Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 19 из 59

Oddałam mu wszystkie łupy, z wyjątkiem klamerki od paska, której zresztą w torbie nie miałam, zostawiłam ją Grażynce i chwilowo pozwoliłam sobie o niej zapomnieć. Wyraz twarzy mojego rozmówcy wyraźnie świadczył, że władza wykonawcza nie przepada za mną, ale coś wywołało rodzaj ekspiacji.

– To tak jest, jak człowiek pójdzie owczym pędem… Świadkowie, świadkowie… O kant… tego… odwłoku… potłuc takich świadków.

Zrozumiałam to jako usprawiedliwienie faktu uczepienia się Grażynki i nabrałam nadziei na osobisty sukces. Nadkomisarz brzęknięciem wezwał jakąś osobę, której, zwrócona tyłem do drzwi, nie widziałam.

– Grzeleckiego – mruknął.

Przed chwilą na własne uszy słyszałam, że kazał sierżantowi przesłuchiwać ofiarę gwałtu, a teraz znów się go czepia, orze w człowieka jak w perszerona. O mało tego nie powiedziałam, na szczęście sierżant pojawił się od razu.

– Zapiera się ta cała Hania, że ją gwałcił Kopeć Wiesław – oznajmił już od progu. – Akurat, wszystkie tak gwałci. Latają za nim, aż świszczy, ale Rudkówna wykombinowała sobie, że się z nią ożeni i przez to go skarży, bo jemu akurat żeniaczka w głowie…

– Głupia ona jak próchno – zaopiniował z niesmakiem nadkomisarz.

– Zgadza się. Namówiła ją ta Zawadzka, przez złość, bo ją Kopeć w trąbę puścił i chciała się zemścić, choćby i przez Rudkównę. Powiada, że straszne siniaki miała, ale obdukcji nie robiła, bo skąd miała wiedzieć, że ta świnia się na nią wypnie, a teraz już zeszły i nie widać.

– To kiedy to było?

– A już prawie półtora tygodnia temu, jedenastego.

– Kiedy?

– Jedenastego.

– Mówiła, o jakiej porze? Rano, wieczorem?

– Mówiła. Przed wieczorem poszli do tego ich nowego domu, gdzieś koło szóstej, a wyszli o jedenastej, może trochę przed.

– To dosyć długo ją gwałcił – wyrwało mi się nieco zgryźliwie.

– Ma chłopak zdrowie – przyświadczył nadkomisarz. – Ale z tego jedno wynika, że Fiałkowskiej mordować nie mógł. Nie łgała ta głupia Hania?

– A gdzie jej tam było do łgarstwa! – prychnął wzgardliwie sierżant. – Zła taka, że aż furczy. Ale…! Zła na niego, gdyby wiedziała, że mu alibi daje, w życiu…! Do żadnego gwałtu za Chiny by się nie przyznała!

– I tak chłopakowi złe na dobre wyszło – westchnął nadkomisarz filozoficznie i przypomniał sobie nagle, że siedzi tu osoba postro

Zapewniłam go, że bardzo chętnie, bo Grażynka potrzebna mi jest w Warszawie, a nie na antypodach.

– Ale zaraz, panowie – dodałam niespokojnie. – Ja tu chciałam i własną pieczeń odpracować. Spadkobiercy jestem spragniona, czy mogłabym się dowiedzieć, kto jest tym spadkobiercą? Skoro istnieje prawomocny testament, postępowanie spadkowe będzie krótkie i może go dopadnę, zanim się wygłupi z tymi znaczkami, na które czatuję. Mogę dostać nazwisko?

Nadkomisarz zastanowił się i zapewne uznał, że wyjawienie tożsamości siostrzeńca śledztwu niczym nie zagraża, bo kiwnął głową. Zajrzał do akt.

– Niejaki Kamiński. Zamieszkały w Warszawie. Patryk Kamiński.

– Jak…?!

– Patryk Kamiński. Imię, na szczęście, nietypowe, bo ogólnie Kamińskich jak psów. Adres pani chce?

Chcieć chciałam, ale z ogłuszenia nie mogłam wydać z siebie głosu. Patryk…! Jezus, Mario…!



Nadkomisarz sam z siebie uznał, że chcę, bo dołożył:

– Dorotowska dwa, mieszkania osiemnaście. Telefon 822 48 16. Gdyby pani coś przyszło do głowy, proszę się z nami skontaktować, pani Birczycka też. Tu ma pani nasze numery…

Zabrałam kartkę z numerami i wyszłam, aczkolwiek do głowy od razu poprzychodziło mi mnóstwo. Nie było jednakże wskazane wyjawiać im na poczekaniu wszystkie moje pomysły.

To znaczy, ściśle biorąc, czy

– A to co pan tak poszedł i tego…?!

I nagle zwróciła się do mnie.

– A pani też dobra, kobieta za kobietą ująć się powi

Nie bardzo było wiadomo, co właściwie miałabym powiedzieć i komu, ale i tak wszelkie moje gadanie okazało się niemożliwe. Na krzyk dziewczyny wyskoczył z pokoju sierżant i wpadł mi na plecy. Ratując się przed upadkiem, chwyciłam za ramię przechodzącego osobnika w odzieniu cywilnym, zatem niewiadomej szarży, który na własną szkodę zwolnił, być może z ciekawości, i zachwiał się, zaskoczony chwytem. Sierżant zdążył nas obydwoje porwać w objęcia, inaczej cała grupa, nie wyłączając ofiary gwałtu, tarzałaby się malowniczo po podłodze. Za sierżantem wyskoczył nadkomisarz i też wpadł mu na plecy.

– Rany boskie – powiedział jakimś takim dziwnym głosem bez wyrazu.

– A mówiłam – skomentowała z satysfakcją dziewczyna.

Stanowczo stanęłam w głębi duszy po stronie gwałciciela, który się nie chciał ożenić. Z tak imponującą idiotką dawno się nie zetknęłam. Wolałabym odsiedzieć ten gwałt i nawet płacić alimenty, pomijając już, że jeśli to był gwałt, to ja byłam arcybiskup.

– Za fałszywe zeznania grozi kara do lat pięciu – oznajmiłam odruchowo, dzięki czemu zwróciłam na siebie powszechną uwagę.

Dziewczyna zareagowała prawidłowo.

– Jakie fałszywe? – oburzyła się. – Jak mówię, to mówię!

– I głupio pani mówi – zirytował się nadkomisarz. – Do gwałtu potrzebna jest obrona konieczna, a pani się wcale nie broniła. Po cholerę lazła pani z nim do tego domu? Pchał się za panią na siłę czy jak?

Dziewczyna natychmiast zrezygnowała z argumentów rzeczowych i zaczęła płakać. Na co wdarła się w scenę nowa postać, osoba płci żeńskiej, o potężnie skołtunionym łbie. Pomyślałam, że jako sztuka sensacyjno-romansowa ma to nawet dość niezłe tempo, na dłużyzny nie było miejsca.

– Łże ta szantrapa, łże, aż się dupa marszczy! – wykrzykiwała postać już z pewnej odległości. – Akurat jej do Wieśka, jak ta pijawka za nim lata, a on gdzieś ją ma i kopie po oczach! To jest mój narzeczony, o, i faktycznie, gwałtu jej się zachciało, już to widzę, on jest za delikatny, wiem po sobie! Sama się pcha, a teraz oczy mydli! Po żadnych gwałtach nie latał, z bratem moim wódkę… tego, znaczy, piwo pili…!

– Marlenka, zamknij gębę – poprosił z naciskiem sierżant.

– Bo co? – rozzłościł się zuchwale skołtuniony łeb. – To już powiedzieć nie można? Jak taka kitu nawciska, to jej wolno, a mnie nie?

– Która to…? – spytał półgębkiem nadkomisarz sierżanta.

– Gabryś Marlena – odparł sierżant urzędowo i też cicho. – Odbiła Kopcia Zawadzkiej.

Układy międzyludzkie zrozumiałam od razu. Gabryś Marlena odbiła amanta Zawadzkiej, która ją, rzecz jasna, znienawidziła w mgnieniu oka, po czym oważ Zawadzka zacieśniła przyjaźń ze zgwałconą Hanią, odbijającą z kolei Wiesia Marlenie. Hania, jako narzędzie zemsty, stała się cudem ukochanym i w dziedzinie odbijania uczyniła, co mogła, wzbudzając naturalną, żywą niechęć rozczochranej narzeczonej. Do tego miejsca wszystko było proste, dalej zaczynały się jeśli nie schody, to co najmniej pochylnia. Która z nich łgała? Chwila gwałtu stanowiła dość istotny element dochodzenia w kwestii zbrodni, Wiesio targał złom, to pewne, co w końcu robił w momencie zasadniczym? Gwałcił Hanię czy walił tasakiem?

Zeznania wzburzonych dam, najwyraźniej w świecie, stanowiły jakąś nowość dla panów śledczych. Wymienili spojrzenia, zapewne błysnęła im podobna myśl, rzucili okiem na mnie. Ja właściwie byłam już z głowy, opuszczałam komendę, mogli podzielić między siebie obie donosicielki i zająć się pracą.