Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 23 из 38

Dziewczyna, stojąc poza otwartymi drzwiami w głębi damskiej części toalety, zwróciła się tyłem do rozdzielającego nas stolika i zatrzymała się przed lustrem. Wyszedłem na peron w momencie, gdy następny pociąg wjeżdżał na stację. Zastanawiałem się nad przyczyną doznawanych sensacji wzrokowych.

Linda czekała na ławce w tym samym miejscu, gdzie ją zostawiłem. Nawet nie zmieniła pozycji: siedziała z nisko pochyloną głową i wpatrywała się w podłogę. Ucieszyłem się na jej widok. Dzieliła nas odległość około pięćdziesięciu metrów. Pobiegłem w jej stronę. W miarę jak oddalałem się od końca peronu, natężenie sztucznego światła malało. Wbiegłem do strefy pogrążonej "w półmroku. Pociąg stał już na torze. Omijając wysiadających pasażerów dotarłem do Lindy i trąciłem ją w ramię. Nie powiedziałem ani słowa. Ona też milczała. Wytarła chusteczką tusz rozmazany na policzkach.

Weszliśmy do wagonu. Tutaj – pośrodku stacji – jarzeniówki i reklamowe neony świeciły już zwyczajnie, chociaż przez kontrast z tamtym blaskiem wysyłały światło znacznie przyćmione. Niezależnie od olśnienia wywołanego łuną, coś i

Dopiero gdy usiedliśmy obok siebie, znalazłem czas, by wyjrzeć przez okno na pustoszejący peron i objąć wzrokiem pasażerów rozlokowanych w głębi wagonu. Wtedy – z ostrym wstrząsem rozpoznania – zrozumiałem w jednej chwili, ku jakiemu dopełnieniu dążyły zmiany obserwowane wcześniej.

Kiedy przebiegałem ze strefy wypełnione j łuną do pogrążonej w półmroku części stacji, widziałem jeszcze tu i ówdzie postacie manekinów, które kręciły się pomiędzy żywymi przechodniami. To one właśnie najbardziej spieszyły się do wyjścia na ruchome schody. Teraz – w ostatniej fazie tej systematycznej wymiany – wszyscy pozostali na peronie podróżni oraz pasażerowie zajmujący cały nasz przedział w wagonie metra – już bez żadnego wyjątku byli prawdziwymi ludźmi. W tej samej chwili, kiedy to spostrzegłem, łuna z końca peronu przesunęła się i objęła centralną cześć stacji. Rozległą okolicę wagonu razem z całym jego wnętrzem wypełnił taki sam blask, jaki poprzednio olśnił mnie w toalecie.

Pociąg stał na przystanku nieco dłużej niż zwykle. Zdawało się, że maszynista zwleka z odjazdem, czekając na kogoś, kto waha się jeszcze, czy wsiąść do wagonu, czy pozostać na stacji. W czasie tego uroczystego oczekiwania na coś niezwykłego, czego nawet nie ośmieliłem się przewidywać, barwy przedmiotów wypełniały się głębszymi tonami i uzyskały pełną skalę odcieni, zaś ich rysunek – ostrość nieosiągalną na doskonałych zdjęciach, aż w momencie maksymalnego rozjaśnienia w wagonie pojawiła się postać poprzedzona tamtymi przygotowaniami: na pomost naszego przedziału weszła dziewczyna, którą już raz – w myśli – nazwałem narkomanką.

Weszła i rozejrzała się se

Nikt z obecnych nie zwrócił na dziewczynę najmniejszej uwagi. Pociąg opuścił oświetloną stację i wjechał do mrocznego tunelu. Nadal żadne oczy nie patrzyły w stronę Pasażerki metra. W czarnych szybach jaśniały odbicia obojętnych twarzy, których nie poruszył ani otaczający nas blask, ani emocja wywołana Jej obecnością.

Wbiłem wzrok w swoje splecione kurczowo na kolanach ręce. Linda znowu sięgnęła po chusteczkę. Zasłoniła twarz pokrywką torebki i zerkając w lusterko poprawiała sobie rozmazane oczy. Mówiła coś. Jej głos dobiegał jakby spoza dźwiękochło

Pierwszym realnym dźwiękiem, jaki wtargnął do mej świadomości w czasie krótkotrwałej jazdy, był zgrzyt hamulców pociągu wjeżdżającego na następną stację. Jeszcze nie zdążyłem przyjrzeć się dziewczynie i nawet nie umiałbym powiedzieć, czy miała w sobie coś niezwykłego. Ale wiedziałem już, że więcej nie podniosę oczu:

Oto ja – Carlos Ontena z Tawedy, dawniej ruchomy element dalekiego tła, a dziś żywy, szeregowy statysta pierwszego planu, siedząc przed obiektywem niewidzialnej Kamery, która utrwalała w ruchu wszystkie tkanki naszych ciał – na cztery minuty akcji, w kulminacyjnym momencie mojego życia wpadłem w centralny krąg światła ruchomej sceny i odegrałem już swoją rolę pierwszorzędnego statysty posadzonego naprzeciwko aktorki.





Tak minęły cztery minuty – jedna chwila i zarazem wiek – czas, w jakim pociąg przebywał zwykle odległość między dwoma sąsiednimi przystankami – przy Dwudziestej i przy Trzydziestej Ulicy.

Linda mieszkała przy Dwudziestej Dziewiątej Ulicy, więc na tym przystanku należało wyjść, ale sam o własnych siłach nie ruszyłbym się z miejsca. Nadal nie ośmielałem się podnieść oczu na aktorkę. Poczułem dłoń Lindy na swojej ręce. Paraliżowany uczuciem niewyobrażalnego kiedyś nonsensu pozwoliłem jej wyprowadzić siebie z wagonu, chociaż to ja powinienem podtrzymywać ją, gdyż była bardziej pijana.

Wysiadłem z pociągu i zatrzymałem się poza otwartymi drzwiami. Miałem pełną świadomość trwania na krawędzi sceny, pewność końca epizodu, który wieńczył życie. Równocześnie czułem, że ten niepozorny krok, którym przeniosłem ciało z pomostu wagonu na peron, jest najbardziej fałszywym krokiem mojego nowego bytu. Jeszcze stałem w powodzi światła zalewającego stację. Ale już wiedziałem, jakim torem pobiegną dalsze moje losy. Wiedziałem, że za kilka sekund świetlny krąg zagłębi się w tunelu i na zawsze przepadnie w labiryncie ulic wielkiego miasta. A kiedy to nastąpi, wszystko, co dotąd brałem za prawdę i piękno otaczającego świata – przez kontrast z tamtą tajemniczą łuną – przysłoni mgła beznadziejności, zaleje lodowaty półmrok dalekiego tła i jednostajna szarość dekoracji.

Linda stała na jednej nodze.

– Psiakość! Ofiara ze mnie: Carlos, podaj mi rękę, bo upadnę. Wlazłam na coś.

Na peronie pod drzwiami wagonu leżała rozbita butelka. Linda wyciągała z bosej stopy ostry odłamek szkła. Wypadkiem tym – co odgadłem w lot – przebiegły Scenarzysta wskazywał właściwy kierunek rozwoju marginesowej akcji w sekwencji specjalnie napisanej dla mnie.

Nie kocham jej – powiedziałem sobie. Już byłem o tym przekonany. Lecz aby wzmocnić pewność, że tak jest, raz jeszcze – w ułamku sekundy – przywołałem widmo rozkoszy odmalowanej na twarzy Lindy w chwili, gdy spoczywała w objęciach plastykowego uwodziciela – obraz bardziej wyrazisty od widoku krwi dostrzeżonej teraz na jej bosej nodze.

Drzwi zasunęły się rozdzielając nas. Znowu stałem na pomoście ruszającego wagonu. Byłem panem swojego losu – Kimś, kto zdołał zmienić scenariusz ustalonej gry, więc patrząc przez okno na Linde, która zatoczyła się i usiadła na peronie, na szczęście z dala od rekwizytu teatralnego w postaci fatalnej butelki – triumfowałem, podczas gdy wewnętrzny głos, głuchy na wszystkie argumenty, rykiem syreny alarmowej ostrzegał mnie, że wyszedłem poza ramy swej roli.

Powróciłem do przedziału na poprzednie miejsce.