Страница 6 из 69
Nie mając pojęcia o tym, iż gra bardzo trudną kombinację, piątkę, polegającą na odgadnięciu pierwszych pięciu koni we właściwej kolejności, bo tak kasjerka przyjęła jej życzenie, ogromnie zadowolona Elunia wdała się w odkrywanie tajemnic wyścigowych. Kazio chętnie służył wyjaśnieniami, starając się usilnie ograniczać żargon wyścigowy i używać normalnego ludzkiego języka, co nie w pełni mu się udawało. Ogłuszona z lekka określeniami w rodzaju „jadą na stajnię”, „kryty koń”, „ściana”, „gonitwa robiona”, „brać za spuszczenie” i tym podobnymi, Elunia pojęła wreszcie, że Kazio jest tu bywalcem i zgoła fachowcem.
– Ty to wszystko znasz – powiedziała, zdumiona. – Przychodzisz tu często?
– Ustawicznie – wyznał Kazio. – Chciałem to ukryć, ale co tam, powiem. Ja jestem hazardzista. Nie wiedziałaś o tym?
Po pedanterii i skąpstwie Pawełka cecha wydała się Eluni zachwycająca.
– Ależ to piękne! – wykrzyknęła z radością. – Nareszcie widzę jakiś rozmach!
– A co? – spytał Kazio ostrożnie. – Twój mąż…?
– Mój mąż prędzej by umarł, niż wydał ryzykownie jedną złotówkę – wyrwało się Eluni. – Co to za szczęście, że mam własne pieniądze!
Kazio nie zdążył złożyć jej razem gratulacji i wyrazów współczucia, szczególnie że nie wiedział, czemu dać pierwszeństwo, ponieważ nad ich uchem rozległo się straszliwe wycie i bomba poszła w górę.
W Eluni nagle zapłonęła emocja. O czymś takim jak „bomba w górę” wielokrotnie czytywała i zdawało jej się, że rozumie zjawisko, ale teraz po raz pierwszy ujrzała to na własne oczy. W dodatku ta bomba dotyczyła jej osobiście. To było piękne, fascynujące, nie przypuszczała nawet, że można doznać takich wspaniałych uczuć za jedne trzydzieści dwa złote! W oczach zaświecił jej blask, a twarz pokrył rumieniec. Kątem oka Kazio to dostrzegł i małym fragmentem umysłu ocenił, ona była znacznie piękniejsza, niż mu się wydawało!
– Tam startują – wskazał, sięgając po lornetkę. – Widzisz? To jest dystans tysiąc sześćset metrów, o, tam. Wchodzą do maszyny, masz, popatrz.
Wyrzeczenie się lornetki bodaj na chwilę było dla niego ciężkim przeżyciem i gdyby nie uroda Eluni zapewne by się na nie, nie zdobył, ale teraz szarpnęły nim uczucia dodatkowe. Oddał jej przyrząd. Elunia chciwie popatrzyła na coś, co wydało jej się okropnym zamieszaniem, zdenerwowała się i zwróciła lornetkę właścicielowi.
– Nie rozumiem, co się tam dzieje – oznajmiła niespokojnie. – Ty patrz i mów!
Kazio ją za to pokochał.
Konie spełniły swoje obowiązki, wystartowały, obiegły pół toru i dotarły do mety, zwanej tu celownikiem. Elunia wpatrywała się w nie roziskrzonym wzrokiem, zarazem usiłując przyswajać sobie informacje Kazia. Komunikaty z głośnika trochę go zagłuszały. Wokół rozległy się jakieś okrzyki.
– Nie do wiary – powiedział Kazio, szybko ochłonąwszy z wrażenia. – Zdaje się, że wygrałaś, no, dwójkę masz na pewno, a ja przy tobie. Co do piątego miejsca, nie dam głowy, zaraz zobaczymy…
– Naprawdę wygrałam? – przerwała mu Elunia, śmiertelnie zdumiona i dziko przejęta. Kazio nie dał się zbić z toku myślenia.
– Majątek dadzą. Połamało im się wszystko. Coś tam im musiało nie wyjść, ktoś po mordzie dostanie, no, zobaczymy po wypłacie… Piąty koń ważny, dociągnęła ta jedynka czy nie? Cała piątka bez faworytów, tego dawno nie było, i
Istotnie, w gonitwie przyszły fuksy-monstre i wypłata przerosła wszelkie oczekiwania Eluni. Za swoje trzydzieści dwa złote dostała przeszło osiem tysięcy i wzruszyło ją to niezmiernie. Kazio był uszczęśliwiony.
– Chwalić Boga, miałem tyle rozumu, żeby zagrać za tobą chociaż tę dwójkę. Co do piątki, to masz jeden bilet na torze. Jakim cudem miałaś jedynkę…? Gadaliśmy o dwójce i sam, jak ten kretyn, ją w ciebie wpierałem. Jak to zrobiłaś?
– Nie wiem – wyznała z zakłopotaniem Elunia. – Jakoś za dużo było tych dwójek, pomyślałam, że się pomylą, to znaczy nic nie pomyślałam, tylko tak mi się powiedziało cokolwiek i
Dla uniknięcia pomyłek omijając w każdej gonitwie konia numer dwa, Elunia trafiała przez cały dzień dzikie fuksy, a rozumny Kazio, wybuchając śmiechem, bogacił się przy okazji. Świadom osobliwych praw, jakie rządzą wszelkim hazardem, stawiał to samo co i ona, bez względu na poglądy własne i zakulisową wiedzę. Obydwoje wyszli z tego interesu potężnie wygrani.
– Kupię dużą lodówkę z zamrażalnikiem – powiedziała rozpromieniona Elunia, opuszczając tor. – A może zmienić samochód…? Nie, lodówkę i pralkę muszę mieć. Czy mogłabym tu przyjść jeszcze raz?
– Nawet tysiąc razy – zapewnił ją Kazio i zapalił silnik swojej eleganckiej toyoty, – Wezmę dla ciebie bilety, a na przyszły sezon załatwię ci stałą wejściówkę. Z tym, że nie co dzień świętego Jana, więcej pierwszego razu nie będzie. Licz się z tym.
Wierząc głęboko w jego doświadczenie, Elunia postanowiła przegrywać bardzo ostrożnie i postanowienia dotrzymała. Nie przegrywała zresztą, z reguły raczej wychodziła do przodu, acz nie tak wiele, jak za pierwszym razem. Miała w sobie instynkt, znacznie ce
Polubiła tę rozrywkę i upodobanie w niej rosło. Powolutku zaczynały się w niej zagłębiać jeszcze może nie szpony, ale małe pazurki namiętności.
W ostatnią środę sezonu, która wypadła już po decydującej rozprawie rozwodowej, Kazio jej znów towarzyszył. Spotykali się na wyścigach dość często bez uprzedniego umawiania, niekiedy się jednak mijali, bo Eluni skło
W ową ostatnią środę sezonu doznała okropnie głupiego przeżycia.
Tłok panował nieco większy, niż w zwykłe środy z tej racji właśnie, iż ta była ostatnia, loża jednakże akurat świeciła pustką. Wszyscy oglądali konie na padoku, jakiś jeden facet stał przy bufecie, dwie osoby rozmawiały na fotelach tyłem zwrócone do pomieszczenia, kasjerka przy swoim urządzeniu robiła sobie kanapkę, a przy jednym stoliku siedziało dwóch osobników, z których jeden był nieziemsko pijany. Usiłował zapalić papierosa i domacać się popielniczki, musiał jednakże widzieć już podwójnie, a może nawet potrójnie, bo w nic nie trafiał. Drugi, na bani odrobinę mniejszej, na coś go namawiał, machając trzymanym w ręku dowodem osobistym. Pierwszy nie zwracał na niego uwagi, uparcie operując przy papierosie, drugi się zniecierpliwił, wygrzebał mu z kieszeni portfel i odnalazł w nim dowód osobisty, nie napotykając oporu. Scena dla doświadczonych graczy była w pełni zrozumiała, jeden pijany nakłaniał drugiego pijanego, żeby zagrać jakąś kombinację na numery dowodów, co na wyścigach przytrafia się częściej, niżby kto przypuszczał.
Ten pierwszy, zabalsamowany w czarnoziem, do protestów nie był zdolny. Drugi usiłował napisać coś na serwetce śniadaniowej, nie szło mu, zgniótł serwetkę i podniósł się od stolika, zgarniając oba dowody tożsamości. Na ten właśnie moment trafiła Elunia. Ściśle biorąc, trafiła na moment wcześniejszy, ten, w którym drugi osobnik wyrywał pierwszemu portfel z kieszeni, chodząc powoli do szeroko otwartych drzwi i zastanawiając się, co zagrać, patrzyła przed siebie i doskonale widziała ostatnie chwile konwersacji pijaków. Pierwszego znała z twarzy drugi był jej kompletnie obcy. Zdawałoby się też pijany, ciąż nieco mniej. I nagle ujrzała w jego oczach błysk absolutnej trzeźwości, podniósł się swobodnie, wcale nie skierował się do kasy, tylko szybko ruszył ku drzwiom, a oba dowody zniknęły w jego kieszeni.