Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 51 из 87

Czyżby istotnie ktoś się plątał po korytarzu? Kto? I po co? Przypomniałam sobie nagle, że pan Jurkiewicz u mnie nocuje i może w ciemnościach łazienki szuka, potem zaraz otrzeźwiałam, jakiej znowu łazienki, do mojej garderoby kapielowej się pcha czy co? Wszystkie niezbędne utensylia toaletowe ma u siebie, w pokoju gości

Żaden lęk mnie jeszcze nie ogarnął, irytacja raczej, nie dość, że mi się niewygodnie we własnym łóżku śpi, to jeszcze głupie hałasy mnie budzą! Z gniewu i chcąc się pozbyć problemu, z myślą, że niech sobie chodzi, ile mu się spodoba, byle z daleka ode mnie, zerwałam się z pościeli, boso do drzwi podbiegłam i klucz z cichym szczęknięciem przekręciłam. Zamknęłam się.

Nie czyniłam tego nigdy, żeby rankiem Zuzia mogła wejść do mnie ze świeżą kawą, bez potrzeby otwierania jej drzwi. Przeważnie już wówczas nie spałam, ale bywało, że dopiero przyjemny zapach mnie budził. Zdążyłam teraz pomyśleć, że samej sobie niewygody przyczyniam, a szczęknięcie pewnie było na korytarzu słyszałne i może nawet dla pana Jurkiewicza obraźliwe, ale pozostawiłam zamknięcie i wróciłam do łóżka równie szybko, jak z niego wyskoczyłam.

Taka byłam z siebie zadowolona, że nadsłuchiwałam jeszcze ledwo przez chwilę, w czasie której najmniejszy szmer się nie rozległ, po którym nagle, nie wiadomo kiedy, zasnęłam twardo i głęboko…

Ten obecny Gaston, jak na czasy i obyczaje, wziął tempo wstrząsające.

Posłaniec z bukietem prawie ze snu mnie wyrwał, także i z bilecikiem, owszem, podziękowanie za wczorajszą wizytę zawierającym, przeprosiny i tym podobne dusery. Znałam te zabiegi doskonale, kiedyś z konieczności zganiłabym zbytnią poufałość, teraz wolałabym, żeby przybył osobiście i od razu chwycił mnie w objęcia. Zniecierpliwienie mnie ogarnęło, ale pozory zachować musiałam.

Pociechy dostarczyły mi konie, bo wreszcie mogłam na długi spacer wierzchem wyjechać, czego mi przez więcej niż miesiąc brakowało. Gwiazdeczka rżała na mój widok, pysk wyciągała, nie wiem, która z nas miała większą uciechę, kiedy na nią wsiadłam. Przesadziłam chyba nawet trochę, bo aż w kościach i mięśniach tę kawalerską jazdę poczułam, po trzech godzinach dopiero wróciwszy.

Roman, odwiózłszy pana Jurkiewicza, przywiózł mi w zamian dwóch fachowców do zrobienia wodociągu i kanalizacji. Wyjaśniłam, czego sobie życzę, budząc w nich niemal przerażenie, ale już po krótkiej chwili rozważań zapalili się do dzieła. Nie słuchałam nawet ich propozycji technicznych, dobrze wiedząc, że w przyszłości postęp pójdzie znacznie dalej, godząc się tylko na wszelkie koszta, czym ujęłam ich sobie do tego stopnia, że w miesiąc obiecali roboty zakończyć. Po ich odjeździe dopiero, a odesłałam ich Władkiem staje

W czasie mojej nieobecności bowiem wizytę złożył mi pan Armand Guillaume…

Czekał nawet z pół godziny, ale rozgoryczona wielce Mączewska odebrała mu nadzieję mojego rychłego powrotu i poradziła raczej szukać mnie po polach i lasach. Zła była na mnie z pewnością, bo znów ją zostawiłam własnemu losowi, żadnych dyspozycji nie wydając, co dotychczas nigdy się nie zdarzało. Jakaś taka lekkomyślna i roztrzepana z tego Paryża wróciłam, że wprost nie można się ze mną dogadać, a tu jesień wczesna i decyzje w kwestii tysiąca robót należy podejmować…





No i dobrze, omówiłam z nią wszystko, z powrotem szacunku dla mnie nabrała, pojęcia nie mając, że szybkość i stanowczość moich postanowień stąd się bierze, że mnie to nic nie obchodzi. Uczciwie mówiąc, w nosie miałam ilość i rodzaj konfitur, sposób spożytkowania wełny z owiec, cenę i jakość serów, stosunki mojego rządcy z żydowskimi kupcami, konserwy na zimę i nawet nowe lustro do wielkiego salonu. Gaston mnie interesował i tyle.

Godzina wizyt się zbliżała, czekałam na niego. Miał mi wszak przekazać jakieś wieści z Francji, więc powinien przybyć. Podejrzewałam, że nie on jeden, ktoś z sąsiedztwa z pewnością nie wytrzyma, żeby mnie nie odwiedzić, baby szczególnie, na paryską modę nastawione. Śmiech pusty mnie ogarniał na myśl o tej paryskiej modzie, z przywiezionych sukien jedna tylko, wieczorowa, od biedy by się nadała do pokazania, ale też zgorszenie potężne musiałaby obudzić. Ze względu na Gastona całą konferencję z Zuzią odbyłam, bo w coś jednak musiałam się ubrać, aż wreszcie jakiś strój dla siebie stworzyłam, możliwie mało nieprzyzwoity. Zarazem rozważałam kwestię umówienia go na i

Można powiedzieć, że nie zawiodłam się na nikim. Jako pierwsza przyjechała pani Porajska z córkami, rzekomo ze spaceru wstępując. Wyprzedziła nawet Gastona, którego elementarna przyzwoitość musiała powstrzymywać, przez co pojawił się dopiero w kwadrans po niej. Widziałam, jak chciwie okiem łypała, patrząc na moje powitanie go, a plotki już jej w ustach pęczniały, ale od razu postarała się swoimi córkami go zająć, co jej o tyle łatwo przyszło, że ja z kolei następnych gości miałam na głowie. Prawie razem przybyli pan baron Wąsowicz, jak zwykle w lansadach, zasapany i potem opływający, i pani baronowa Tańska, która jedna zuchwale z ciekawością się nie kryła i wprost wyznała, że najnowszych wieści z Paryża jest namiętnie spragniona, a o moim powrocie wie już od wczoraj. Pól godziny nie minęło, jak pojawił się Armand.

Wincenty, na szczęście, anonsował, więc miałam czas przygotować twarz na jego przyjęcie. Musiałam wszak udawać, że go widzę na oczy po raz pierwszy w życiu, co w pewnym stopniu było nawet prawdą, bo też istotnie w czasach bieżących nie słyszałam o nim nawet. Możliwe, że Mączewska moją lekkomyślność trafnie oceniała, żaden lęk mnie bowiem nie ogarnął, a tylko silne zaciekawienie.

Taki się okazał, jak sobie wyobrażałam. Urodziwy, pewny siebie i odrobinę zuchwały, z tą iskierką bezczelności, która budzi zgorszenie i fascynuje kobiety. Kuzynkę pragnął odwiedzić, ta kuzynka to ja, do swojego nieślubnego pochodzenia wręcz gotów był publicznie się przyznać! Nie zdziwiła mnie wcale ani jego wcześniejsza, jak wyszło na jaw, znajomość z baronową Tańską, ani wyraźna nieufność pani Porajskiej, której obycie salonowe wiele pozostawiało do życzenia.

No i oto miałam piękną okazję porównać obyczaje obecne z przyszłymi. Zmiłuj się Panie, a cóż za obłuda! Przez dwadzieścia pięć lat jej nie dostrzegałam, a ujrzałam w mgnieniu oka w to jedno wczesne popołudnie! Toż cały świat wiedział, że pani Porajska gwałtownie dla córek mężów szuka, bo tylko patrzeć, jak w staropanieństwo wkroczą, jedna dziewiętnaście lat, a druga aż dwadzieścia jeden, nie mówiła zaś o nich inaczej, jak “dziewczynki” i sama już nie wiedziała, na~ którą stronę je popychać. W moim salonie znajdowało się wszak trzech kawalerów do wzięcia, a wszyscy, wedle opinii ludzkiej, majętni. Najlepiej Gaston jej pasował, czego w żaden sposób ukryć nie zdołała i śmiech ogarniał, jak usiłowała dyplomatycznie zalety “dziewczynek” przed nim prezentować, zarazem ujmując im wieku. Baronowa Tańska, acz silnie wyemancypowana, symulowała obojętność wobec Armanda, chociaż ślepy by dostrzegł, że mocno nim zajęta. Jednakże trzeba przyznać, że Gaston ją zainteresował. Baron Wąsowicz koło mnie dość jawnie skakał, ale też pilnując, żeby najmniejsza poufałość w to skakanie się nie wkradła, kompromitacją mi grożąc.

Śmieszne to wszystko razem było, ale przy tym denerwujące i uciążliwe. Nagle zatęskniłam do swobody przyszłości, choć z drugiej strony… No, jakieś formy…? Formy, formy, bez przesady z formami, może prosta grzeczność wystarczy, zwyczajne dobre wychowanie, takie właśnie, jakie wykazywali Gaston, Karol, Philip, w ostateczności nawet Armand… Podobała mi się i ulgę sprawiała szczerość i bezpośredniość pani Łęskiej…