Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 25 из 45

– Nieprawda! – Konrad był trochę zły na żonę. Borys wykopał sobie dołek w okolicach płaczącej wierzby i położył się na nagietkach.

– Ach, jeszcze ten ekspres, pożal się Boże, do parzenia kawy. Konrad stłukł czajniczek i ekspresu nie ma do dzisiaj! – Żona Konrada rozłożyła ręce i roześmiała się głośno. – Masz rację, kochanie.

Popatrzyłam na Adama, on na mnie. Nasz wzrok spotkał się na pół sekundy i wiedziałam, że nie pojedziemy z nimi na Kretę. Nigdy.

– Zaczęłam chorować już w samolocie, prawda, kochanie? – ciągnęła Konradowa niestrudzenie.

– Bez szczegółów, pszczółko – Konrad próbował powstrzymać żonę. Bezskutecznie.

– A kiedy wylądowaliśmy, buchnęło gorąco jak z rozgrzanego pieca. W drodze do hotelu zaczepiało nas mnóstwo śniadych dzieci, żebrząc o bakszysz. Dzieci wyglądały na wymizerowane, więc dałam im cukierki.

– No właśnie. Nigdy nie słuchałaś tego, co mówi przewodnik. On wyraźnie powiedział, żeby nie dawać. – Konrad triumfalnie zdołał zmieścić jedno zdanie przed kolejnym potokiem słów. Mój socjolog milczał grzecznie, a ja niegrzecznie, ale chyba się nie spostrzegli.

– No właśnie, kochanie. Dzieci wymizerowane, ale ty im nic nie dawaj. Na to musisz być mężczyzną. Ale ja jestem kobietą, kochanie. – Żona Konrada przeciągnęła się i zatoczyła rękami coś w rodzaju kół w okolicach biustu. A potem się wykrzywiła. – Odtąd towarzyszyły nam przez cały czas. W ogóle nie byliśmy sami. W hotelu wysiadła klimatyzacja, więc nie spaliśmy, bo było gorąco. Mąż postanowił nie słuchać przewodnika, który mówił, żeby nie jeść żadnych surowych owoców. Ale zafundowałeś sobie jabłka włoskie, prawda, kochanie? No i stało się. – Zawiesiła dramatycznie głos. Konrad skulił się za stołem. – Zachorował!

Chciało mi się śmiać głośno, ale nie wypadało. W końcu gość nie świnia, swoje prawa ma – jak mawia Mój Ojciec.

– Następne dwa dni spędził w łóżku, które było co prawda wygodniejsze niż w domu, ale schudł z pięć kilo. Wyłącznie po włoskich jabłkach! Niezrozumiałe. Siedziałam przy nim i dławiłam się z gorąca. Zazdrościłam dzieciom, że są gdzieś w przyjemnym, zielonym kraju, gdzie pada deszcz i można odpocząć, czyli w Polsce. Po dwóch dniach zapakowali nas do autokaru. Jedziemy do Doliny Królów, ucieszyłam się. Trzy autokary turystów i trzy samochody z uzbrojonymi żołnierzami, którzy mieli nas chronić przed terrorystami! Tak wyglądała nasza wolność! Bo jak się okazało, dwa miesiące temu była w Dolinie Królów rzeź turystów, którą przegapiliśmy w dzie

– Kochanie! – Konrad złapał ją za rękę. – Proszę!

– …i skutki zjedzenia jabłek były wciąż odczuwalne. Ja rozglądałam się w poszukiwaniu terrorystów z ukrytymi bombami i niewiele w związku z tym mogłam zobaczyć. Po tygodniu byliśmy kompletnie wyczerpani. W cieniu czterdzieści stopni. Deszcze będą za pół roku. To nie jest pora do zwiedzania, powiedział przewodnik, ale cieszę się, że skorzystali państwo z oferty naszej firmy. Wróciliśmy z tej wycieczki po tygodniu. Mąż wziął dodatkowe trzy dni urlopu, żeby odpocząć, prawda, kochanie? A potem okazało się, że twoja matka wcale nam nie dała tych pieniędzy, tylko pożyczyła. A ja wróciłam do pracy i opowiadałam, jaką mieliśmy cudowną podróż poślubną do Egiptu. – Jej głos przycichł na moment, a potem żona Konrada roześmiała się serdecznie. – Ale powiem wam, że zazdrość w oczach koleżanek nieco złagodziła smutną świadomość, iż spędzimy najbliższy rok na materacu joga. I dlatego wcale wam się nie dziwię, że nie jedziecie z nami na Kretę. Przecież tu jest tak pięknie!

Spędziliśmy uroczy wieczór. Uzgodniliśmy, że co prawda na Kretę to oni pojadą sami, ale będziemy się spotykać na brydżu, bo przepadają za niemodnym brydżem, a żona Konrada, zwana przez męża Pszczółką, pożegnała się ze mną bardzo serdecznie.

– Co prawda myślałam, że jesteś ruda, Adam lubi rude. Ale strasznie cię polubiłam. Przyjedź kiedyś do mnie sama, kochanie – powiedziała. – Przy mężczyznach to nie można dojść do głosu, poplotkujemy sobie.

Adam stał za nią i robił do mnie głupie miny. Przewracał oczami i udawał, że mdleje.

Dlaczego żona Konrada powiedziała, że myślała, że jestem ruda???

Renia jest ruda. Czy powi

Dlaczego właściwie Adaśko nie chce jechać ze mną na wakacje? Chociaż z drugiej strony, jeśli się za bardzo wszystko planuje, to nie wychodzi. Pamiętam, jak jeszcze przed ślubem z Tym od Joli in spe mieliśmy wszystko dokładnie zaplanowane. Całe wspólne życie z detalami, mieszkanie trzypokojowe (było dwu-), okna na wschód i zachód (były na południe), kanapy zielone (nie znosił kanap, męczyłam się przez lata całe na zydlach), półki na książki sosnowe (kupił białe plastikowe). Ale na poziomie planów zgadzaliśmy się we wszystkim. Aż przyszedł pamiętny czerwiec, Ten od Joli chciał w góry, ja nad morze. Pokłóciliśmy się. Ale potem oprzytomniałam, kompromis jest najlepszą rzeczą w związku, nawet przyszłym (jeśli nie tylko przyszłym), i pomyślałam sobie – ma być cudownie, miejsce nie ma znaczenia, byleby z nim, mogę w góry. Pobiegłam uskrzydlona na kolejną randkę i obwieściłam Temu od Joli późniejszemu, że mogą być góry.

– Jak to? Teraz mi to mówisz? – zdziwił się. – Myślałem, że chcesz nad morze. Zdecyduj się.

– To może na Mazury? – powiedziałam nieśmiało, bo przecież wspólne życie w przyszłości to kompromis.



– Mazury? Przecież przed chwilą mówiłaś, że jedziemy w góry.

– Mogą być góry. – powiedziałam.

– Jak to, mogą? – obraził się. – Przecież ja cię do niczego nie zmuszam.

Pokłóciliśmy się. Kupił róże, pogodziliśmy się.

– A co z tym wyjazdem?

– Pojedziemy, gdzie chcesz – wybąkałam, bo byłam młoda i głupia.

– Jak to, gdzie chcę? To ma być wspólna decyzja. Widzę, że nie przemyślałaś sprawy. Gdzie chcesz?

– Chcę nad morze – jęknęłam.

– Nad morze? Przecież uzgodniliśmy, że chcesz na Mazury, ale skoro znowu zmieniasz zdanie…

W czerwcu kupiliśmy namiot. Wyjazd zbliżał się niebezpiecznie.

– To gdzie jedziemy? – spytał późniejszy Ten od Joli. – Mam świetny pomysł, tylko nie wiem, czy nie storpedujesz, bo z tobą się w ogóle nie można umawiać.

– Gdziekolwiek – jęknęłam – byleby z tobą. Pomyśleć, że tak mówiłam! Należało mi się.

– No właśnie – powiedział. – Tak z tobą jest. A przecież nie może nam być wszystko jedno.

To były bardzo sympatyczne wakacje. Spędziłam je z Elą, którą chłopak też wystawił do wiatru. Pojechałyśmy do Zakopanego i w Dolinie Kościeliskiem spotkałam Bolka, ale potem wróciłam z wakacji i Ten od Joli powiedział mi, że kocha mnie nad życie. I że potrzebny jest kompromis.

Dlaczego ja za niego wyszłam? Nie jest to mądre pytanie i nie znam na nie odpowiedzi. Lepiej, co prawda, mieć jasność co do powodów rozwodu niż ślubu.

Może to lepiej, że pojedziemy z Adamem na urlop później. Kiedy zdarzy się cud i zarobię te cholerne dziesięć tysięcy, i nigdy już nie wezmę się do żadnego szybkiego wzbogacania.

Siedzę w domu i męczę się, jak przykazał Naczelny, nad tekstem o mizoginistach i ich partnerkach. Mizoginista to mój Eksio, czyli facet, który nie lubił mnie, czyli nie lubił kobiet. Ale jeśli napiszę ten tekst i zapłacą, to będzie to jedna z korzyści osiągniętych w tym związku, który powinien powoli zapadać w niepamięć, a nie zapada. Właśnie byłam w połowie jednej z kupionych w zeszłym tygodniu książek, i wynikało z niej jasno, że mężczyzna za cholerę nie zaspokoi wszystkich potrzeb kobiety. I że najlepiej jest mieć i

– Możesz coś dla mnie zrobić?

– Jasne – powiedziałam, a w pamięci miałam te róże, co mi dała, i to, że Adam lubi rude.