Страница 34 из 59
– Kuby nie widział?
– Nie, ale patrzył z daleka, bo nie chciał, żeby go ktoś dostrzegł.
– Od której strony?
– Od frontu.
– Od tyłu nie zaglądał? Kuba mógł się włamywać od tyłu.
– Antoś wcale nie jest pewien, czy on się włamał, może miał wytrych, a może podrobione klucze. A może go tam w ogóle nie było. Z całego tego gadania wynika, że Kuba zamierzał wejść, zabrać swoje i wyjść, nie zostawiając śladów, Antoś natomiast miał wielką ochotę poszukać tych bogactw, o które Weronikę posądzano. Konflikt interesów. Stracił w końcu cierpliwość, podkradł się od tyłu i wydało mu się, że drzwi są uchylone…
– Nic mu się nie wydało, bo tych drzwi nie widać. Są z boku. Musiał podejść do nich. I spróbować, czy otwarte.
– Niewątpliwie spróbował. Wszedł i ujrzał zwłoki, natomiast Kuby już nie było. Tak twierdzi. Oczywiście skorzystał z okazji, przesadnie nerwowy nie jest, niczego nie znalazł, natomiast na poszukiwaniach złapał go Wiesio. To już, rzecz jasna, nasza dedukcja, bo wyraźnie tego nie powiedział, w niektórych miejscach język mu kołkiem stawał. Musiał go ten Wiesio tam złapać, bo inaczej po diabła nosiłby żelazne pudła do pustego domu? Dla własnej przyjemności z pewnością nie.
– No dobrze, a Patryk? Patryk z jego gadania nie wychodzi?
– Owszem, dość gorliwie Antoś wyznaje, że widział go w okolicy, ściśle biorąc, widział kogoś, kto się czaił, ale mówi o tym tak mętnie, że może to być tylko jego pobożne życzenie. W pustym domu już go nie spotkał, kiedy z Wiesiem przytargali te pudła, nikogo tam nie było. Razem wziąwszy, ta relacja jest niesłychanie chaotyczna, pełna sprzeczności i niepewności i wciąż niepełna, bo Antoś boi się nie tylko przyłożenia mu zbrodni, ale także posądzenia o wspólnictwo, ukrywanie osoby zabójcy, udzielanie mu pomocy i tak dalej, a zarazem boi się kumpli, Wiesia, Kuby, Patryka i diabli wiedzą kogo jeszcze. Sypie, szczękając zębami.
Pożałowałam, że tym razem nie dostałam jego zeznania na piśmie, z inteligentnymi komentarzami na marginesie. Nie powiedziałam na ten temat ani słowa, bo niewątpliwie udostępnianie mi tych dokumentów stanowiło potężne wykroczenie służbowe.
– To teraz powiedz, co z Patrykiem – poprosiłam ponuro.
Janusz napił się herbaty, potem nalał wina do kieliszków i też się napił.
– Zasycha mi w gardle – oznajmił. – Patryk zwyczajnie zwiał. Miał areszt hotelowy, nie uwzględnił tego i znikł. Nie wiadomo dokładnie kiedy, ale chyba od razu.
– Jak to? – zdziwiłam się. – Nie pilnowali go?
– Pilnowali. Samochodu. Jego samochód do tej pory stoi na hotelowym parkingu.
Siedzącą wciąż w charakterze dekoracyjnej rzeźby Grażynkę nagle ruszyło.
– Jak to…? To czym on uciekł…?!
Wyraziłam wątpliwość, czy na piechotę.
– Zabrał się jakąś okazją, z kimkolwiek – powiedział spokojnie Janusz. – Chociażby do Wrocławia, tam mógł pożyczyć samochód, jechać pociągiem, samolotem… Osobiście powątpiewam, żeby udał się za granicę, nawet z tym całym zbiorem numizmatycznym…
Potwierdziłam jego pogląd. Ów zbiór miał większą wartość u nas niż tam, głównie monety polskie, każdy kraj ceni swoje.
Janusz kiwnął głową.
– Najprawdopodobniej przyjechał do Warszawy. Teraz rozumiesz sens przeszukania w jego warszawskim mieszkaniu.
– Musiałby chyba upaść na głowę, żeby po ucieczce ukrywać się we własnym mieszkaniu – zauważyłam trzeźwo. – Co on w ogóle zamierza, taka ucieczka ma krótkie nogi! Do końca życia będzie tak zwiewał?
– Przesądził sprawę – powiedziała Grażynka jakimś dziwnie łamiącym się głosem. – Nie uciekałby, gdyby był niewi
Na dłuższy tekst siły ducha jej nie starczyło. Gwałtownie zajęła się winem, popijając je herbatą, co prawdopodobnie wytworzyło w jej przewodzie pokarmowym dość osobliwą mieszaninę. Nie próbowałam pociechy, ten cały Patryk i tak był trudny, a jeszcze teraz? Gdyby chociaż w afekcie rąbnął obcą osobę, a nie własną ciotkę, dla numizmatów po wuju…!
Niepokoiła mnie jeszcze myśl, że Grażynka uprze się przy nawracaniu zbrodniarza i poświęci mu resztę życia, ale nie bardzo wiedziałam, jak ją do tego zniechęcać. Może jednak nie wpadła poważnie na ten pomysł i sama go jej podsunę? Osobiście byłam wściekła na przygłupka nie tylko przez nią, ale także przez bułgarski bloczek, który w tej sytuacji wymknął mi się z pazurów.
Bułgarski bloczek sprawił, że nie pogodziłam się z rzeczywistością. Wszelki humanitaryzm odbiegł ode mnie świńskim truchtem i nabrałam wielkiej chęci obciążenia zbrodnią jakiejkolwiek i
Omal się nie zerwałam z miejsca w celu natychmiastowego sprawdzenia, ale przyhamował mnie nadmiar świadków. Wściekle prawdomówna Grażynka i Janusz, wciąż powiązany z władzą wykonawczą, nie dopuściliby do mojego wykroczenia, a diabli wiedzą, może to nawet przestępstwo, skoro popełnione świadomie…
Odczepiłam się od siebie i zaczęłam rozpaczliwie szukać wyjścia, nie bacząc na wyraz twarzy Grażynki, dobitnie świadczący o jej stanie ducha.
– Bez Kuby nic nie zrobią – powiedziałam gniewnie. – Sam Antoś zeznaje, że Weronika była żywa, a potem ujrzał ją martwą, Kuba zaś był w środku. A i to nie wiadomo, czy w tym miejscu Antoś nie łże, bo może też był w środku i ręka mu skoczyła. Mogą wzajemnie na siebie zwalać i już sam diabeł za nimi nie trafi, dochodzenie jest w lesie, w dodatku w paradę wchodzi brakteat Jaksy z Kopanicy. Gdyby ginął w zwykłych okolicznościach, to czort go bierz, nic takiego, ale ginie w obliczu zbrodni! Nie będę szlachetna, taktowna i delikatna, niech szlag trafi poprawę charakteru, niech ktoś przyciśnie pana Pietrzaka, ma go w końcu czy nie?!
– Kogo ma…? – wyrwało się zaskoczonej Grażynce.
– Ten brakteat!
– A co to ma… O Boże! Co to ma do Patryka…?
– Możesz wyjaśnić, o czym mówisz? – zainteresował się grzecznie Janusz.
Pobulgotałam w sobie jeszcze przez chwilę z przykrą świadomością na dnie duszy, że jednak doskonale mnie Grażynka w swoim liście opisała. Wstrętna postać. No to będę wstrętna postać i niech to piorun strzeli!
– O numizmatyce – mruknęłam.
– A trochę ściślej…?
Westchnęłam ciężko i powiedziałam im wszystko, wrabiając wreszcie przy okazji także i Tego Pana, tyle że bez nazwiska. W połowie mojej relacji Grażynka ocknęła się jakby z martwoty i zaczęła słuchać, najwidoczniej nadzieja nie zdechła w niej doszczętnie i jeszcze cokolwiek zipała.
– Ciekawe – powiedział Janusz i nie skomentował obszerniej mojej opowieści.
Nadal myślałam intensywnie.
– Do bani te przesłuchania, brakuje mi tu jeszcze mnóstwa rzeczy. Latali dookoła domu, włamywali się od tyłu, to kto w końcu otworzył drzwi frontowe? Ta facetka z restauracji twierdziła, że były otwarte. Co, dokładnie, robili w pustym domu Baranka, czy jak mu tam? Co właściwie przenosili Antoś z Wiesiem, same pudła czy pudła razem z tackami na monety? Jedną tackę znalazłam tam osobiście! Na opakowaniu papierosów był numer komórki, czyjej? Nie sprawdzili, nie pytali o nią żadnego z nich…?
– Przesłuchiwali tylko dwóch – przypomniał mi Janusz.
– A tych dwóch co na to?!
– Nic. Przeoczenie. Będą uzupełniać zeznania, bo i tak wydarcie z nich tego, co czytałaś i co słyszysz, kosztowało trzy dni. Galernicza robota.
– A nie sprawdzili, do kogo ta komórka należy?
– Owszem, sprawdzili. Numer zapisany na jakiegoś Jerzego Stępniaka.
– I kto to jest, ten Jerzy Stępniak?
– Jeszcze go nie znaleźli, ale jutro będzie wiadomo.
– A nie prościej byłoby zadzwonić…