Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 34 из 45

Nie zrezygnuję! O nie! Nie tym razem! Nie, gdy chodzi o zdrowie. Ale najpierw muszę odpocząć, a poza tym bardzo chce mi się pić. Robię herbatę, przynoszę miednicę z gorącą wodą, włączam telewizor i wkładam nogi do miednicy. Bosko! Tylko troszkę odpocznę i zaraz zabieram się do gimnastyki kręgosłupa, który nie rozruszany grozi kalectwem.

Wtedy dzwoni Moja Mama i pyta, co słychać. Następnie pyta, dlaczego kąpię psa, skoro mam kłopot z kręgosłupem. Wylewam wodę z miednicy i idę do łóżka. Nigdzie nie było napisane, że nie można ćwiczyć w łóżku. Kładę się na prawym boku, prawą rękę zgiętą w łokciu podkładam pod głowę. Teraz trzeba tylko podnosić nogi złączone stopami.

Budzę się nad ranem. Zimno. Prawą rękę mam w dalszym ciągu pod głową. Kompletnie zdrętwiałą. Jest wpół do piątej. W pokoju śmierdzi mokrym psem. Światła zapalone. Na sekretarce cztery wiadomości, trzy od Adama. Że nie wróci, program się przedłuża, jedzie prosto z radia do pracy.

Boli mnie szyja, plecy, nogi, ręka i zaczyna mi pękać głowa. Wpuszczam do domu Zaraza i Potema, bo koty siedzą zdezorientowane na parapecie, gaszę światło i przykrywam się po uszy kołdrą. Nawet nie myję zębów.

Posprzątałam mieszkanie. Jak będę wracać o siódmej, na pewno nie będę miała siły na porządki. Przedpokój jest calutki upaprany czerwonawo- brudnawą ziemią. Buty Adama musiałam wrzucić do pralki, utytłane jak, nie przymierzając, pies Borys niedawno. Wzięłam zastępstwo za koleżankę, która jest na urlopie. Przez dwa tygodnie będę musiała dzień w dzień jeździć do redakcji i siedzieć tam od rana do wieczora. Ale też dostanę prawie połowę jej pensji. Adamowi powiedziałam, że mnie poprosił Naczelny w ramach obowiązków służbowych i i

– Myślałem, że teraz trochę odpoczniemy – powiedział Adam jakoś podejrzanie – nie musimy się martwić o pieniądze, a przecież wiedziałaś, że ten tydzień będę miał luźniejszy.

On myśli, że ja tak specjalnie, żeby nie być z nim. Wcale mi się nie uśmiecha praca od siódmej rano do siódmej wieczór – licząc dojazdy. Właśnie teraz, kiedy kończy się lato, ostatnie ciepłe dni, Tosia wraca niedługo z gór i znowu zacznie się kierat dnia codzie

Muszę. Spojrzałam na niego.

– Czy dzieje się coś, o czym nie wiem? – Adam nie spuszczał ze mnie wzroku i poczułam się osaczona.

– A co się ma dziać? – wzruszyłam ramionami. – Wszystko OK, ale przecież nie mogę powiedzieć Naczelnemu, żeby się wypchał.

– Dobra – Adam podniósł się z fotela. – Ale mówiłaś, że zawsze w wakacje jesteś mniej obłożona robotą. To może ja zajmę się tym komputerem dla Szymona…

– Nie! – krzyknęłam. – Poczekaj – dodałam spokojniej – kolega w pracy mi powiedział, że we wrześniu będą specjalne promocje, czekają na początek roku szkolnego – plątałam się w nadziei, że odciągnę uwagę Adama od pustego konta. A jednocześnie czułam przez skórę, że coś wisi w powietrzu. Nie miałam pojęcia co.

Pod koniec września będę miała dwa tysiące. I dwa pożyczy mi ojciec. Zrobię coś, żeby Adam w ogóle nie doszedł na ulicę, gdzie mamy bank.

– Co to za firma? – zapytał.

– Ojej, wiesz, że nie mam głowy do nazw. Ale jutro ci powiem. Wstrzymaj się – powiedziałam, starając się ze wszystkich sił, żeby te słowa zabrzmiały lekko i prawdziwie zarazem.

– Mogę się wstrzymać – powiedział Adam, ale patrzył na mnie w dalszym ciągu dość dziwnie.

Więc poszłam do pokoju i włączyłam komputer.

A potem usłyszałam z ogrodu Uli donośny śmiech Krzysia i głos Adama. No cóż. Sama jestem sobie wi

Nie wiem, jak wytrzymam w redakcji i jak wytrzymam w kolejce. Nie mogę się schylać i nie mogę kręcić głową. Przyszła Renia. Mam wrażenie, ilekroć z nią rozmawiam, że coś przede mną ukrywa. Ale może jestem przeczulona, może wszędzie węszę niebezpieczeństwo, doświadczona przez Tego od Joli. Ale przecież nie myślę o nim często, a ilekroć widzę Renię, czuję niepokój i boję się o Adama. Renia rozsiadła się w kuchni, w pokoju mam rozłożoną robotę, parzę herbatę. Renia wyciąga i kładzie koło siebie na stole telefon komórkowy. Czerwony. To coś nowego. I okazuje się, że od męża. Nie poszła sobie sama samiutka do jakiegoś punktu sprzedaży, który reklamuje się, że dopłaca ci do wszystkich rozmów, bo jest taki dobry i tak o ciebie dba. Nie. Ona ten telefon dostała od męża. Zacny prezent od męża. Bez powodu, z wielkiej miłości. Troszkę jej pozazdrościłam. Ten od Joli, kiedyś w przeszłości, dużo by dał czasami, żeby mnie nie słyszeć. A jej Artur widać wprost przeciwnie. Bywa. Albo się coś zmieniło na lepsze w ich małżeństwie, albo wprost przeciwnie. Jeśli mężczyzna do późna siedzi w pracy, to znaczy, że nie przepada za domem, nie oszukujmy się.

Siedziała u mnie czterdzieści pięć minut. Zgadnijcie, ile razy zadzwonił? Pięć! Pięć, a to daje średnio jeden telefon na dziewięć minut.

– Z cytryną? – zapytałam, bo właśnie ugotowała się woda.

Bzyyyy, bzyyy, bzyyy.

– Misiu? To ja. Ja cię też. Jestem u Judyty, wpadłam na chwilę. Nie. Niedługo. Ja cię też. No to pa.

Robię herbatę. Czajnik szumi. Spędzam ze stołu koty, kładę dwie maty słomiane, wsypuję cukier do pustej cukierniczki.

– Mów, co słychać, tak dawno cię nie widziałam. – Wciąż się cieszę.

Bzyyy, bzyyy, bzyyy.



– Misiu? No to ja. Pijemy herbatę. Będę niedługo. Ja też tęsknię. Dobrze. Powiem. No to pa.

– Pozdrawia cię – mówi Renia.

Dziękuję, nalewam do szklanki esencji, znajduję dziwnym trafem niedojedzone orzeszki w miodzie i próbuję się skontaktować z Renią.

– Nie, nie jem orzeszków, Miś mówi, że mi tu przybyło.

Bzyyy, bzyyy, bzyyy.

– Misiu? Judyta podała orzeszki w miodzie, ale nie będę jadła. Ja cię też. Całuję. Pa.

Patrzę ja na nią, nic jej nie przybyło, raczej bym powiedziała, że ubyło – jeśli chodzi o rozsądek. Mnie by facet wykończył, telefonując co trzy minuty albo nawet co dziewięć. Choć gdyby Adam miał telefon, łatwiej byłoby się z nim porozumieć.

– Może wyłącz telefon? – proponuję nieśmiało.

– No coś ty, przecież on mi go kupił, żeby się ze mną w każdej chwili móc skontaktować. I rzeczywiście. Bzyyy, bzyyy, bzyyy.

– Misiu? To ja.

A kto, na miłość boską, miałby odbierać?

– No. Będę niedługo. Kończymy herbatkę. Co u Judyty? Chyba wszystko OK. Ja cię też. Pa.

Telefonik śliczny. Malutki. Co się, u licha, stało? Do tej pory mówiła o mężu rzadko i nigdy go o tej porze nie było w domu, a tu proszę! Odprowadzam ją do samochodu. Rzuca torbę na tylne siedzenie, zapala silnik, odwraca się, szuka, potem to szukane przykłada do ucha. Rusza. Odjeżdża.

No cóż, przynajmniej nie zdążyła mnie zdenerwować gadaniem o mężczyznach, co to mogą cię zdradzać, i w ogóle się nie zorientujesz, że cię zdradzają. Swoją drogą, jakby ten Artur był taki zakochany, to by wcześniej wracał do domu. Ona przecież bez przerwy jest sama. Nic dziwnego, że wymyśla tenisa w Warszawie.

Przypomniało mi się, jak byłam u Basi i jej męża na kolacji z Adamem, jeszcze w zimie. Są piętnaście lat po ślubie i postanowili to uczcić. Myśmy dawno zamówili wykwintne krewetki z czosnkiem, na ciepło, na maśle, a Basia jeździ paluszkiem po karcie, mąż zagląda jej przez ramię. A kelner stoi i czeka.

– To może najpierw pan? – kelner nie wytrzymuje tego czekania.

– O nie, ja po żonie – mówi Mężczyzna Jej Życia.

Ona wskazuje coś w karcie menu, on potakująco kiwa głową. No, pamiętam, jak sobie pomyślałam, że bez jego pozwolenia nawet zjeść biedactwo nie może tego, na co ma ochotę. I musiałam mieć w oczach coś, co kazało im się natychmiast wytłumaczyć.

– Wiesz – powiedział – dla mnie jest znacznie ważniejsze, co Basia zamówi. Ona zaś uśmiecha się.

– Od naszego pobytu we Francji.

Co tu jest do uśmiechania się, ja się pytam!

On:

– Cały czas zwiedzaliśmy zamki nad Loarą.

Ona:

– Byliśmy wykończeni i rzadko jedliśmy coś porządnego.