Страница 42 из 59
– Raczej nie. Rozmawiali na tematy ogólne. O kulturze, polityce, roślinach, opiece zdrowotnej, szkolnictwie, o różnych lekturach i ogólnym zdziczeniu. Doskonale się rozumieli, aczkolwiek niektóre poglądy mieli rozbieżne. Tu się wyraźnie zaczęła rozpędzać, więc powstrzymali się od pytań o szczegóły tych rozbieżnych poglądów. Zachodziła obawa, że przesłuchanie potrwa tydzień.
– No świetnie, a co dalej? Nie kontaktował się przez cały ten czas wyłącznie z Kamillą, nie wierzę, że z nikim i
– Jako pierwsza, puściła farbę wścibska sąsiadka, a potem już poszło z górki. Znalazło się tych rozmówców ładne parę sztuk. Podobno nie był zbyt sympatyczny, stwarzał wrażenie, że należy się go bać, co, w połączeniu ze zbrodnią, dało doskonałe skutki. Stąd niechęć do zeznań. Pytaniami dusił głównie dziewczyny, wszystkie nasze znajome, ich przyjaciółki, ponadto kumpli Antosia. Także Wiesia. Połapani i dociśnięci, najpierw próbowali się wypierać, a potem, bardzo przestraszeni, wydukali z siebie trochę informacji, wszystkie zgodne. Okazuje się, że Patryk metodycznie poszukiwał Kuby.
Ten komunikat nieco mnie zaskoczył, chociaż właściwie należało się go spodziewać. Pomysł, że Patryk trzasnął Kubę, był moim prywatnym osiągnięciem i niekoniecznie musiał być trafny. Jeśli go zatem nie zabił…
– I co? – spytałam bardzo ogólnie, acz z wielkim naciskiem.
– I nic. Nie wiadomo, czy go znalazł.
Pomilczałam długą chwilę.
– Ciekawe… Na cholerę mu ten Kuba?
Janusz, na szczęście, ze swojej wiedzy nie czynił tajemnicy, rzetelnie dostarczał mi wszystkiego, co udało mu się zdobyć i wywnioskować. Wyjął z lodówki drugą puszkę piwa i zaproponował przejście do pokoju, gdzie meble były odrobinę wygodniejsze.
– Sam się nad tym zastanawiałem – powiedział po drodze. – Niestety, najprostsza myśl, jaka się nasuwa, to chęć uciszenia świadka. I tak nie ma szans wyłgać się z tego całego interesu, ale Kuba może go przygwoździć ostatecznie. Brak Kuby wciąż pozostawia cień wątpliwości.
– Działających na korzyść oskarżonego. Nie rąbnął go jeszcze, ale rąbnie przy najbliższej okazji, organizując nieszczęśliwy wypadek albo cokolwiek i
– Toteż właśnie. Gdzie on się, do pioruna, może podziewać?
– Który? Kuba czy Patryk?
– Patryk. Właściwie obaj, ale Patryk przynajmniej jest znany. Z nazwiska i adresu.
Przypomniałam sobie wizytę w komendzie.
– Z trzech hotelowych Jakubów, wszyscy trzej odpadli, w tym jeden w moich oczach. Ale mają daty urodzenia… Do licha, nie policzyłam, ilu tam było w odpowiednim wieku…
– Policzyli za ciebie. Stu osiemnastu. Uparli się i sprawdzają wszystkich.
Ucieszyłam się, że nie muszę sama odwalać całej roboty i przeniosłam zainteresowania z powrotem na Patryka. Znów pożałowałam, że straciłam okazję zetknięcia się z tą Kamillą osobiście. Im więcej wiedzy o Patryku, tym łatwiej przyjdzie Grażynkę do niego ostatecznie zniechęcić. Do licha, czy jej niefart do facetów to też moja wina…?
Klęski nagle pobiegły ku sobie jak przyciągane magnesem i zgromadziły mi się na kupie. List Grażynki, brakteat Jaksy z Kopanicy, bułgarski bloczek… gorzej, już teraz dwa bułgarskie bloczki! Same straty, moralne i materialne, niech to piorun spali…!
Wobec tego rozwikłam przynajmniej cholerny brakteat!
O trybie życia pana Pietrzaka nie miałam najmniejszego pojęcia, pojechałam do niego zatem byle kiedy. Ściśle biorąc, w godzinach popołudniowych, wymyśliłam bowiem, że, być może, w normalnych godzinach pracy on się błąka po sklepach, różnych centralach, aukcjach, spotkaniach i tym podobnych, a po południu siedzi w domu i grzebie w zbiorach. Tak mi jakoś wyszło. Nie dzwoniłam uprzednio, święcie przekonana, że odstawi mnie od piersi pod jakimkolwiek pozorem, żywiąc do mnie głęboką i uzasadnioną niechęć. Zdecydowałam się działać przez zaskoczenie.
Pod domem pana Pietrzaka, gdzie ze zdumiewającą łatwością znalazłam miejsce na zaparkowanie, przyszła mi do głowy straszna myśl. List Grażynki wywołał skutki dokładnie odwrotne od pożądanych. Miałam bezlitośnie ocenić swoje wady i przystąpić do uszlachetniania charakteru, tymczasem wręcz przeciwnie, robię się coraz gorsza. Dotychczas, wprawdzie nieznośna, byłam jednak jako tako wychowana, starałam się nie zwalać ludziom na głowy znienacka, bez telefonu, bez umówienia się, bez uwzględnienia cudzych potrzeb, chyba że zmuszały mnie do tego wyjątkowe okoliczności, a i to miałam wyrzuty sumienia. A teraz cóż robię? Świadomie prezentuję obrzydliwe natręctwo, wyrzuty sumienia zaś nawet mi nie świtają na horyzoncie. Zyskawszy wiedzę o sobie, pogłębiam wady!
Ogarnięta lekką zgrozą, nie wchodziłam jeszcze do budynku, stałam przy samochodzie, wsparta łokciami o dach, i patrzyłam w przestrzeń. W polu widzenia miałam drzwi wejściowe, które nagle otwarły się z impetem i wybiegł z nich młody facet z przyjemną, pogodną twarzą, ogromnie piegowaty. Nie zwrócił na mnie najmniejszej uwagi, może dlatego, że odgrodzona byłam od niego samochodem, ruszył ku Puławskiej i dwa metry dalej spotkał się z dwiema babami, idącymi w stronę przeciwną. Zajęta sobą, w ogóle ich przedtem nie dostrzegłam. Zatrzymali się wszyscy i bez żadnego trudu usłyszałam rozmowę.
– Dzień dobry, pani Natalio! – zawołał młodzieniec. – Wuja nie ma?
– A nie ma – odparła cierpko jedna z bab, niewątpliwie owa Natalia.
– Dobrze, że panią spotykam, tak tu na panią czekałem, pani mnie wpuści, książkę chciałem zabrać…
– Nic z tego – przerwała mu baba głosem jak brzytwa. – Pan Józef zabronił. Jak go nie ma, nie wpuszczać nikogo.
– Ale mnie…?
– Ksawusia też. Jak nikogo, to nikogo.
– No co też pani…? Książka na półce koło biurka leży, może mi ją pani sama dać…
Natalia była uparta.
– Ja tam nie wiem. Jak nikogo, to nikogo. W książkach pana Józefa grzebać nie będę. Ksawuś później przyjdzie, jak pan już będzie.
– A kiedy wuj będzie?
– A skąd ja mam wiedzieć? Na kolacji to już na pewno, a możliwe, że i wcześniej. Ksawuś zadzwoni.
Ksawuś, w przeciwieństwie do Natalii, uparty nie był.
– No dobrze, to przylecę później. Ale kłopotu mi to narobi. Nie mogłaby pani… tak, jedna chwila i już?
– Nie. Jak nikogo, to nikogo.
Druga baba stała obok niczym słup kamie
– No, no, no – powiedziała półgębkiem ta druga baba. – Ja tam nic nie mówię…
– To i dobrze, że pani nic nie mówi – pochwaliła ją sucho pani Natalia, grzebiąc w torbie, zapewne w poszukiwaniu klucza. – Im mniej gadania, tym lepiej.
Znalazła klucze po pięciu sekundach. W ciągu tych pięciu sekund zaiskrzyły się we mnie procesy myślowe, słusznie jakaś bajka twierdzi, że nic szybszego niż myśl ludzka na świecie nie istnieje. To coś we mnie udowodniło niezbicie trafność stwierdzenia.
Ksawuś, sama to zdrobnienie wymyśliłam, Ksawery. Ksawery Przecinak był w Bolesławcu. Piegowaty! Widziałam go u Anity, myślałam, że taki opalony! Drzwi mają domofon, pana Józefa nie ma, baba mnie nie wpuści, słowa jednego z nią nie zdołam zamienić. Ten Pan ją zna, a ja znam Tego Pana, szlag jasny żeby to trafił, jak Ten Pan się nazywa…?!!! Przepadło, ale wejść muszę!
Oderwałam się od samochodu, w biegu prztyknęłam pilotem, znalazłam się w wejściu równocześnie z babami. Potraktowały to zwyczajnie, jako rzecz naturalną, jak wchodzenie do windy. Podziękowałam grzecznie i puściłam je przed sobą na schody, pan Pietrzak mieszkał na pierwszym piętrze, bez windy, ostatecznie, można się było obejść. Na wszelki wypadek postarałam się o dystans między sobą a nimi, żeby nie wyszło, że im siedzę na karku, zachowajmyż jakąś granicę natręctwa!