Страница 7 из 52
No dobrze, jeszcze hotel zostaje. Znajoma dziewczyna pojechała ze mną, wskazując drogę, zaparkowałam na zapleczu, zamknąć, z pewnością zamknęłam, a co z alarmem?
Włączyłam go czy nie? Żeby mnie kto zabił, nie zdołam sobie przypomnieć! Nazajutrz odjeżdżałam, prztykałam, majaczy mi się, że dwa razy, czyli nie był włączony, włączyłam i wyłączyłam, ciągle mam w oczach te błyskające światła, ale wizja pewności mi nie daje. Może ta dziewczyna będzie pamiętała, przyleciała do mnie o poranku, razem poszłyśmy na parking…
Jeśli przez całą noc stało to pudło na zapleczu hotelu, nie zaalarmowane, z ulicy dostępne bez przeszkód, można było zrobić, co się chciało, i wepchnąć mi tam tysiąc głów.
No nie, tysiąc by się nie zmieścił. Zawracanie głowy z pięcioma sekundami…
Zadzwonię do niej i zapytam.
Była to w końcu jakaś decyzja, podjąwszy ją, doznałam ulgi. Na jedną sekundę.
W drugiej sekundzie rzuciło się na mnie przypomnienie, że wykrycie gdzie i kiedy mi tę Helenę podrzucono, wcale nie rozwiązuje sprawy i nie udziela odpowiedzi na pytanie, co, do diabła, mam z nią teraz zrobić!
Nad tym musiałam się zastanowić naprawdę porządnie i możliwie szybko. Nagle stwierdziłam, że już prawie dojeżdżam do Paryża, co za cholera jakaś, dlaczego tak wcześnie?! Rozejrzałam się, wpadła mi w oko wielka stacja benzynowa z szykanami, zjechałam w prawo, skręciłam. Znalazłam na parkingu odosobnione miejsce w kącie.
Na myśl, że jadę na spotkanie z mężczyzną życia z ludzką głową w bagażniku, coś mi się zrobiło. Dostałam histerycznego ataku śmiechu. Przechyliłam się, wepchnęłam twarz w fotel pasażera, wyłam, piałam, płakałam i nie mogłam się uspokoić. Podkręciłam szybę, żeby mnie nie było słychać, ale i tak jakiś człowiek przyglądał mi się z zainteresowaniem z odległości kilkunastu metrów. Nie mógł chyba odgadnąć, że tak reaguję na kawałek trupa…?
Przeszło mi wreszcie, usiadłam normalnie. Zdołałam się skupić.
Rozwiązanie najprostsze: wyjąć torbę i wrzucić do kosza na śmieci. Nie tu, tu zostałam zauważona. W następnej stacji, na następnym parkingu, gdzie spróbuję się niczym nie wyróżnić.
Znajdą tę głowę i co będzie dalej? To jest kraj cywilizowany, przeprowadzą dochodzenie. Może po torbie odgadną, skąd głowa pochodzi, a może po zębach, ta czołgająca się Helena nie wyglądała mi na kogoś, kto zęby robi w Kanadzie albo w Szwecji.
Dokonają zabiegów kosmetycznych, zdjęcia opublikują w mediach, może już jutro czy pojutrze. I co, mam siedzieć cicho? Nie zgłaszać się i niech sobie dojdą do wniosku, że są to porachunki terrorystyczne, można i tak, ale w ten sposób rzecz się nigdy nie wyjaśni, a taki efekt wcale mi się nie podoba. Poza tym mogą jednak trafić do mnie, sprawca, na przykład, na mnie doniesie, ten, który ją podrzucił. W rezultacie pójdę siedzieć we francuskim kryminale.
Niedobrze. Jeśli w ogóle miałabym się zgłaszać, to bez wygłupów, razem z dowodem rzeczowym.
Zgłosić się zatem. Francuskiej policji powiedzieć, że sama im ten prezent przywiozłam i może to być niejaka Helena Wystrasz, Helena z pewnością, a co do Wystrasz, świetne nazwisko dla cudzoziemców, pokazać im list…? Tożsamość nadawczyni z ofiarą katastrofy jest moją prywatną dedukcją, podejrzeniem, natchnieniem, sugestią duszy, ponadto list zawiera informacje zagadkowe, dla tych tutaj nie do pojęcia. Szczerze mówiąc, dla mnie też…
Najrozsądniej byłoby zgłosić się, owszem, ale u nas, w Polsce. Przy okazji wyjaśniłaby się ta dziwna zmiana praw fizyki w katastrofie. List… List na wszelki wypadek mogłabym ukryć, przynajmniej do chwili, kiedy go zrozumiem. Nazwisko owej Heleny niech sobie sami znajdą, mogę zresztą powiedzieć, że je wyjawiła. Nie: „Ja jestem Helena”, tylko: „Ja jestem Helena Wystrasz”. A diabli zresztą wiedzą, czy to rzeczywiście Helena.
Wystrasz, ale gliny tam już były, znaleźli ją przecież, może także dokumenty… Zaraz, rany boskie, ale ona była zwyczajnie poszkodowana w kraksie, wszystkie części anatomii miała przy sobie, skąd ta głowa oddzielnie…?!
Zaczęło mi się wydawać, że też mam głowę oddzielnie, mąciło mi się w niej. Dobra, zawieźć ją z powrotem do kraju. Jak…?!!! W lodzie…?! I gdzie trzymać…?!!!
Zmobilizowałam się z dużym wysiłkiem. Postanowiłam, primo, nie wyrzucać jej do śmieci od razu, a secundo, poradzić się Grzegorza. Może to dość niezwykły temat rozmowy, jak na spotkanie po dwudziestu latach, ale na to już nic nie poradzę…
Wielokrotnie w odległej przeszłości udzielał mi pomocy i rady. Najistotniejsza zawarła się w jednym zdaniu.
Z dziką siłą rzuciły się na mnie wspomnienia jeszcze wcześniejsze.
Z Bliskiego Wschodu zaczęły przychodzić listy, odpisywałam oczywiście, korespondencja jakoś nie ginęła i docierała do adresatów przyzwoicie, nikt jej nie otwierał i nie przeglądał. Grzegorz pisał różne rzeczy, aż kiedyś wreszcie dostałam list nietypowy i absolutnie przerażający.
„… Tylko od Ciebie mogę dowiedzieć się prawdy. Mąż zazwyczaj dowiaduje się ostatni, zdaje się, że i u mnie nastąpiło to zjawisko. Dobiegły mnie głupie wieści o Halinie, mogą to być złośliwe plotki, ale nie wykluczam prawdy. Wspólnych znajomych miasto pełne. Po co mam tu lać po mordzie rozmaitych dowcipnisiów, jeśli przypadkowo mają rację… liczę na to, że opanujesz temat i doniesiesz fakty. Nikt i
Dreszcze mi wtedy przeleciały po krzyżu. Kręciłam już, o ile jest to właściwe słowo, z moim drugim mężem, który szalał za mną prawie z wzajemnością, a Grzegorza z bólem serca spisałam na straty. Rozumieć, znów rozumiałam go doskonale, jakoś tak się składało, że uporczywie rozumieliśmy się wzajemnie, nic gorszego niż niepewność i okropne podejrzenia, ale żebym to ja właśnie miała go zawiadamiać o zdradach ukochanej żony…?! No nie, szczyt perwersji! Złapanie jej na orgii z sotnią kozacką sprawiłoby mi przyjemność niebotyczną, to fakt, musiałabym jednakże sfilmować gorszące sceny, bo samo słowo nosiłoby znamiona odwetu. Chęć wświdrowania się na jej miejsce mogłaby niby odpaść ze względu na drugiego chłopa, ale kto wie, może jednak…? Poza tym do osób, udzielających tego rodzaju informacji sympatii się nie czuje, zacznę mu się trwale kojarzyć ze zdradą i nieszczęściem, tego mi akurat brakowało! W głębi sumienia obiektywizmu nie czułam.
Powahałam się trochę, ustawiłam się na jego miejscu, szarpnęłam sobą i zdecydowałam się chociaż przeprowadzić rozpoznanie.
– Halusia po Grzesiu bardzo się pociesza – powiedziała kąśliwie jej najlepsza przyjaciółka. – Ja uważam, że ona jest świnia, ale Grzegorza zawiadamiać nie będę.
W tydzień po jego wyjeździe dokonała spostrzeżenia, że nie lubi sama spać, nie wie dlaczego, a jeden aktor już stojał u drzwi. Nie mojej babci piegi.
Znaczy, piegowata zrobiła się moja babcia, nie wiadomo która, obie nie żyły.
Przyjaciółka, jak normalna kobieta, mogła przesadzić, dyplomatycznie napoczęłam kumpli. Jeden, najlepiej zorientowany, odpadł w przedbiegach, bo czcił Halusię niczym świętość, przerastając niemal Grzegorza. Chodzili razem do szkoły i kiedyś tam, w cudowny sposób, uratowała mu życie, nawet ta sotnią kozacka nie dałaby mu rady.
Znalazłam jego wroga i wysunęłam podstępną supozycję.
– On? – odparł wzgardliwie na moje insynuacje, od których mnie samej robiło się mdło. – On by ją ustawił na ołtarzu i modlił się klęcząc, a jej nie tego potrzeba. Sypia z całym miastem.
– Co ty powiesz? – zdziwiłam się autentycznie i szczerze. – Myślałam, że sobie robię ordynarny dowcip! Skąd wiesz?
– Ze mną też spała. Dama z temperamentem. Jako dżentelmen, mógłbym to ukryć, ale i tak wszyscy wiedzą, bo ona nie dżentelmenów na ogół wybiera. Myślisz, że taki osiłek, co skrzynki z owocami babie na straganie nosi, okaże takt i umiar?
– O Boże! – krzyknęłam w oszołomieniu, dziko i absolutnie uczciwie. – Pokaż osiłka! Nie uwierzę, dopóki nie zobaczę, może on coś w sobie ma?!