Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 28 из 52

– I co? – spytałam ze śmiertelnym oburzeniem. – Co ta Judyta?

Ksiądz znów ciężko westchnął z wielkim zakłopotaniem.

– Judyta Chmielewska to była przyjaciółka nieboszczki Heleny Wystrasz. Tyle ksiądz wikary mógł mi powiedzieć. Może do niej ten list napisała, chociaż z drugiej strony, treść trochę nie pasuje…

– I gdzie ona jest, ta Judyta, do pioruna ciężkiego, może trzeba ją znaleźć, może ona coś wyjaśni…?!

Ksiądz proboszcz zachował spokój kamie

– Adresu jej nie znamy. Kim jest, nie wiemy. Może pani powi

Wbrew wszystkiemu, oszołomieniu, oburzeniu, sprzecznym chęciom i wewnętrznym protestom, spełniłam jego życzenie.

– Nie wiem – powiedziałam po długiej chwili. – Nie jestem pewna. Coś mi się zaczęło rysować w odniesieniu do mnie, a w dodatku wiem, że Helena miała przyjaciółkę, która powi

Ksiądz proboszcz zmartwił się i zakłopotał na nowo.

– Jedyne, co ksiądz wikary mógł powiedzieć, to to, że one mieszkały gdzieś blisko siebie. Tam, gdzie nieboszczka Helena pracowała. Nic więcej. Ogłoszenie…? A może policja by ją znalazła?

Poczułam się trochę nieswojo.

– Policja owszem, zapewne bez trudu. Ale ja, proszę księdza, do policji zełgałam, nie powiedziałam o liście.

– Dlaczego? – zdziwił się proboszcz.

– Nie wiem. Na zdrowy rozum trudno wyjaśnić. Ale zaczęło mi wychodzić, że istnieje jakaś afera, która dotyczy mnie osobiście i prywatnie, mam na myśli tę babę z listu, która mnie nienawidzi. Jest taka. Żeby to rozwikłać, trzeba by cofać się w przeszłość, nie każdy zrozumie, szczególnie powody tej nienawiści. To nie ja jej zrobiłam coś złego, tylko ona mnie. Ogólnie biorąc, coś tu nie gra, chciałam najpierw sama się czegoś dokopać, a potem dopiero uszczęśliwiać gliny. Ksiądz już z nimi rozmawiał?

– Tak. O wypadku księdza wikarego. Tego listu jeszcze wtedy nie miałem.

– To może ja go zabiorę. I dam im. Przyznam się do łgarstwa, na Sybir mnie za to nie wyślą. I powiem o Judycie.

Ksiądz proboszcz zgodził się ze mną bez namysłów i wahań.

– Tak istotnie będzie lepiej. Zaraz, muszę pani więcej powiedzieć. Ksiądz wikary bardzo jest zatroskany, ja zresztą również, ale pewne prawa nas obowiązują i są sprawy, które należy zostawić sprawiedliwości boskiej. Ksiądz wikary jeszcze się waha i rozważa, no, nie w tej chwili, bo się źle czuje, ale być może później powie coś więcej. Coś, co pomoże sprawiedliwości ludzkiej. Otóż świętej pamięci Helena wykryła, że niewi

– Ksiądz wie, kto to jest? – spytałam, nieco wstrząśnięta.

– Ksiądz wikary wie. Ale to jest właśnie to, co usłyszał w konfesjonale.

– Znaczy umrze, ale nie powie. Ale wspominał, w rozmowie ze mną, że coś wydedukował samodzielnie…?

– Owszem. Chociaż niewiele zdążył. Myślę, że będzie chciał porozmawiać z panią, jak tylko poczuje się lepiej.





– Przyjadę na pierwszy sygnał – obiecałam płomie

Ksiądz proboszcz całym sobą zaaprobował moje postanowienie. Z całej rozmowy wyniosłam jedną konkretną korzyść, mianowicie nazwisko owej tajemniczej przyjaciółki Heleny…

Za to uparcie nie miałam nazwiska Renusia. Siedziałam przy telefonie i zastanawiałam się, gdzie dzwonić, nadal po znajomych czy jednak do policji. List od Heleny gryzł mnie w sumienie. Dodatkowo miotał się po mnie kler, ksiądz proboszcz i ksiądz wikary, informacje o zyskownej zbrodni jałowiły mi umysł, zamiast dodawać mu wigoru.

Czułam wyraźnie, że powi

Telefon załatwił sprawę sam z siebie, bez mojego udziału. Zadzwonił.

– Czy pani Chmielewska Joa

Potwierdziłam

– Ja się nazywam Chmielewska Judyta – powiadomiła mnie baba z drugiej strony i równie dobrze mogła walnąć mnie tasakiem w ciemię. – Helena Wystrasz to była moja przyjaciółka. Ja do pani dzwonię z lotniska i zaraz wyjeżdżam, bo ja się, proszę pani, boję, a oni wszyscy niech się wymordują beze mnie. Helena podsłuchała i widziała te papiery, a teraz dopiero wszystko zgadła. Podobnież taka czarna teczka była, znaczy takie okładki plastykowe, oni myślą, że pani to ma. Albo ten panin mąż gdzie zatrynił. I niech pani lepiej też wyjedzie i w ogólności w nic się nie wtrąca.

Udało mi się opanować oszołomienie.

– Zaraz, proszę pani, chwileczkę! – wrzasnęłam gorączkowo. – O co tu w ogóle chodzi, ja nic z tego nie rozumiem! Niechże mi pani cokolwiek wyjaśni! Po co oni mi podrzucili tę głowę Heleny i kto to jest…

Przerwała mi.

– A, to jednak! A ja od razu mówiłam, że jej tę głowę odcięli. On się nazywa Libasz, ten gość, a jak naprawdę, to nie wiem. Oni tak panią ostrzegają, bo się boją panią zabić, żeby za dużo szumu nie było, a jakby pani miała te papiery, to by je kto znalazł, policja albo co. Oni zabili tego drugiego. A teraz to ja już muszę iść, bo do samolotu wołają. Do rodziny jadę. A do pani list wysłałam.

Rozłączyła się. Pociemniało mi w oczach. Gdybym miała obie nogi w porządku, za dziesięć minut znalazłabym się na lotnisku. Zanim wepchną pasażerów do samolotu, upłynie jeszcze trochę czasu, zdążyłabym złapać tę cholerną Judytę. Kretyńska kość mnie hamuje, samo złażenie ze schodów po jednym stopniu zabierze z kwadrans, a jeszcze tam, przemarsz z parkingu… Mogłabym zadzwonić na lotnisko, żeby ją zatrzymali, ale nie będę przecież robić babie koło pióra, Helena nie żyje, a kto wie, zabiliby może i ją…

Na lotnisko jednakże zadzwoniłam i spytałam, dokąd leci najbliższy samolot, ten, który właśnie bierze pasażerów. Okazało się, że do Montrealu. No tak, ta facetka wie, co robi, odgradza się od złoczyńców oceanem. Bardzo rozsądnie.

Odłożyłam słuchawkę i znów spróbowałam pomyśleć, co wychodziło mi jeszcze gorzej niż przed tym telefonem Judyty. Facet nazywa się Libasz, No świetnie i co mi z tego? Libasz… Zaraz…

Żadnego Libasza nie znałam, ale nazwisko plątało mi się mętnie po zakamarkach pamięci. Musiałam je słyszeć. Ciekawe od kogo…? Nie kojarzyło mi się z nikim i z niczym, ale ktoś je chyba wymienił. Mam się nie wtrącać. W co się wtrącam, o rany?! No owszem, roztrąbiłam potężną aferę i wetknęłam kij w mrowisko, ale nic z tego nie wynikło, aferzyści prosperują nadal. Nie lubią mnie, to pewne…

Zaraz, ona wysłała do mnie list, może z niego się czegoś dowiem? O Libasza zacznę pytać wszystkich znajomych, ale nie jest wykluczone, że napomknął o nim jakiś obcy człowiek i ze znajomych pożytku nie będzie. Diabli nadali i szlag jasny żeby to trafił.

Opanowałam myślopląs, sięgnęłam po długopis i porządnie zapisałam cały komunikat owej Judyty. Co ona powiedziała…? Libasz, papiery i czarna teczka…

Czarną teczkę oczyma duszy ujrzałam jak żywą. Posiadał coś takiego mój ostatni chłop, widziałam ją, nadwerężona już była nieco i nadgryziona zębem czasu, pękato wypchana papierami. Plątała mi się po mieszkaniu chyba jeszcze i później, po zerwaniu wszelkich kontaktów, ale bez papierów, pusta. Prawdopodobnie wyrzuciłam ją do piwnicy, pchałam tam wszystko co niepotrzebne, w tym pozostałości po trzech mężach, dziada z babą w tej piwnicy brakowało, nogi nie było gdzie postawić…

Westchnęłam ciężko i zadzwoniłam do policji.

Na kapitana Borkowskiego trafiłam prawie od razu. Nie czynił mi żadnych wyrzutów, może dlatego, że zaczęłam od uroczystej obietnicy, iż teraz wreszcie powiem prawdę.