Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 66 из 87

Ciekawość mnie zdjęła tak wielka, że nawet się nie zdenerwowałam, wszystkie dodatkowe komplikacje usunąwszy z umysłu gruntownie i całkowicie. Później się będę nimi martwić. Teraz jęłam rozpatrywać kwestię kierunku.

Tam, gdzie szła autostrada, musiał przebiegać trakt warszawsko-krakowski, nie, odwrotnie, na trakcie krakowskim zrobili chyba austostradę, bo jakiż byłby sens robić ją gdzie indziej? Tu, gdzie ta szosa asfaltowa przy samym lesie… Ależ tak, oczywiście, to był mój dojazd do warszawskiej drogi, tędy, tylko w przeciwną stronę, powi

Ruszyłam w wywnioskowanym kierunku powoli, bo z jednym, i to prawym, strzemieniem nie najwygodniej mi się jechało i mój oszołomiony rozum jął odzyskiwać równowagę. Zaczęły docierać do mnie elementarne spostrzeżenia. Przede wszystkim tu już zaczynał się mój park i aleja ku pałacowi wiodła wśród drzew, lasu ogólnie było trochę więcej. Właściwie dochodził aż do tej wyjeżdżonej drogi na łące, gdzie teraz widniała biało-zielona bariera, ledwo o parę metrów od niej Gwiazdeczka mnie niosła…

Zaraz, chwileczkę. Czy ten koń teraz pode mną to była w ogóle Gwiazdeczka? Niemożliwe przecież, żeby po stu piętnastu latach życia była wciąż młoda i pełna wigoru, czy nie wydało mi się, że wygląda jakoś trochę inaczej…? Nie, nie wydało mi się… No dobrze, ale ją też przeniosło przez tę kretyńską barierę czasu, więc może to jednak ona…?

Nie mogłam teraz zsiąść i obejrzeć jej dokładnie, bo znowu miałabym kłopot z wsiadaniem, a jej gwiazdka na czole powiedziałaby mi wszystko. Nie było takiej drugiej na świecie, pojawiała się w tej linii klaczy i przechodziła z matki na córkę, nie wiadomo dlaczego omijając ogiery. Znaliśmy jej kształt lepiej niż własne twarze, i ja, i Roman…

Jezus Mario, Roman…! Czy on się tu znajdzie…?

Myśl o Romanie sprawiła, że serce załomotało mi nagłym popłochem, więc czym prędzej wyrzuciłam ją z głowy. Rozglądałam się pilnie, krajobraz nie bardzo mi się podobał, te zabudowania w niewielkim oddaleniu ograniczały go i psuły. Przed sobą miałam linię zieleni, wypatrzyłam w niej żywopłot ogrodzenia, idący w poprzek i za nim rosnące drzewa, nie las już, raczej drzewa parkowe czy ogrodowe. Tam mieszkam…? Jeśli tak, jak mam się tam dostać? Skakać przez ten żywopłot? Bez strzemienia? Trochę wysoki…

Nie, nie musiałam. Asfaltowa szosa poszerzyła się na niewielkim kawałku i ujrzałam bramę. Zamkniętą, niestety. Zatrzymałam się przed nią, niepewna, co czynić, wołać kogo, jechać dalej…? Za bramą był podjazd, obok niego alejka, dalej dom.

Właściwie chciałabym, żeby to był mój dom. Przyglądałam mu się z wielkim zainteresowaniem, podobał mi się, piętrowy, z mieszkalnym poddaszem, rozczłonkowany, w porównaniu z dawnym pałacem niewielki, ale ciasnotą jakoś nie straszył. Ładny był. Przypomniało mi się, że podobno jestem bogata, gdyby nie należał do mnie, mogłabym go może kupić?

Stałam tak i gapiłam się, aż Gwiazdeczka okazała się rozumniejsza ode mnie. Zarżała nagle tak potężnie, że wręcz echo poszło, i jakieś konie jej odpowiedziały, aż się sama wzdrygnęłam. Na ten dźwięk przeraźliwy od razu ukazały się trzy radośnie szczekające psy i dwie ludzkie osoby, niewiasta jakaś wybiegła z domu, a z boku podjazdu wyskoczył… o ulgo niebiańska…! Roman!

– Już otwieram! – krzyknął.

– Nie otwierałam, bo mi się zdawało, że pani ma pilota! zawołała równocześnie niewiasta usprawiedliwiająco. Brama rozsunęła się przede mną dostatecznie wolno, że bym przez ten czas zdążyła jeszcze trochę pomyśleć. Więc jednak. Mój dom, nie muszę go kupować i trafiłam do niego. Ta osoba, co wybiegła, to pewnie Siwińska. Pilota, a diabli wiedzą, może i miałam pilota, chociaż w rym stroju było to wątpliwe. Psy, święci pańscy, czy dla tych psów nie okażę się obca? Wyglądają jak moje domowe, Zagraj, Łobuz i Dama. Doprawdy, Dama…!

Roman bez słowa wziął konia za uzdę i poprowadził dookoła domu, a przypuszczalna Siwińska wróciła do środka. Psy biegały dookoła, Gwiazdeczka nie zwracała na nie uwagi, najwidoczniej cała ta menażeria była w przyjaźni. Milczałam przezornie na wszelki wypadek, aż znaleźliśmy się nie na tyłach budynku, a z boku, gdzie ujrzałam dziedzińczyk, wybieg i bez wątpienia niewielką stajnię.

Roman pomógł mi zsiąść.





– Łaska boska, że Siwińska nie zwróciła uwagi, jak jaśnie pani jest ubrana, a nikogo i

– Diabli nadali – wyrwało mi się w odpowiedzi. – Niech Roman popatrzy, czy to jest Gwiazdeczka:?.

– A, tego nie wiem. Zobaczmy.

Razem z szaloną uwagą obejrzeliśmy jej łeb i kłęby. Nie różniła się od siebie niczym.

– Skakałam razem z nią – przypomniałam. – Więc może ona też…?

Roman, na zmianę, kiwał i kręcił głową.

– Bóg raczy wiedzieć. Możliwe, że i ona też przeszła, a z drugiej strony zdarza się, że w którymś tam pokoleniu p jawi się identyczna klacz po jakiejś prababce. Jej, w każdy razie, powi

– No dobrze, ona czy nie ona, dajmy spokój na razie – zniecierpliwiłam się. -Co się tam dzieje w domu!? Czy ja mam Zuzi wyjaśnień, bardzo ce

Ów proszek, wszędzie rozpylany, miał pokazać odciski palców. Te odciski palców wciąż mi się o uszy obijały i wciąż nie wiedziałam, co to jest i czemu ma służyć, ale też wolałam nie pytać, bo wszyscy tak o nich mówili, jakby stanowiły rzecz najprostszą w świecie. Ślady stóp na podłodze zrozumialsze były dla mnie, bo wszak zdarzało się często, że po śladach kopyt końskich złodziei odnajdywano, tyle że końskie kopyta wyraźnie odciskały się w ziemi i błocie, tu zaś posadzka była i maty dywan leżał. Cóż się mogło odcisnąć…? A jednak policja zadowolona była bardzo i z czegóż…?! Z owego odoru nieznośnego, który wszystkich od drzwi odpędził, dzięki czemu nikt do pokoju nie wszedł i śladów nie zadeptał. Chwalili sobie takie wielkie dla nich ułatwienie.

Z uwag Gastona wywnioskowałam, że podobno na najgładszej posadzce najczystsze nawet obuwie zawsze swój ślad zostawia, a przyrządy jakieś tajemnicze, od ludzkiego oka znacznie lepsze, ów ślad wykryć potrafią. Z podziwem słuchałam, że tu już wykryły i pokazały, iż ostatnie osoby, w tym pokoju obecne, to była ofiara i zbrodniarz, a zbrodniarz był płci męskiej. W każdym razie męskie buty miał na nogach. Ku mojemu zdumieniu odkryli nawet ich rodzaj, kształt i wielkość, a dalej mogli odgadnąć wzrost i ciężar złoczyńcy. W cichości ducha postanowiłam możliwie dużo książek kryminalnych przeczytać, takie sprawy opisujących, i dodatkowo postarać się o jakieś naukowe dzieło. Pożytek z encyklopedii płynący zdołałam już zauważyć, teraz zaś chęć mnie wzięła porównać sobie encyklopedię jak najstarszą z nowymi.

Potwierdziło się, że ofiarą padła Luiza Lerat i przestało mnie dziwić, że tak znikła z horyzontu, choć spodziewałam się po niej kłopotów. Pan Desplain na stronie wyznał mi to samo, też był zdumiony jej milczeniem i nieobecnością, nie chciał mi tym zawracać głowy, ale z dnia na dzień oczekiwał trudności z jej strony. Teraz, może to nieprzyzwoite i brutalne, ale ulgi doznaje, że jeden problem upadł.

– Nie śmiem się spodziewać, że i pan Guillaume doznał podobnego uszczerbku – dodał dość cierpko. – Byłaby to zbyt wielka pomyślność. Ale też mnie dziwi, że jakoś przycichł.

Badania wśród ludzi policja jęła czynić. Okazało się, że pies Alberta największą gra w tym rolę i jest świadkiem najce