Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 26 из 87

Wróciłam do brzegu dopiero, kiedy przy moim namiociku ruch jakiś dostrzegłam, po którym odgadłam powiększenie towarzystwa, a przy tym i sama już miałam pełne ręce zbiorów. Nadziei na ratunek nabrawszy, zaryzykowałam powrót i rzeczywiście, z ulgą ujrzałam najpierw Philipa, a później Gastona. Po chwili zaś i Karol się pokazał, bez Ewy, która, jak wyjaśnił, dla różnych zabiegów upiększających dłużej w domu została.

Jakieś przeczucie mnie ostrzegło, bym owych uzbieranych muszel lekceważąco nie rzucała. Dzikiego zwierza lepiej nie drażnić…

Zamieszanie zrobiłam nimi wprost nieopisane. Segregowałam, układałam, kazałam sobie w tym pomagać, wreszcie opakowania zażądałam delikatnego dla każdego rodzaju oddzielnie i zaniesienia całego łupu do mojego domu. Wszyscy byli tym zajęci tak długo, że na południowy posiłek pora przyszła, a dla mnie słońce stało się zbyt silne.

Zdobycz tę morską, potrzebną mi jak dziura w moście, w gabinecie umieściłam i na drugie śniadanie udałam się w licznym towarzystwie.

Na szczęście pokazała się też i Ewa. Udało nam się od panów trochę odseparować, dzięki czemu wieści od niej uzyskałam.

– Chyba masz rację, ten Armand jest agresywny – rzekła do mnie. – On z tych, co pomiatają kobietami, miałaś nosa. Doświadczona wydra dałaby sobie z nim radę, ale nie ty, a i doświadczoną wydrę mogłaby ta rozrywka drogo kosztować. Ale zdołałam zamienić z Gastonem parę słów w cztery octy i dałam mu do zrozumienia, że w głupie gadanie może nie wierzyć.

Zaniepokoiłam się.

– Ale nie powiedziałaś chyba wprost…?

– No coś ty, nie będę ci przecież robić koło pióra! Zdementowałam tylko Armanda. Jeśli sam się nie połapie, to kretyn i nie warto koło niego chodzić. A, przy okazji…! Dowiedziałam się, że jest rozwiedziony i bezdzietny, rozwiódł się niedawno, ledwie przed rokiem.

Tak mi się już poglądy i charakter zmieniły, że wiadomość o jego rozwodzie bardzo mnie ucieszyła. Kiedyś, Boże drogi, ogarnęłaby mnie rozpacz i zgroza, i mniemałabym, że żadnych stosunków z nim nie należy utrzymywać, bo jakże, z rozwodnikiem…!

Humor mi się nadzwyczajnie poprawił i sama rozmowę z Gastonem zaczęłam, co mi przyszło z łatwością, bo i on jakby na to czyhał. Z wyborem tematu kłopotu nie było, owa informacja od pana Desplain, przeze mnie nie otrzymana, miała prawo żywo mnie interesować, a przy tym o Montilly Gaston mógł wiedzieć najwięcej. Prawie fachowo o koniach, stajniach i gonitwach mówiąc, w moje sprawy całkiem się zagłębiliśmy. Armand usiłował się wtrącić, o grze i jej wynikach napomykając, ale tu go Karol zagadał różnymi zapytaniami, bo sam wiedział niewiele, a rzecz go ciekawiła. Nie wątpiłam wcale, że ta ciekawość Karola, to robota Ewy.

Jawnie i bez ogródek zaprosiłam Gastona samego do siebie na herbatę przed wieczornym obiadem, dając tylko wszystkim do zrozumienia, że pewne poufne suporycje pana Desplain, te z ostatniej chwili, moich rozważań wymagają. Na kilka zdań zrobiłam z siebie kobietę interesu, których podobno ostatnimi czasy pojawiło się zatrzęsienie, więc nikt się temu nie dziwił.

Przyszedł. Zaledwie z plaży i kąpieli wróciłam, zapukał do moich drzwi.

I tu się pokazała różnica w ich zachowaniach. Nie rzucał się na mnie, jak Armand, nie chwytał mnie W objęcia, ale kiedy moją dłoń ucałował, w płomieniach cała stanęłam. O, rozmawialiśmy o interesach, oczywiście, dlaczegóż by nie? Ale nie tylko…

I znów nie wiem, czy nie wyrwałoby się ze mnie zbyt wiele, gdyby nie telefon od pana Desplain. Dziwnie mi się zrobiło na myśl, że przypadki zewnętrzne i niezależne ode mnie najwyraźniej przeszkadzają mi w upadku moralnym…

Pan Desplain, nieco zakłopotany, prosił mnie o przybycie na kilka godzin do Montilly. Nie chciał zbyt wiele mówić przez telefon, ale zrozumiałam, że sprawa głównie dotyczy owego zamkniętego pokoju, że liczył na to, iż w Trouville nie więcej niż dwa dni pobędę, a potem zajmę się osobiście całą posiadłością i o uporządkowaniu pałacu zadecyduję.

Tymczasem zwlekam z tym, a pod oknem owego pokoju pies wyje, co ludzi w stadninie denerwuje. Ponadto, sam sprawdził, bo jakiś niepokój go ogarniał, że znikło puzdro z niezmiernie ce





Wydawało mi się podobnie, obiecałam zatem na dziesiątą godzinę przyjechać. Słuchający mojej rozmowy Gaston zaciekawił się taktownie, a ja bez namysłu wyjawiłam mu jej treść.

– Pojęcia nie mam, o co tam chodzi i co się wykryje – rzekł na to. – Ale czy nie miałaby pani nic przeciwko temu, żebym pojechał również? Może przyda się pani jakaś dodatkowa podpora?

Nawet i bez podpory propozycja mnie zachwyciła, ale przyjęłam ją powściągliwie, choć z wdzięcznością. Zadziwiające to było, jakoś pyry nim do własnych, dawnych obyczajów wracałam, wychowanie, w przyzwoitym domu odebrane, pozwalało mi zachować umiar, a zarazem swoboda, jakiej zdążyłam zakosztować, uroku temu wszystkiemu dodawała. Mogłabym przecież, na przykład, jechać z nim windą sam na sam…

Pośpiesznie te marzenia z siebie wyrzuciłam i wezwałam Romana, by go o jutrzejszej podróży zawiadomić.

– Pan de Montpesac będzie mi towarzyszył – oznajmiłam. – Razem wyruszymy.

– Umówiła się pani na dziesiątą – zwrócił mi uwagę Gaston. – Trzeba wcześnie wyjechać…

– O wpół do ósmej wystarczy – wtrącił się Roman. – O ile nie zamierza jaśnie pani wstąpić do Paryża?

– Nie – odparłam. – Jeśli nawet, to później, po spotkaniu z panem Desplain. Nie wiem, czy panu to będzie odpowiadało? – zwróciłam się do Gastona.

– Będzie mi odpowiadało wszystko, czego pani sobie życzy – rzekł z uśmiechem i poczułam błogość, dotychczas mi nie znaną.

Rzecz oczywista, rozmowa nasza intymny charakter całkowicie straciła, czas na obiad nadszedł, pojawił się Armand, a z nim razem Ewa i Karol. Ewę najwyraźniej w świecie bawił ten udział w niemiłych mi umizgach, przeszkadzała Armandowi wszelkimi siłami. Powiedziałam jej na ucho o jutrzejszym wyjeździe, namówiła mnie, żeby zachować go w tajemnicy przed Armandem, a wrócić jak najpóźniej, i bardzo mi się ten pomysł spodobał.

Wyjechaliśmy nazajutrz o wpół do ósmej punktualnie, co mi najmniejszego kłopotu nie sprawiło, bo do wczesnego wstawania całe życie byłam przyzwyczajona…

Drzwi owego zamkniętego pokoju, zlekceważone przeze mnie i przez pana Desplain przy oględzinach ogólnych, rzeczywiście były wyjątkowej mocy, a dwa zamki okazały się bardziej skomplikowane niż ktokolwiek sądził. Nie chciałam ich psuć, doświadczony i podobno zręczny ślusarz przystąpił zatem do roboty.

Wszyscy się trochę dziwili, skąd takie drzwi i zamki w pomieszczeniach kredensowych pyry kuchni, dla mnie jednakże nic w tym nadzwyczajnego nie było. Zdarzały się oprócz spiżarni zwykłych także i dodatkowe, gdzie produkty drogie, a dla złodzieja łakome, trzymano. Mnie samej, wobec wierności i uczciwości służby, nie było to potrzebne, ale pradziada, być może, nie sami uczciwi otaczali. Przy posiadaniu dużych zapasów, rzeczy tak drogie, jak cukier, kawa, herbata, bakalie i korzenie, też bym zapewne miała pod dobrym zamknięciem, a możliwe, że razem z nimi i srebra stołowe wielkiej ceny.

Oczekując sukcesów ślusarza, pan Desplain wyjawił mi, co też się znajdowało w owym puzdrze, które mu nagle z oczu znikło. Otóż mianowicie pistolety pojedynkowe sprzed dwustu lat, niezmiernie ce

Obchodząc cały dom, nie zwróciłam specjalnej uwagi na puzdro w gabinecie i nawet nie pamiętałam, jak wyglądało. Na delikatne pytanie pana Desplain bez żadnej obrazy odpowiedziałam, że ich z pewnością nie zabierałam, bo w ogóle nie zabierałam niczego, a gdybym już miała coś wziąć ze sobą do Trouville, to prędzej wachlarz praprababci, który wpadł mi w oko przez swoją wielką urodę.