Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 29 из 73

Musiało minąć wiele, wiele długich dni, nim dostrzegła, że tym kawałkiem chleba niektórzy z nich dzielą się z i

Musiało minąć wiele, wiele długich dni, nim pojęła, że wielu z nich zgina nisko plecy i kryje w ten sposób twarze, by nikt nie dostrzegł w nich buntu i gniewu. A w chwili, gdy bat spadał na kogoś z nich i rozlegał się głośny jęk bitego wiele ust, niewyraźnie, tylko poruszając się, szeptało bezgłośnie jakieś słowa. I wiele, wiele dni przeminęło, nim Panienka zdołała te słowa odczytać:

“Będziemy cierpieć, cierpieć w niewoli, długo, wytrwale, bez słowa skargi,

bo gdy nadejdzie czas wyzwolenia, złoto powstanie z tego cierpienia,

złoto rozumu wielu pokoleń, które uczyły się żyć w niewoli,

żeby gdy przyjdzie wolności czas, dać mu ze siebie wszystko co masz…”

… a więc nie mruczeli przekleństw lub słów bez sensu, jak początkowo sądziła Panienka, ale przepowiadali tym bezgłośnym szeptem kolejne zwrotki Pieśni Jedynej. Choć za te słowa czekała śmierć.

Musiało minąć wiele, wiele długich dni, nim Panienka dostrzegła, że mimo tępej i złośliwej brutalności nadzorców cięższą pracę biorą na siebie zawsze silniejsi i zdrowsi, dyskretnie odsuwając na bok kobiety, dzieci, starców. A dostrzegła to Panienka dopiero wówczas, gdy bat nadzorcy wskazał jej wyjątkowo ciężki głaz do przeniesienia w pobliże rzeki, a wtedy – choć uchodziła tu za chłopca, była jednak drobna i chuda – czyjeś silne, męskie ręce podźwignięty kamień razem z nią. Gdy wracali razem z tym mężczyzną w stronę kamieniołomu, jego ręka dyskretnie wsunęła w jej kieszeń mały kawałek chleba.

– Jedz, bo nie zmężniejesz, a będzie to potrzebne naszemu krajowi. Już wkrótce – szepnął jej towarzysz i na twarzy pojawił mu się blady uśmiech.

Więc tacy byli ci ludzie. Doprawdy, nie do pojęcia dla Panienki. Bo równocześnie i

– Nie pojmuję tych ludzi – żaliła się Panienka swojej Opiekunce, gdy wieczorem były już same w swoim tymczasowym domu i Czarownica wcierała jej w dłonie leczniczą maść, która szybko zasklepiała rany. – Są uniżeni, upodleni i zarazem dumni. Przypochlebiają się Najeźdźcom, a równocześnie śpiewają Pieśń Jedyną. Biją się przy koszu z chlebem i oddają staruszce swoją własną porcję, choć ta staruszka jest im obca. Nie mogę ich pojąć. Matka Natura jest dla mnie piękna i zrozumiała. Jej prawa są przejrzyste, choć niekiedy okrutne. Natura Człowiecza jest niepojęta…

– Bo coś takiego jak zbiorowa Natura Człowieka nie istnieje. Jest tylko natura pojedynczych, indywidualnych osób. A każda z nich jest i

Patrząc co dzień, przez cały długi rok na swych współtowarzyszy niedoli, Panienka odczuwała na przemian to dumę, to znowu gniew i wstyd, to radość, to znowu litość pomieszaną z pogardą, a nawet nienawiść.

– Spróbuj im współczuć. Nawet gdy twoim zdaniem są godni tylko pogardy – mówiła Czarownica. – To okrutny Los zmusza ich do tego poniżenia. Donoszą na i

– Nie umiem – mówiła Panienka.





– Spróbuj ich pokochać, gdy nie bacząc na bat, pomagają słabszym i szepczą słowa Pieśni, choć grozi im za to śmierć, a przecież życie to jedyne co posiadają na własność – mówiła Czarownica.

– Spróbuję – szeptała Panienka i w jej oczach mimo woli wzbierały łzy, gdy widziała, jak bat spada na plecy mężczyzny, który podźwignął padającą kobietę. Ale za chwilę ten sam mężczyzna klęcząc przed nadzorcą żebrał, by ten nie użył przeciw niemu bata po raz drugi.

Życie przez ten długi, długi rok stało się dla Panienki udręką monotonii żmudnego dnia i lawiną sprzecznych uczuć. Dzień rozpoczynał się o piątej rano, czy było już jasno jak w lecie, czy całkiem ciemno jak w zimie. Wraz z całym tłumem mieszkańców Miasteczka, zgromadzonym o brzasku na Rynku, szły w stronę Rzeki, gdzie czekała na nie ciężka praca. Potężny kamie

I to była monotonia tego długiego, długiego roku. Ten niezmie

A zarazem każdy z tych pozornie monoto

– Ludzie są tchórzliwi – myślała Panienka, widząc po raz chyba tysięczny, jak w pokorze klękają przed nadzorcą. W chwilę potem dziwiła się odwadze człowieka, który odsunął na bok mocującą się ze zbyt ciężkim głazem kobietę i mimo uderzeń bata, krwawiących mu plecy, brał go z jej rąk i niósł sam.

– Ludzie są godni pogardy – myślała Panienka, widząc silnego, młodego mężczyznę, który kopał małe dziecko, chcąc mu wyrwać jego kromkę chleba. W chwilę później nasłuchiwała cichego pomruku Pieśni Jedynej, niosącego się od jej najbliższego sąsiada.

– Ludzie są dobrzy i źli, odważni i tchórzliwi, szlachetni i godni pogardy – mówiła Czarownica, uśmiechając się wąskimi wargami na widok zdumienia w oczach Panienki. – A najdziwniejsze jest to, że najczęściej wszystkie te cechy naraz goszczą w jednym tylko człowieku. I dopiero wówczas jest on prawdziwą całością. Całością zarazem silną i słabą, godną szacunku i godną współczucia. Taki właśnie jest człowiek. Wielki i mały jednocześnie.

– Człowiek jest zatem czymś najdziwniejszym w całym wszechświecie – mówiła Panienka z irytacją. Nie mogła tego pojąć, choć pojmowało to znakomicie każde zwykłe dziecko, chowane od początku w ludzkim świecie. Ją wychowywały Czarownice, izolując od ludzi i do piętnastego roku życia miała do czynienia jedynie z ich chłodnym rozumem, rozległą wiedzą, łagodną choć nieco skrytą serdecznością. Czarownice były dla niej kimś normalnym, a ludzie… Ludzie – byli niepojęci i nienormalni.

– Właśnie dlatego tu jesteśmy – odpowiadała Czarownica jej niespokojnym myślom. – Żebyś zrozumiała, iż nie masz racji, bo świat ludzi jest mimo wszystko twoim światem. Należysz do niego, a nie do nas, Czarownic.

Do zakończenia budowli brakowało już niewiele. W Panience radowała się na ten widok każda część jej istoty. Myślała już tylko o dniu, w którym wraz z Czarownicą opuszczą Miasteczko. Tęskniła do rozległych, bezpiecznych lasów i przytulnych leśnych pieczar, myślała o poczuciu wolności jaką dają przepastne puszcze i widok bezkresnego nieba nad głową. Zaczęła liczyć każdy dzień i każdą noc dzielące ją od wiosny. Wiosna była tą granicą. Wtedy miała się zakończyć budowa mostu, wtedy mijał rok jej pobytu w Miasteczku – i wtedy nadchodziły jej kolejne urodziny. Tym razem kończyła szesnaście lat.