Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 8 из 11

Za oknami dogasają ostatnie fajerwerki, matka przestała już wydzwaniać, sąsiedzi za ścianą są już tylko szmerem. Nowy rok. Czas obietnic i wiary, że rano wszystko zacznie się od nowa w lepszy i szczęśliwszy sposób.

Wystarczy ulec magii początku ustalonego przez fizyków i astronomów, wyzerować licznik i sporządzić listę ślubów i przyrzeczeń, których i tak nie dochowamy. Pierwszego papierosa zapalimy już po noworocznym obiedzie, w połowie stycznia przestaniemy wie- rzyć, że do końca roku będziemy biegle mówić po angielsku, odchudzanie odłożymy na „lepszy czas” urlopu latem. Do tej pory i tak wszyscy o tym zapomną. Jednakże w tę wyjątkową noworoczną noc ciągle nam się wydaje, że zaczyna się nie tylko nowy rok, ale że zaczyna się wszystko. Zrobimy sobie tej nocy psychiczny remanent, wyspowiadamy się przed sobą, rozgrzeszymy i obiecamy, że będziemy od rana lepsi. Głównie dla siebie samych.

On także w to wierzy. Tak samo jak w jej noworoczne „niedługo” pięć lat temu. Z szuflady szafki nocnej wyciąga pomięty brulion i zapisuje swoje postanowienia.

„Zapomnieć o niej!” Dziesięć razy. Dla pewności. Jak w dekalogu. Przerzuca kartki zeszytu, cofając się do przyrzeczeń z ubiegłego roku. „Zapomnieć o niej” – bez wykrzyknika i tylko pięć razy…

Funkcja rozkładu cierpienia

Marcin nie lubi, jak zniemcza się jego imię na Martin. Ma siedemnaście lat, mieszka z rodzicami na dziewiątym piętrze w bloku w Russelsheim, najbardziej robotniczym z robotniczych miasteczek w okolicy Frankfurtu. Wstaje o szóstej rano, aby zdążyć na lekcje w gimnazjum w i

Któregoś razu, po wywiadówce, Ania powiedziała mężowi, że byłoby dobrze, aby pojechali na jakiś „prawdziwy urlop”. Ona wprawdzie bardzo się cieszy, że on – Niemiec – także lubi Hel, ale ze względu na dzieci „byłoby dobrze, gdyby raz inaczej”. Wie, że to jest bardzo drogie, ale u Marcinka w szkole wszyscy po wakacjach takie rzeczy opowiadają… Przerwał jej. Nie znosił słuchać historii o tym, co opowiadają koledzy w szkole Marcina.

Ona wzięła dodatkowe dyżury w szpitalu, on przez cały rok brał wszystkie możliwe nocne zmiany. Dwudziestego grudnia wsiedli do samolotu we Frankfurcie i polecieli na wyspę Phuket w Tajlandii. Gdyby kiedyś zapytano Anię, jak wyobraża sobie raj, odpo- wiedziałaby, że dokładnie tak jak na tarasie przed ich bungalowem, na wzgórzu schodzącym łagodnie do oceanu, w Khao Lak.

W pierwszy dzień przez cały czas robiła zdjęcia i pisała kartki do Polski. W Wigilię wieczorem poszli na plażę i spacerując brzegiem morza, czekali na pierwszą gwiazdę. Marcin trzymał siostrę za rękę, raz po raz wbiegając z nią do wody. W restauracji podczas wigilii przełamali się opłatkiem. Gdy potem wrócili do pokoju, Justynka odtańczyła taniec radości, znajdując prezenty obok małej sztucznej choinki, którą w czasie pora

Gdy urodziła się Justynka, Marcin miał trzynaście lat. Przez trzynaście lat był jedynakiem. Rodzice obawiali się, szczególnie Ania, że dojrzewający chłopiec nie pogodzi się z nagłym wtargnięciem do swojego świata kogoś, kto zepchnie go na drugi plan. Mylili się. Marcin od początku uwielbiał „swoją księżniczkę”, a ona nie zasnęła, zanim brat nie pocałował jej na dobranoc. W przedszkolu wiedzieli, że Justynkę odbiera tylko Marcin… Rano, w drugi dzień świąt, około dziesiątej trzydzieści, Ania, ciągle w szlafroku, piła pora

– Justysia zapomniała lalki, nie wiesz przypadkiem, gdzie ona…

Reszty, zagłuszonej niewyobrażalnym hukiem, już nie dosłyszała. Podbiegła do balustrady tarasu. Justynka powoli schodziła niżej…

Trzy dni później zidentyfikowali jej zwłoki spośród setek i

Wszystkim się wydaje, że Justynka osierociła jedynie jego rodziców i że to tylko ich trzeba pocieszać, z nimi płakać i z nimi milczeć, trzymając ich za ręce. A on przecież nie potrafi być jedynakiem. Wieczorami, gdy upewni się, że rodzice są w sypialni, wchodzi do pokoju Justynki, siada na łóżku, kładzie rękę na jej poduszce i płacze. Wtedy najbardziej żałuje, że wrócił po tę cholerną lalkę…

Efekt opóźnienia

Matce skłamała, że leci do Barcelony „robić materiał” do reportażu. W redakcji ogłosiła, że wyjątkowo przez ten weekend nie będzie do dyspozycji. Dla nikogo. Nie pozwoliła, aby mąż odwiózł ją na lotnisko. Wstała, mimo że samolot do Mediolanu odlatywał dopiero o czternastej, wcześnie rano i taksówką pojechała na Okęcie. Usiadła na ławce w holu lotniska, wyłączyła telefon komórkowy i czekała. Chciała być sama. Zawsze, gdy działo się w jej życiu coś bardzo ważnego, potrzebowała samotności i ciszy. Jedynie w samotności mogła czymś naprawdę się cieszyć, coś prawdziwie opłakiwać lub czegoś się bez wstydu bać. Podobnie zresztą jak jej matka. Gdy odszedł od nich ojciec, matka pogrążyła się w takiej właśnie uroczystej samotności. Trwa w niej nieusta

Któregoś dnia jakiś uprzejmy donosiciel, jakich pełno w miasteczku śmierdzącym zaduchem zaściankowych umysłów, poinformował ją: „Twojego tatusia artystę to pogoniła twoja wredna mamusia”. Miała wtedy jedenaście lat i z zawiścią patrzyła na koleżanki, które na spacery chodzą z ojcami, trzymając ich za rękę. Spacery z dziadkiem nie były tym samym. Wieczorem, gdy mama przyszła do jej pokoju pocałować ją na dobranoc, odważyła się i zapytała o ojca. Nigdy nie zapomni jej zagryzionych do krwi warg, przerażonych oczu i drżących rąk.