardzo ce

– Nie, tylko imię. A co?

– Nic. Wspomniała pani o tatusiu na stanowisku… Możliwe, że w aferze siedzi ja kiś prominent, obecny, względnie były. Ktoś to zaczął, skąd mam wiedzieć, czy nie ten Dominik. Każda informacja może okazać się ważna.

– I to było w takim miejscu-dodała Alicja Hansen jakby z rozpędu. – Tak się szło, o… tędy…

Podporucznik w milczeniu patrzył, jak pod jej ołówkiem powstaje fragment planu miasta. Pomyślał, że przez trzydzieści lat trochę tam się mogło zmienić. Odzyskał równowagę i zgarnął kartki ze stołu.

– Zabiorę to sobie na wszelki wypadek, jeśli nie ma pani nic przeciwko temu…